Polacy pokazali charakter, ale punktów brak. Cztery gole w meczu ze Słowakami

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Jarek Praszkiewicz / Na zdjęciu: Grzegorz Pasiut (z prawej) walczy o krążek
PAP / Jarek Praszkiewicz / Na zdjęciu: Grzegorz Pasiut (z prawej) walczy o krążek
zdjęcie autora artykułu

Hokejowa reprezentacja Polski pokazała się z dobrej strony w kolejnym meczu na mistrzostwach świata elity, ale nie wywalczyła żadnego punktu. Po ciężkim boju Biało-Czerwoni przegrali z wyżej notowaną Słowacją 0:4.

W swoim czwartym meczu na mistrzostwach świata elity reprezentacja Polki zmierzyła się ze Słowacją, z którą nie ma dobrych wspomnień. 22 lata temu w turnieju rozgrywanym w Szwecji Biało-Czerwoni przegrali 0:7. Z kolei w ramach przygotowań do tegorocznego czempionatu, w spotkaniu towarzyskim w Żylinie, gospodarze zwyciężyli 6:1. Jasne zatem było, kto jest faworytem starcia w Ostrawie.

Nasi południowi sąsiedzi ruszyli do ataków już od pierwszego wznowienia. Sporo pracy miał Tomas Fucik, który dzięki dobrej postawie w meczu z Francją wyjechał na lód od początku spotkania. Słowacy mieli jasny cel. Chcieli szybko wypracować przewagę kilku bramek, by potem spokojnie kontrolować sytuację.

Pierwszy gol padł już w 123. sekundzie. Biało-Czerwoni niepewnie zagrali w obronie, a Lukas Cingel wpakował krążek do odsłoniętej bramki. Na początku meczu uwidoczniły się duże umiejętności słowackich zawodników. Nie tylko świetnie jeździli na łyżwach, ale także rozgrywali akcje. Widać było, że cieszą się grą.

ZOBACZ WIDEO: Czerkawski po karierze miał mnóstwo zajęć. Teraz zdradza, kim jest dziś

Drugą bramkę Słowacy zdobyli w 12. minucie i było to piękne trafienie. Biało-Czerwoni zaspali w obronie. Simon Nemec dograł do wjeżdżającego pod bramkę Tomasa Tatara, który tak dostawił kij, że "guma" wpadła pod poprzeczkę. W sumie nasi południowi sąsiedzi oddali w premierowej odsłonie 16 celnych strzałów i gdyby nie Fucik, to wynik mógłby być wyższy.

Polacy natomiast siedmiokrotnie sprawdzili Samuela Hlavaja w pierwszej tercji. Były to jednak strzały sygnalizowane, oddawane często z bocznych części lodowiska. Trudno było więc zaskoczyć golkipera rywali. Wobec powyższego po pierwszej części spotkania Biało-Czerwoni przegrywali 0:2.

O wiele lepsza ze strony Polaków była druga tercja. W rozgrywce tej nasi reprezentanci byli w stanie wychodzić z kontrami, często odzyskiwali krążek po błędach przeciwników. Brakowało jednak skuteczności. Swoje szanse mieli m.in. Patryk Krężołek czy Filip Komorski. Szczególnie ten drugi stworzył groźną sytuację. Krążek zatańczył wtedy na parkanach Hlavaja, po czym został wybity przez obrońców.

Z czasem Słowacy byli coraz bardziej sfrustrowani. Liczyli, że uda się szybko zdobyć kilka bramek i rozbić rywali przed własnymi kibicami, którzy gorąco dopingowali zawodników. Pavol Regenda z Anaheim Ducks złapał w końcówce drugiej odsłony dwie głupie kary. Jednak Biało-Czerwonym nie udało się wykorzystać okresów gry w przewadze.

Podobnie było w trzeciej tercji. Wtedy na ławce kar zasiadł Juraj Slafkovsky, bohater ZIO w Pekinie, w których Słowacja wywalczyła historyczny brąz. Początek ostatniej części spotkania był zresztą świetny w wykonaniu Polaków. Udało się oddać kilka celnych strzałów, a Hlavaj został poważnie sprawdzony. Z czasem Słowacy odzyskali swój rytm i to oni mieli swoje szanse. Kapitalnie jednak bronił Fucik.

Niestety nasz bramkarz nie dotrwał do końca meczu. W 51. minucie, podczas kolejnej ofiarnej interwencji, doznał kontuzji i długo nie mógł wstać z lodu. Komentujący mecz w Polsacie Sport Grzegorz Michalewski przekazał, że uraz nie był poważny. Najprawdopodobniej był to mocny skurcz mięśnia. W każdym razie jego miejsce w polskiej bramce zajął David Zabolotny.

Zmiennikowi nie udało się zachować czystego konta, choć początkowo odbił kilka groźnych strzałów. W 58. minucie na 3:0 podwyższył Peter Cehlarik. Po 12 sekundach było już 4:0 dla Słowacji. Nasi południowi sąsiedzi błyskawicznie wjechali do polskiej tercji, a swojego drugiego gola zdobył Cingel. Było to ostatnie trafienie w środowym spotkaniu.

Słowacja udowodniła, że jest zespołem lepszym. Nasi południowi sąsiedzi oddali w sumie 44 celne strzały i zdobyli cztery gole. Polacy uderzali na bramkę rywali 20 razy, jednak nie zdołali wywalczyć choćby honorowego gola. Mimo ambitnej gry doznali czwartej porażki, ale cały czas mają jeszcze szansę na to, aby się utrzymać w elicie.

Słowacja - Polska 4:0 (2:0, 0:0, 2:0) 1:0 - Cingel (Tatar, Koch) 3' 2:0 - Tatar (Nemec, Hudacek) 12' 3:0 - Cehlarik (Slafkovsky) 58' 4:0 - Cingel (Koch, Talar) 58'

Polska: Fucik (Zabolotny) - Wanacki, Kolusz; Wronka, Pasiut, Fraszko - Wajda, Kruczek; Urbanowicz, Dziubiński, Krzysztof Maciaś - Górny, Bryk; Zygmunt, Paś, Wałęga - Dronia, Kacper Maciaś; Krężołek, Komorski, Michalski.

Słowacja: Hlavaj - Fehervary, Ceresnak; Cehlarik, Hrivik, Slafkovsky - Ivan, Nemec; Tatar, Cingel, Hudacek - Koch, Grman; Regenda, Pospisil, Kelemen - Gajdos, Golian; Kudrna, Sukel, Fasko-Rudas.

Czytaj także: Reprezentant Polski szczery do bólu. "Problemem jest mentalność" Czy Polsat popełnił błąd z meczami Polaków? "Krótkotrwały przypadek"

Źródło artykułu: WP SportoweFakty