Do tej pory żałujemy - rozmowa z Pavlem Zdrahalem, napastnikiem JKH GKS Jastrzębie

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Za nami niemal wszystkie rozstrzygnięcia w Polskiej Lidze Hokejowej. Złoto przypadło ekipie Podhala, która w finale pokonała Cracovię. Dalej trwa natomiast walka o brąz. Zespołem, który mógł sporo namieszać w PLH, a ostatecznie zakończył rozgrywki na siódmej pozycji jest JKH GKS Jastrzębie. O podsumowanie sezonu i znalezienie przyczyn porażki w ćwierćfinale z Podhalem pokusił się czeski napastnik JKH GKS, Pavel Zdrahal.

W tym artykule dowiesz się o:

Mariusz Wójcik: Sezon rozpoczęliście w imponującym stylu. Pięć zwycięstw z rzędu spowodowało, że JKH po raz pierwszy w historii został liderem ekstraligi.

Pavel Zdrahal: Rzeczywiście, pierwsze pięć spotkań zagraliśmy bardzo dobrze. Jednak później przyszedł trudny okres i sześć kolejnych porażek spowodowało, że o tych zwycięstwach zapomnieliśmy.

Zarząd zareagował szybko i zdecydowano się na zmianę trenera...

- Po tych porażkach potrzebowaliśmy jakiegoś impulsu, którym była zmiana trenera. Prezesi zdecydowali, by zatrudnić nowego szkoleniowca. To na nas podziałało i udało nam się awansować do czołowej szóstki.

Po podziale na grupy w pewnym momencie skończyła się gra.

- Ta druga runda to nie była gra "o nic". Walczyliśmy o jak najlepsze rozstawienie przed play-off. Na początku przegraliśmy kilka spotkań, nie licząc się tym samym w walce o trzecie, a nawet czwarte miejsce.

Później te nieszczęsne spotkania z Podhalem w play-off. Byliście krok od awansu.

- To był najlepszy moment naszej gry w całym sezonie. W 50. minucie chyba wszyscy myśleliśmy, ze już jesteśmy w półfinale. Podhale miało jednak sporo szczęścia. My nie wykorzystaliśmy okazji na 4:1. Wtedy mogło być po meczu. Do tej pory żałujemy. Podhale zdobyły tytuł, ale to równie dobrze my mogliśmy grać w półfinale. A kto wie czy nie przeszlibyśmy także Tychy?

Porażka z późniejszym Mistrzem Polski powoduje, że nie macie się czego wstydzić...

- Na pewno nie. Martwi nas jedynie to, że pięć minut dzieliło nas od historycznego awansu do półfinału. Kibice przychodzili wtedy licznie. Czuliśmy się bardzo dobrze, że hokej w Jastrzębiu poszedł tak do przodu. W jednej chwili wszystko się jednak odwróciło.

Podczas walki o lokaty 5-8 trudno było znaleźć chyba motywację...

- O te lokaty się już nie gra. Przynajmniej w Czechach tak jest. My rozpamiętywaliśmy jeszcze te mecze z Podhalem. Drużyna z Oświęcimia przyjechała w przekonaniu, że są w stanie z nami wygrać, co im się udało. Jednak pomogło też nieco szczęście, podobnie jak Podhalu w ćwierćfinale.

W przekroju całego sezonu wszystkie zespoły zwracały szczególną uwagę na waszą najgroźniejszą pierwszą formacje.

- Jako obcokrajowcy jesteśmy w tym zespole po to, by zdobywać gole. Tak też robiliśmy. Liczy się jednak wynik całego zespołu, a siódme miejsce nie powinno nas zadowolić.

Często padały zarzuty, że za mało strzałów oddajecie na bramkę przeciwnika.

- Nie wiedziałem o tym. Każdy w piątce ma swoje zadanie. Jiri Zdenek to typowy snajper, który ma strzelać z każdej pozycji. Petr Lipina i Ja także możemy strzelać, ale patrzymy również czy ktoś jest na wolnej pozycji i ten krążek dogrywać. Tak jesteśmy ułożeni, że liczy się cała piątka. Nie ma tak, że jeden ma tylko podawać, a drugi strzelać.

Jest pan niewątpliwym "królem asyst". 47 punktów za ten element sprawia, że jest pan najlepszym podającym w PLH.

- W Czechach przywiązuje się do tego dużą wagę. Tutaj jest trochę inaczej. Tak samo cieszy mnie gol czy asysta. W momencie, gdy tych asyst miałem już sporo chciałem zdobyć więcej goli. Jednak przyzwyczajony jestem, że kiedy najeżdżam i widzę możliwość podania to podaje.

Czego zabrakło w przekroju całego sezonu, by poprawić lokatę sprzed roku, kiedy to podobnie jak teraz zakończyliście rozgrywki na siódmym miejscu?

- Na pewno szczęścia. Przede wszystkim w tym meczu z Podhalem. Byliśmy o krok od historycznego dla Jastrzębia awansu do czwórki. Były tez takie mecze z Cracovią, Tychami i w końcu z Nowym targiem, ze prowadziliśmy 3:1, a mimo to nie potrafiliśmy wygrać.

Pewnie brakowało też czwartej piątki, która nie zawsze była pełna?

- Zapomniałem o tym właśnie wspomnieć. Graliśmy cały czas na trzy piątki. Nawet juniorzy nie grali, bo Ci grali w trzeciej. Jeśli chcemy grać lepiej potrzebne są cztery piątki. Można nawet grac na trzy piątki, ale ta czwarta jest potrzebna choćby po ty, by zagrała na 0:0. To byłoby super.

Jak wygląda pańska sytuacja w Jastrzębiu, jeśli chodzi o kontrakt?

- W tej chwili trudno cokolwiek powiedzieć. Nie wiadomo jaki będzie limit obcokrajowców w przyszłym sezonie. Mi umowa kończy się w kwietniu, a rozmowy z zarządem dopiero się odbędą.

Chciałby Pan zostać tutaj na kolejny sezon?

- Na pewno tak.

Źródło artykułu: