W ostatnich tygodniach przez Formułę 1 przetacza się dyskusja na temat tego, jak zwiększyć szanse niektórych kierowców na jazdę w królowej motorsportu. Problem zwłaszcza dotyczy przedstawicieli młodego pokolenia, którym coraz trudniej załapać się do F1.
Toto Wolff zaproponował, by zespoły mogły wystawiać po trzy bolidy do każdego wyścigu. Gdyby propozycja szefa Mercedesa weszła w życie, automatycznie stawka F1 rozrosłaby się z 20 do 30 samochodów. Większe szanse na ściganie w takich okolicznościach miałby chociażby Robert Kubica.
Jednak eksperci przekreślają ten pomysł. - Po pierwsze, większość torów po prostu nie ma miejsca na tyle bolidów. Garaże są tak zbudowane, że nie pomieszczą 30 bolidów. Przecież to oznaczałoby 10 dodatkowych samochodów w pit-lane - powiedział w swoim vlogu Marc Priestley, były mechanik McLarena, a obecnie ekspert telewizyjny.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nawet Lewandowski czasem się myli. Tak przegrał z Muellerem!
Brytyjczyk zwrócił też uwagę na to, że układ niektórych torów wyklucza możliwość ścigania się 30 bolidów. - Niektóre obiekty nie są w stanie pomieścić takiej liczby samochodów. Pomyślcie o Monzie, gdzie są problemy przy 20 pojazdach, a co dopiero przy 30. To byłaby katastrofa - dodał ekspert.
Zdaniem Priestleya, tylko najbogatsze zespoły byłoby stać na to, by wystawiać do rywalizacji dodatkowy bolid. Mniejsze ekipy ledwo wiążą koniec z końcem i nie zmieniło tego nawet wprowadzenie limitów finansowych.
- Kto za to wszystko zapłaci? Jesteśmy w takim momencie, że następują spore cięcia budżetowe w zespołach F1. Patrzymy w kierunku przyszłości, która ma być bardziej zrównoważona. Dodatkowy bolid to z kolei zwiększenie kosztów, więc coś zupełnie sprzecznego - podsumował Priestley.
Czytaj także:
Kierowca F1 w koszarach. "Nie mogę się doczekać!"
Robert Kubica na ratunek? Zespół F1 szuka kierowcy