Reportaż pochodzi z książki Dariusza Farona "Życie nie kończy się na mecie", która ukazuje się nakładem wydawnictwa SQN. Premiera 26 maja 2023. Więcej informacji znajdziesz TUTAJ.
Cisza jak makiem zasiał. Mroźny dzień, więc ludzie pozamykali się w domach. Na przykościelnym parkingu pustki.
– Przeszłość już zamknąłem. Więc czego ty ode mnie chcesz? – pyta z uśmiechem ksiądz Paweł, przecierając okulary. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. A my nie siedzimy w sportowej hali, tylko na plebanii kościoła Narodzenia św. Jana Chrzciciela w Korzkwi pod Krakowem.
Ksiądz proboszcz z trudem znalazł miejsce w grafiku. Właśnie wrócił z odwiedzin w szpitalu, a zaraz znowu rusza do parafian. Od grudnia dzień w dzień chodzi po kolędzie, chce odwiedzić każdą rodzinę. Do niedawna uczył w szkole, teraz zabiera dzieciaki na zajęcia sportowe. W Korzkwi się mówi, że jest blisko ludzi.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Potężna bomba. Bramkarz nie miał żadnych szans
Ale z tym zamknięciem przeszłości to nie do końca tak.
W szufladzie ma trzy medale hokejowych mistrzostw Polski wywalczone z Podhalem. Na ścianie obraz: na pierwszym planie Jezus w białej szacie uderzający krążek na bramkę, w której stoi ksiądz Paweł. Dwudziestosiedmiokrotny reprezentant kraju już dziś nie pamięta, kto go malował.
– Telewizora tu nie mam. Na polską ligę nie jeżdżę, bo brakuje czasu. Ale sprawdzam regularnie wyniki – przyznaje. – Sport dał mi tyle, że w życiu mu się nie odwdzięczę. Poznałem wspaniałych ludzi, przeżyłem niesamowite momenty. Wykonujesz pracę i nie czujesz, że się męczysz. To coś pięknego. Nieraz sam nie wiesz, jakim cudem obroniłeś świetny strzał. Innym razem zastanawiasz się godzinami, jak to wpadło do bramki. Niektóre mecze długo śnią się po nocach.
– Księdzu jeszcze się śnią?
– A gdzie tam! Ale pamiętam wszystko. Powiem ci jak na spowiedzi.
Trójka z matmy
Wychowywał się zaraz przy lodowisku. Jako dziecko uwielbiał nasłuchiwać w czasie meczu. Entuzjastyczny ryk i wiwaty – Podhale zdobyło bramkę. Buczenie i gwizdy – drużyna ma kłopoty. Od małego wszyscy mówili, że jest utalentowany. Trzynastoletniego Łukaszkę wystawiano czasem na pół tercji w juniorach.
W pierwszej drużynie debiutuje jako szesnastolatek. Na treningach nogi trzęsą się jak galareta. W szatni wielokrotni mistrzowie Polski, poważni panowie, a on dzieciak. Drugi bramkarz Podhala, Staszek Dąbrowski, jest od niego jedenaście lat starszy, więc minie trochę czasu, zanim młody, zamiast "dzień dobry", ośmieli się powiedzieć "cześć".
Nieraz z meczu wyjazdowego w Toruniu czy Gdańsku wracają w środku nocy. Drużyna odsypia, a Paweł o ósmej melduje się na lekcjach. Nauczyciele kiwają głową z uznaniem. Nieprzygotowany, ale przynajmniej mu zależy. Na matematyce stoi przy tablicy jak słup soli. Profesorka przymyka oko i sadza go z trójką. Sama chodzi na mecze Podhala. Wie, że hokej to wyrzeczenia.
Trener Podhala Witalij Stein już tak miły nie jest. Stara radziecka szkoła - im ciężej, tym lepiej. Kat. Hokejowy Hubert Wagner. Po dwudziestej, przypomina sobie ksiądz Paweł, trener chodzi w Nowym Targu po restauracjach i sprawdza, czy zawodnicy nie balują. Wyznaje zasadę, że sukces musi boleć. Raz, jak relacjonuje prasa, uderza na treningu kijem Józefa Batkiewicza. Hokeista grozi: "Jeszcze raz pan to zrobi i tak panu przyp..., że wróci pan do Moskwy w kajaku".
