Kierowca F1 przemówił. Po GP Abu Zabi życzono mu śmierci
Nicholas Latifi zabrał głos publicznie po raz pierwszy od wydarzeń w GP Abu Zabi. Wypadek Kanadyjczyka zapoczątkował wydarzenia, które doprowadziły do utraty tytułu przez Lewisa Hamiltona. Później niektórzy kibice grozili mu śmiercią.
Podczas neutralizacji Max Verstappen zmienił opony na miękkie i zniwelował straty do Lewisa Hamiltona. Później dyrekcja wyścigu pozwoliła, by część kierowców oddublowała się i wznowiła rywalizację na ostatnim okrążeniu. W tej sytuacji Verstappen z łatwością wyprzedził Hamiltona, który pozostał na torze na zużytym ogumieniu i został mistrzem świata sezonu 2021.
Życzyli mu śmierci
Latifi od kilku dni nie zabierał głosu, ale w mediach społecznościowych był często atakowany przez fanów Hamiltona. - Jest mi go szkoda - komentował Verstappen, który radził Kanadyjczykowi wyłączenie telefonu i nie przejmowanie się tym, co robią fani F1.
Kierowca Williamsa długo zastanawiał się, jak skomentować wydarzenia z GP Abu Zabi, aż we wtorek opublikował specjalne oświadczenie. Podkreślił w nim, że postanowił przemówić, bo nie może milczeć w sytuacji, gdy "wykorzystuje się media społecznościowe jako miejsce, w którym można kogoś atakować wiadomościami pełnymi nienawiści, agresji, a nawet zawierającymi groźby śmierci".
"Nienawiść, agresja i groźby śmierci w mediach społecznościowych nie były dla mnie zaskoczeniem, bo taka jest brutalna rzeczywistość świata, w którym teraz żyjemy. Jestem świadomy tego, że mówi się o mnie negatywnie w internecie. Sądzę, że każdy sportowiec, który rywalizuje na światowych arenach, znajduje się pod pewną kontrolą i wyznacza sobie pewne granice" - napisał Latifi.Latifi odpowiada hejterom
Nicholas Latifi zaraz po wyścigu, udzielając wywiadu telewizyjnego, przeprosił za wypadek. Podkreślał, że "wszystko, co nastąpiło potem, było poza kontrolą". Mimo to, część brytyjskich fanów zaczęła go krytykować i uznawać, że toczył pojedynek o pozycję na końcu stawki F1. Dlatego powinien był odpuścić Schumacherowi.
"Są tacy, którzy twierdzą, że ścigałem się o pozycję, która nie miała znaczenia, że zostało tylko kilka okrążeń do mety. Niezależnie od tego, czy ścigam się o zwycięstwa, podia, punkty czy nawet ostatnie miejsce, to zawsze daję z siebie wszystko. Aż do momentu przejechania mety. Pod tym względem jestem taki sam, jak każdy inny kierowca w F1" - napisał we wtorkowym oświadczeniu Latifi.
"Dla ludzi, którzy tego nie rozumieją lub nie zgadzają się z taką postawą, w porządku. Możecie mieć swoją opinię. Jednak wykorzystywanie swojego zdania do podsycania nienawiści, do grożenia mi śmiercią, i to nie tylko mojej osobie, ale także moim najbliższym, wskazuje, że nie jesteście prawdziwymi fanami tego sportu" - dodał 26-latek.Smutna puenta
Latifi postanowił wykorzystać to, co mu się przytrafiło jako symbol, by inni nie atakowali sportowców w przyszłości w podobnych sytuacjach. "Nie jestem sam na stanowisku, że jeden negatywny komentarz może wyróżniać się bardziej niż sto pozytywnych komentarzy. Potrafi je skutecznie zagłuszyć. Niepokoi mnie, jak mógłby zareagować ktoś inny, gdyby skierowano przeciwko niemu taką falę hejtu" - wyjaśnił kierowca Wiliamsa.
"Nikt nie powinien pozwalać na to, by mniejszość dyktowała mu, kim jest. Wydarzenia z ostatniego tygodnia uświadomiły mi, jak ważna jest wspólna praca nad powstrzymaniem tego typu zachowań. Musimy też wspierać tych, którzy są odbiorcami takich komentarzy" - dodał Latifi.Jak zauważył kierowca Williamsa, "sport z natury jest rywalizacją, ale powinien łączyć, a nie dzielić". 26-latek stwierdził, że jeśli choć jedna osoba zmieni swoje podejście po przeczytaniu tego listu, to oznaczać będzie, że "warto było go napisać".
Czytaj także:
Max Verstappen wskazał najgorszy moment sezonu
Gigant wchodzi do F1! To tylko kwestia komunikatu