Lewis Hamilton, który na samym Instagramie ma ponad 26 mln obserwujących i potrafi regularnie publikować relacje ze swojego życia prywatnego, milczy od momentu zakończenia GP Abu Zabi, w którym w kontrowersyjnych okolicznościach przegrał tytuł mistrzowski w Formule 1 z Maxem Verstappenem.
Od tamtych wydarzeń minęło 10 dni, a kierowca Mercedesa ograniczył się do obowiązkowego wywiadu telewizyjnego zaraz po wyścigu. Odmówił później udziału w konferencji prasowej, nie skomentował protestów Mercedesa, nie pojawił się na gali FIA w Paryżu i nie zamieścił ani jednego zdjęcia w mediach społecznościowych. Jednak po tym, co opublikował we wtorek Nicholas Latifi, siedmiokrotny mistrz świata nie może milczeć.
Wyrazy wsparcia dla Latifiego
To właśnie kierowca Williamsa uruchomił lawinę wydarzeń, które doprowadziły do tego, że Verstappen wyprzedził Hamiltona na ostatnim okrążeniu GP Abu Zabi i został mistrzem świata sezonu 2021. Kanadyjczyk we wtorek opublikował mocny list, w którym zdradził, że od tygodnia jest atakowany przez kibiców. Zalewa go fala hejtu, niektórzy grożą mu i jego bliskim śmiercią.
List 26-latka wywołał poruszenie w świecie F1. "Ogromny szacunek dla ciebie za te słowa. Nie ma miejsce na zachowanie tego typu i nienawiść w naszym świecie" - napisał George Russell, który przez ostatnie dwa lata partnerował Kanadyjczykowi w Williamsie.
"Wspieramy cię w pełni" - ogłosiła Alfa Romeo, a Williams w oświadczeniu dodał, że "w pełni wspiera" swojego kierowcę.
"Dobrze powiedziane" - to z kolei słowa Lando Norrisa, który nie tak dawno przyznał, że przeżywał załamanie nerwowe w związku z presją, jaka towarzyszy kierowcom F1.
Konsekwentnie milczy za to Lewis Hamilton, czyli kierowca, który w świecie F1 ma największe zasięgi. Nie oszukujmy się, że to właśnie fani Brytyjczyka w głównej mierze atakują Latifiego. Kanadyjczyk stał się dla nich kozłem ofiarnym, który swoim wypadkiem sprowokował wyjazd na tor samochodu bezpieczeństwa, co z kolei umożliwiło później Verstappenowi atak na ostatnim okrążeniu.
Dlaczego Hamilton nie może milczeć?
Milczenie w sytuacji, gdy innego kierowcę F1 zalewa hejt, to najgorsze, co można zrobić. Zwłaszcza że niektóre wypowiedzi Toto Wolffa, jak chociażby te o "skradzionym tytule", dolały oliwy do ognia. Gdyby Hamilton wystąpił do swoich fanów, poprosił o nieatakowanie Latifiego, to wielu z nich posłuchałoby swojego idola.
"Still we rise" ("ciągle powstajemy") - to słowa, które umieszczone są na kasku Hamiltona, często powtarzane są przez samego kierowcę przy okazji kolejnych triumfów F1. Teraz właśnie nadszedł moment, by wstać, zamiast chować głowę w piasek.
Zwłaszcza że mówimy o kierowcy, który walkę o równouprawnienie, szacunek dla innych zrobił swoim głównym życiowym wyzwaniem. Hamilton w wielu wywiadach podkreślał, że pozostawienie po sobie dziedzictwa, wywalczenie praw dla mniejszości będzie dla niego większym osiągnięciem niż kolejne tytuły w F1.
Na przestrzeni ostatnich miesięcy Hamilton okazywał wsparcie różnym sportowcom, którzy mierzyli się z hejtem czy presją. "Jesteśmy tylko ludźmi. Zdrowie psychiczne to nie żart. To są poważne i realne problemy. Takie oświadczenie wymagało sporej odwagi. Upewnijmy się, że w tej chwili Naomi nie jest sama" - pisał Brytyjczyk w czerwcu, gdy Naomi Osaka wycofała się z Roland Garros, po tym jak przyznała się do depresji.
Wcześniej kierowca Mercedesa występował też z apelami i pomocą dla czarnoskórych, którzy byli prześladowani przez policję podczas różnego rodzaju interwencji. Czy teraz odniesie się do hejtu, jaki wylewa się na Latifiego?
Czytaj także:
Kierowca F1 przemówił. Po GP Abu Zabi życzono mu śmierci
To był głośny skandal w F1. Kibice właśnie dostali złą wiadomość
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zobacz, co fanka hokeja zrobiła swoim telefonem!