Łukaszka wspomina inną sytuację: wykonują ćwiczenie na refleks, Stein uderza piłką i po chwili młody bramkarz leży na lodzie zakrwawiony. Matka Pawła ma później pretensje do trenera, ale ten się tym nie przejmuje. Pani Łukaszce mówi: "Krzywda się synowi nie dzieje". A Pawłowi: "Możesz być jednym z najlepszych bramkarzy na świecie".
Dolary i różaniec
Jakby na potwierdzenie w 1979 roku Łukaszka zdobywa tytuł najlepszego bramkarza juniorskich mistrzostw świata w Katowicach i Tychach. Wybierają go zgodnie dziennikarze i trenerzy. Trzy lata później z podobnego wyróżnienia będzie się cieszył Dominik Hasek, który zostanie legendą NHL.
Przed Łukaszką otwiera się szansa, by zostać pierwszym Polakiem w najlepszej lidze świata. By wyrwać się z komunistycznej rzeczywistości i zacząć zarabiać wielkie pieniądze. Vancouver zaprasza go na testy.
– Najlepszy bramkarz młodzieżowych mistrzostw zazwyczaj zaczepiał się w jakimś klubie NHL. Nie było jednak szansy, bym dostał w kraju zgodę. Sportowcy nie mogli wtedy wyjeżdżać do zagranicznych klubów – tłumaczy ksiądz Paweł.
– Gdy rok później poleciałem na igrzyska do Lake Placid, kusiło mnie, żeby zostać. Ameryka to była wtedy ziemia obiecana. Ale pytałem samego siebie: i co dalej? Trzecia klasa liceum, w Polsce pierwsza liga, a tam niewiadoma. Nie znam języka. Tata mówił, że mam koniecznie wracać do kraju. Poza tym przed wylotem na igrzyska podpisywaliśmy papier, że nikt z nas nie zdradzi ojczyzny. Gdybym, tak jak wielu sportowców, uciekł z kraju, może faktycznie poczułbym się zdrajcą? – zastanawia się Łukaszka.
Z igrzysk wspomnienia ma słodko-gorzkie. Pierwszy mecz i duża niespodzianka: zwycięstwo 5:4 nad Finami. Ówczesny szef Polskiego Komitetu Olimpijskiego, Marian Renke, wpada po meczu do szatni. Dopiero co mówił, że chłopaków nie ma sensu wysyłać na igrzyska, bo skompromitują kraj. A teraz płacze ze szczęścia, ściska każdego hokeistę. I obiecuje po 100 dolarów na głowę. Kupa kasy. "Jak awansujcie z grupy, będzie sześćset – mówi Renke. – Już zawsze będziecie jeździć na olimpiadę!".
Panuje huraoptymizm. Jeden z czołowych reprezentantów dzwoni do znajomego, że jak tylko wróci, kupi od niego samochód, bo z USA przywiezie około tysiąca dolarów.
Polacy przegrywają z ZSRR i Kanadą, ale balon z oczekiwaniami jest nadal napompowany. Wystarczy pokonać Holandię, którą ograli dwa razy przed igrzyskami.
– W nocy odmówiłem różaniec, żeby mnie trener Czesław Borowicz nie wystawił. Myślałem: Jezus, a jak coś zawalę? Ponoć do późnych godzin myślał, kto ma bronić od początku. Postawił na Henia Wojtynka. Kamień spadł mi z serca! – przyznaje Łukaszka.
Kolejnego cudu nie ma. Wojtynek puszcza trzy bramki, Łukaszka dwie. Porażka 3:5. W szatni żałoba. Nie będzie ani awansu, ani kolejnych dolarów. Czterokrotny olimpijczyk Jurek Potz rzuca, że nie dzieli się skóry na żywym niedźwiedziu.
Kiedy samolot z Polakami wzbija się na płycie amerykańskiego lotniska, osiemnastoletni Łukaszka wie, że to jego ostatnie igrzyska. Podjął już decyzję. Nawet gdyby zdobyli olimpijskie złoto, pożegnałby się z hokejem.
Zostanie księdzem.
List do papieża
Już jako kilkulatek udzielał się jako ministrant. Później przez lata to hokej był na pierwszym planie, ale o Bogu Łukaszka nie zapominał. Na turniejach nastawiał budzik na piątą, żeby zdążyć na poranną mszę.
Najpierw powiedział ulubionej nauczycielce z matematyki, pani Zosi, która stwierdziła: "Młody jesteś, Pawełku, jeszcze ci się zmieni".
Potem mamie.
