Radosław Kozłowski: Lukaš Řiha - Enfant Terrible, takie określenia z ust dziennikarzy nie są dla ciebie nowością?
Lukaš Řiha: Media lubią barwne postaci, które wybijają się ponad przeciętność. Nadają im przydomki, piszą o nich w gazetach. Widocznie dziennikarze musieli coś takiego specyficznego znaleźć u mnie i stąd to zainteresowanie.
Również rywale wypowiadają się w stosunku do ciebie w podobny sposób. Řiha to świetny zawodnik, ale z drugiej strony niesamowity prowokator. Czym zapracowałeś sobie na taką ocenę?
- Sam się zastanawiam. Grając dla Martina oddawałem całe serce, starałem się grać z korzyścią
dla drużyny. Tak to już jest w życiu: niektórzy ludzie cię uwielbiają, inni nienawidzą. Rzadko prowokuje, raczej odpowiadam na zaczepki ludzi, którzy nie darzą mnie szacunkiem.
Po trzech latach na Słowacji zdecydowałeś się na przejście do PLH. Co o tym zadecydowało?
- Sytuacja w Martinie się komplikowała. Drużyna z sezonu na sezon była coraz słabsza, można powiedzieć, że staczaliśmy się po równi pochyłej i właśnie dlatego podjąłem decyzję o zmianie otoczenia. Obiecałem kibicom w Martinie, że jeśli odejdę z klubu, to tylko za granicę. I dotrzymałem słowa.
Na Słowacji chodziły plotki o twoim odejściu na wschód. Zdaniem mediów w grę wchodziła Białoruś…
- Tak byłem na Białorusi, jednak szybko stamtąd wróciłem. Nie chciałbym mówić dlaczego tak się stało. Na szczęście szkoleniowcem Unii został Ladislav Spišiak i wszystko dobrze się skończyło.
Z trenerem Spišiakiem już trochę się znacie, jakim jest szkoleniowcem?
- Bardzo dobrym. Najkrócej mówiąc jest to właściwy człowiek, na właściwym miejscu. Trenera Spišiaka poznałem trzy lata temu. To on sprowadził mnie do Martina, a teraz do Unii. Muszę jednak przyznać, że na temat gry w Oświęcimiu rozmawiałem jeszcze z Alešem Flašarem, ale miałem ważny kontrakt na Słowacji, więc z mojej przeprowadzki nic by nie wyszło.
W Martinie byłeś ulubieńcem kibiców…
- Kibice w Martinie byli niesamowici. Zawsze mogliśmy na nich liczyć, byli z drużyną na dobre i na złe. Mam nadzieję, że w Oświęcimiu wygląda to podobnie.
Jeden z fanów MHC Martin po twoim odejściu napisał na forum: "źle się dzieję z ekstraligą na Słowacji, skoro pozwala się, żeby do przeciętnej PLH odszedł taki zawodnik". Jak odniesiesz się do jego słów?
- Bardzo miło słyszeć taką opinię. Nie uważam, żeby polska liga była aż tak słaba. Gra tu wielu dobrych zawodników, których pamiętam zarówno z czeskich, jak i słowackich lodowisk.
Jesteś najszybszym strzelcem gola w słowackiej ekstralidze, zdobywcą Pucharu Kontynentalnego oraz trzeciego miejsca w lidze. Co chcesz osiągnąć w barwach Aksam Unii?
- Jak najwięcej. Marzę o wygraniu z Unią ligi i zdobyciu Pucharu Polski. Zawsze należy sobie stawiać możliwie jak najwyższe cele. Gdy je osiągniesz, masz wtedy ogromną satysfakcję. Dla tej właśnie satysfakcji warto grać w hokeja.
Zdajesz sobie z tego sprawę, że na twoich barkach ciąży ogromna presja?
- To dobrze... Presja wyniku nie jest dla mnie niczym nowym. Towarzyszyła mi i w Czechach, i na Słowacji.
W Prostejovie grałeś jako środkowy, a w Martinie na skrzydle. Na której pozycji czujesz się lepiej?
- U trenera Spiszaka środkowy jest łącznikiem pomiędzy defensywą i ofensywą. Musi dobrze grać w obronie, a jego zadania w ataku schodzą na trochę dalszy plan. Jestem zawodnikiem ofensywnym, lepiej czującym się w ataku, dlatego będę występował na skrzydle.
Występujesz z bardzo nietypowym numerem "98". Ma on dla ciebie jakąś symbolikę?
- Wayne Gretzky, który był moim idolem, grał z numerem 99. Zawsze byłem troszkę słabszy od niego, dlatego wybrałem numer 98 (śmiech).
Wiesz coś o Polskiej Lidze Hokejowej?
- Troszkę czytałem na ten temat. Wiem, że dobrymi drużynami w Polsce są Cracovia i GKS Tychy. Ale to my będziemy jeszcze lepszym zespołem.
Znasz zawodników, którzy tutaj występują?
- Niewielu, a właściwie tylko tych, którzy grali w Czechach albo na Słowacji. Znam Petera Tabačka, Roba Krajčiego, Martina Ivičiča, Robina Bacula i Richarda Krala. Resztę na pewno poznam.
Znany jesteś ze swojej ekspresywności. W niekonwencjonalny sposób cieszysz się z bramek i ze zwycięstw…
- Uważam, że hokej to coś więcej niż gra. Kibice zasługują też na show, a ekspresywność zawodników, czy cieszenie się z bramek na różne możliwe sposoby się do tego zalicza. Takie elementy wpływają też na efektywność tego sportu.
Po jednym z meczów zmieniłeś łyżwy na narty i jeżdżąc dookoła tafli pozdrawiałeś publiczność. Skąd taki pomysł?
- Wiedziałem, że o to zapytasz (śmiech). Po meczu z Liptovskim Mikulašem, który odbył się w dzień świętego Mikołaja, założyłem czerwoną czapkę na głowę, ściągnąłem łyżwy i założyłem narty. W telewizji wyglądało to bardzo zabawnie.
A poza lodem? Jakim człowiekiem jest Lukaš Řiha?
- Ciężko opowiadać o sobie. Jestem człowiekiem spontanicznym, mam pozytywne podejście do życia i rzadko się smucę. Poza tym lubię się śmiać i żartować. Taki byłem i raczej się nie zmienię.