Do spięcia pomiędzy Georgem Russellem a Carlosem Sainzem doszło zaraz po starcie do sprintu kwalifikacyjnego F1. Hiszpan wypadł poza tor i stracił sporo pozycji, przez co przez kolejnych 17 okrążeń przedzierał się z końca stawki do przodu. Ostatecznie kierowca Ferrari finiszował jako jedenasty i w telewizyjnym wywiadzie wskazywał Russella jako winnego kontaktu.
- George zasłużył na niewielką karę. Nie miałbym nic przeciwko. Zasługuję na to, aby być przed nim na polach startowych. To byłoby niesprawiedliwe, gdyby zaczynał wyścig przede mną, po tym jak jego błąd zepsuł mi sprint - powiedział Sainz, cytowany przez "The Race".
Zupełnie inaczej sytuację skomentował Russell. - Carlos pojechał szeroko i próbował się wcisnąć. Nic nie mogłem zrobić, znajdując się już w zakręcie w takim miejscu. Takie rzeczy zdarzają się na pierwszych okrążeniach - powiedział w Sky Sports kierowca Williamsa.
Sędziowie odnotowali incydent między Russellem a Sainzem i wezwali obu kierowców do swojego pokoju. Co ciekawe, kara grozi zarówno Brytyjczykowi, jak i Hiszpanowi. Reprezentant Ferrari po kontakcie z rywalem wypadł z toru i starał się dość szybko powrócić do rywalizacji. Istnieje podejrzenie, że zrobił to w sposób niebezpieczny i mógł tym samym doprowadzić do groźnej kraksy.
Russell dojechał do mety sprintu kwalifikacyjnego jako dziewiąty, Sainz był jedenasty. - Plan na wyścig jest jasny. Musimy atakować. Chcemy ruszyć ostro do przodu od pierwszego okrążenia, bo mamy za sobą Sainza, Ocona i Pereza. To są szybkie bolidy. My musimy być agresywni - stwierdził kierowca Williamsa.
Ewentualna kara i przesunięcie na polach startowych może jednak zweryfikować założenia Russella.
Czytaj także:
Alfa Romeo podjęła kolejną ważną decyzję
Lewis Hamilton nie powiedział ostatniego słowa
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Co za zmiana! Mistrz olimpijski wygląda jak... Conor McGregor