– Bała się, czy wytrwam. Dopiero na czwartym czy piątym roku seminarium zrozumiała, że to moja droga. Gdy zostałem proboszczem, popłakała się ze wzruszenia.
W 1981 roku Łukaszka pojechał na swój ostatni poważny turniej – mistrzostwa świata grupy B we włoskim Selva di Val Gardena. Na miejscu wpadł na pomysł, że wyśle list do Jana Pawła II. Napisał ojcu świętemu, że gdyby nie spora odległość do Watykanu, chętnie by go odwiedzili. Ale otaczają go modlitwą i proszą o błogosławieństwo. Podpisała się cała drużyna. Kilka dni później w hotelu poruszenie. Obsługa chodzi po pokojach i pyta o don Paolo: "Gdzie jest Paweł Łukaszka?".
Przyszła odpowiedź z Watykanu. Jeden z kardynałów pisze, że papież dziękuje za pozdrowienia i z serca błogosławi.
Do hotelu przyjeżdża włoski dziennikarz sportowy, który chce zrobić o tym krótki materiał. Odwiedza Łukaszkę w pokoju, widzi na szafce modlitewnik i różaniec. Później napisze, że reprezentacja Polski przyjechała na mistrzostwa świata z księdzem w bramce. Tak naprawdę niewiele się pomyli.
Zresztą kilka lat po święceniach, w 1991 roku, ksiądz Łukaszka faktycznie wróci na lód. Tyle że nie jako bramkarz kadry, a Podhala Nowy Targ.
Kuszenie księdza Pawła
Początek lat 90.
Brat Pawła, Andrzej, jest wtedy kapitanem drużyny. Podhale nie ma trzeciego bramkarza. Chodzi tylko o to, by wpisać kogoś w papierach. Przed podjęciem decyzji Łukaszka radzi się trzech osób.
Mamy: "Czemu nie? Byleby ci tam, Pawełku, krzywdy nie zrobili".
Księdza Dionizego, swojego ojca duchownego: "Dużo dobra zrobisz, a hokej to nie grzech. No i będą mniej przeklinali w szatni!".
Taty: "Jesteś księdzem, to przy tym zostań. Miejsce kapłana nie jest w lidze hokejowej".
Posłuchał mamy i ojca Dionizego. Jedna z telewizji zrobiła wkrótce dokument: "Kuszenie księdza Pawła". Autorzy materiału twierdzili, że z księdzem w bramce polska liga będzie jeszcze ciekawsza.
Dzisiaj Łukaszka mówi:
– To tata miał rację. Popełniłem błąd.
Na potwierdzenie wspomina swój powtórny debiut. Podhale jedzie na mecz do Janowa. Strzela jako pierwsze, ale potem traci trzy bramki. Rosyjski trener mówi do Łukaszki:
– Pop, szykuj się, zaraz idziesz grać.
– Choćby było 0:20, nie wchodzę na lód! – kontruje bramkarz.
Koledzy z drużyny dają do zrozumienia, że trener nie żartuje.
– Niech się ksiądz naprawdę szykuje.
Łukaszka staje między słupkami i czuję taką tremę jak wtedy, gdy wchodził do pierwszej drużyny jako szesnastolatek. Odbija kilka strzałów, ale jest nerwowy. Podhale przegrywa. W wiadomościach mówią, że nadprzyrodzone siły księdza Pawła nie pomogły.
– To była tragedia. Zrozumiałem, że przez własny wybór z księdza stałem się dla hokeistów rywalem. Poza tym jak się czuli ci, którzy trenowali kilka razy w tygodniu i nie łapali się do składu? A tu przyjeżdża ksiądz, z miejsca włączają go do kadry meczowej. Pojawiały się też pytania, za ile gram. A ja nie wziąłem ani złotówki. Chciałem po prostu pomóc Podhalu – opowiada proboszcz parafii w Korzkwi.
Było, minęło.
Ostatni raz grał w hokeja kilkanaście lat temu. W kancelarii ma duże zdjęcie reprezentacji Polski z Lake Placid, ale rzadko na nie patrzy. Gra w oldbojach też go już nie kusi. Sporo tam hokeistów, którzy nie osiągnęli sukcesu na miarę oczekiwań i gonią teraz za niespełnionymi ambicjami. Łukaszka woli wziąć młodych parafian na łyżwy.
Nigdy się nie zastanawiał, co by było, gdyby.
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. O hokeju mógłby rozmawiać godzinami. Zamiast tego dopija kawę i podrywa się z fotela.
Za chwilę kolęda.
Wierni czekają.