Do ataku rakietowego na rafinerię Aramco, do którego doszło podczas piątkowego treningu Formuły 1 przed GP Arabii Saudyjskiej, przyznał się Ruch Huti. To rebelianci, którzy są zwalczani przez saudyjski reżim w toczonej od kilku lat wojnie domowej w Jemenie. Piątkowy atak nie był pierwszym, w ostatnich dniach Huti bombardowali nie tylko rafinerię, ale też elektrownię czy zbiorniki wody w Arabii Saudyjskiej.
F1 podpisała kontrakt na organizację GP Arabii Saudyjskiej, gdy konflikt w Jemenie trwał od kilku lat i była świadoma problemów w tym regionie. Królowa motorsportu nie zważała jednak na niebezpieczeństwo, bo Saudyjczycy zagwarantowali jej jedną z wyższych opłat licencyjnych w dyscyplinie. Nieoficjalnie mówi się o kwocie rzędu nawet 100 mln dolarów rocznie.
Wprawdzie atak rakietowy nie doprowadził do odwołania GP Arabii Saudyjskiej, bo lokalne władze zapewniły bezpieczeństwo kierowcom i personelowi F1, ale w padoku rozgorzała dyskusja na temat tego, czy królowa motorsportu powinna w przyszłości wracać do Dżuddy.
ZOBACZ WIDEO: "Szalona". Wideo z trenerką mistrza olimpijskiego robi furorę w sieci
- Nie zarządzamy kalendarzem, ale wojna w tym rejonie trwa od wielu lat. Podczas wyścigu Formuły E na początku 2021 roku też doszło do ataku rakietowego, a gdy pojawiliśmy się tutaj kilka miesięcy później, to nikt nie mówił o obawach i niebezpieczeństwie - zauważył na sobotniej konferencji prasowej Jost Capito, szef Williamsa.
Zdaniem Capito, dyskusja na temat GP Arabii Saudyjskiej powinna była odbyć się wcześniej, jeszcze zanim podpisano kontrakt z F1. - Teraz, w trakcie imprezy, ona nie ma sensu. Możemy rozmawiać po jej zakończeniu. Dopóki mamy gwarancję bezpieczeństwa tutaj, to jesteśmy bezpieczni - dodał Niemiec.
Podobnie sprawę ocenił Gunther Steiner, zdaniem którego należy przedyskutować temat obecności F1 na półwyspie arabskim. - To nie jest moment, by dyskutować, czy ściganie się tutaj jest słuszne. Musimy to zrobić, ale w przyszłości. F1 i FIA muszą się temu przyjrzeć - ocenił szef Haasa.
- To nie zespoły tworzą kalendarz. Robią to wspólnie FIA i F1. My możemy jedynie wydać swoją opinię, gdy zostaniemy o to poproszeni, ale potem i tak sprawy toczą się dalej - dodał Mike Krack, szef Aston Martina.
Ciekawy pogląd przedstawił natomiast Andreas Seidl. Szef McLarena stwierdził, że Formuła 1 musi się pojawiać w takich lokalizacjach jak Arabia Saudyjska, aby docierać do nowych kibiców, a równocześnie promować odpowiednie wartości i idee.
- F1 to sport globalny. Chcę być członkiem zespołu, który ma wpływ na pozytywne zmiany w krajach, do którego się wybiera. Tam, gdzie istnieją inne kultury. To jest punkt dyskusji. Nie powinniśmy robić kroku wstecz, zamykać się na niektóre państwa z powodu krytyki, jaka na nie spada - stwierdził Seidl.
Mattia Binotto zdradził, że wszyscy pracownicy Ferrari byli zaniepokojeni, bo "nie są to normalne wydarzenia". - Otrzymaliśmy jednak solidne zapewnienia od władz i przekazaliśmy je kierowcom. Wytłumaczyliśmy im, że jesteśmy bezpieczni. Oni po długich dyskusjach to zrozumieli. Opuszczenie tego kraju w tym momencie nie byłoby czymś właściwym - powiedział szef włoskiej ekipy, nawiązując do ryzyka odwołania tegorocznego GP Arabii Saudyjskiej.
Czytaj także:
Koszmar w F1! Atak kilka kilometrów od toru! Właśnie trwał trening
Został skazany na karę śmierci. Błaga Lewis Hamiltona o pomoc