Dżudda. Kolejny nowy obiekt w tym sezonie. Z typowym dla tego rejonu rozmachem obiekt wyjątkowy. Choćby ze względu na jego charakter. Tor uliczny, którego twórcy jeszcze przed budową zapewniali, że będzie najszybszy w swoim rodzaju. Jednym słowem, tak jak Monako tylko na odwrót.
Ten obiekt nie wybacza błędów, posiada znajomo wyglądające bandy, ale jednocześnie wiele szybkich zakrętów i dużo możliwości wyprzedzania. Według zapowiedzi to zatem nie tyle nowy punkt w kalendarzu, co nowy rozdział w historii Formuły 1.
Ciekawa polemika medialna wywiązała się przed weekendem pomiędzy byłymi kierowcami a FIA czy władzami F1. Byli mistrzowie jak Damon Hill, a szczególnie Nico Rosberg twierdzili, że tor wygląda na wyjątkowo niebezpieczny. Niemiec nazwał go wręcz totalnym wariactwem i stwierdził, że cieszy się, iż nie jest w ten weekend w kokpicie. Przychylam się do tej opinii, bo ona wynika wprost z połączenia bliskości barier z wyjątkowo szybkim charakterem obiektu.
ZOBACZ WIDEO: Robert Kubica o swojej przyszłości. "W grę wchodzą 2-3 czołowe zespoły"
Już w piątek mieliśmy potwierdzenie tej "niewybaczalności" w postaci wypadku Charlesa Leclerca, a to był dopiero początek. Niebezpiecznie było w przypadku wyścigu F2, a F1 bardzo groźnie wyglądał wypadek Micka Schumachera. Kolejne czerwone flagi, wypadki Sergio Pereza, Nikity Mazepina, George'a Russella itd. dopełniły obrazu "zachowania najwyższych standardów bezpieczeństwa".
Emocjonująco było za to bez cienia wątpliwości, a pewnie to również był jeden z priorytetów F1. Jednak przede wszystkim tor w Dżuddzie to niewiadoma. Niewiadoma dla teamów, dla analityków, dla inżynierów wyścigowych. I właśnie to dodaje wyjątkowości tej niezwykle zaciętej rywalizacji o tegoroczny tytuł. W kluczowym momencie pojawiła się wielka niewiadoma. Nikt nie wie kto będzie faworytem, dane do wyjściowych ustawień niemal nie istniały, a potencjalny błąd kierowcy, jak to na uliczny obiekt przystało, obarczony jest nieproporcjonalnie dużym ryzykiem.
Przełomowy i historyczny jest również aktualny sezon. Dwa wyścigi do końca, osiem punktów różnicy. Bez względu na ostateczny wynik, to definitywny koniec dominacji Mercedesa w formie, którą znaliśmy od tak wielu lat. Dynamika ostatnich weekendów każe raczej stawiać na Lewisa Hamiltona, ale jest fenomenalnie blisko punktowo i dzięki temu mamy końcówkę sezonu jak w dobrym thrillerze.
Jak blisko? Przed Arabią Saudyjską wystarczyło wyobrazić sobie zwycięstwo i najszybsze okrążenie Hamiltona, z drugim miejscem Maxa Verstappena i już mamy finał z identyczną liczbą punktów obu rywali, ale oczywiście presji formalnie nie widać. Obaj kierowcy prześcigali się w oficjalnych zapewnieniach, że presja dla nich nie istnieje. Ten scenariusz, z remisem na wyścig przed zakończeniem zmagań, finalnie się zrealizował i w GP Abu Zabi czekają nas nie lada emocje.
Czytaj także:
Zginęły 72 osoby. Rząd zmusi zespół F1 do porzucenia sponsora?
Fatalny wypadek w Arabii Saudyjskiej. Bolidy w strzępach zaraz po starcie