Do meczu z Unią Oświęcim sosnowiczanie przystępowali w niezbyt dobrych nastrojach. Jednak chyba nikt nie spodziewał się, że gdy wejdzie na lodowisko zobaczy w połowie pustą taflę. Rozgrzewka rozpoczęła się planowo, ale brali w niej udział jedynie przyjezdni. Mimo tego faktu prezes Zagłębia wydawał się nie spodziewać najgorszego scenariusza wtorkowego wieczoru, czyli walkoweru.
- Jestem po rozmowach z firmami. Dwie zaoferowały pomoc, ale od lutego. Miasto obiecało nam pieniądze, ale radni nie uchwalili budżetu i w ten sposób czas nam ucieka. Zostaliśmy zaproszeni na rozmowy (8 lutego - przyp. red.) do PZHL-u. Gdybym miał 50 tysięcy złotych, to proszę mi wierzyć, że zapłaciłbym wpisowe i spłacił hokeistów, ale nie mam tych pieniędzy - powiedział przed meczem, a właściwie godziną 19, prezes Zagłębia Adam Bernat.
W jego wypowiedzi jest jedna nieścisłość dotycząca obiecanej pomocy. Określenie "luty" jest dosyć obszerne i obejmuje 28 dni. Jeśli zawodnicy i trenerzy wiedzieliby, że pieniądze już za kilkadziesiąt godzin będą na kontach, to czy nie wyjechaliby na lód?
Gdy o godzinie 19 został wyczytany komunikat, że hokeiści Zagłębia mają jeszcze 2 minuty, by stawić się na lodzie, zarówno na trybunach jak i w pokoju prezesa tliła się nadzieja. Po upłynięciu czasu i pokazaniu przez sędziego głównego końca meczu, na trybunach zapanował jeden głośny gwizd. Nie zabrakło również krzyków, tych niecenzuralnych jak i cenzuralnych. Wśród tych drugich najpopularniejszym było "Bernat na lód!". Sosnowieccy kibice w pełni rozumieją więc decyzję zawodników, uzasadnioną ich bardzo trudną sytuacją finansową. Jednak prezes klubu już nie był tak tolerancyjny co do zachowania zespołu. - Pozostawiam to zdarzenie bez komentarza – uciął wszelkie rozmowy.
Okazało się, że hokeiści opuścili lodowisko już przed godziną 19 (na którą został wyznaczony początek spotkania) i poszli do domów. - Problem jest ten sam, o którym wszyscy słyszą od jakiegoś czasu. Nic się nie zmieniło. Jeżeli zawodnicy od września otrzymali jedną lub dwie wypłaty, to prędzej czy później wiadome było, że dojdzie do takich sytuacji. Psychicznie coś w końcu pękło, bo tak dalej nie może być. Żaden bank, czy gazownia nie odroczy spłat naszym chłopakom. Doszło do sytuacji, gdzie zawodnicy nie mają za co opłacać samochodów, czy iść do dentysty na wprawienie wybitego w walce na lodzie zęba – podkreślił w imieniu swoich podopiecznych trener Mariusz Kieca.
Decyzja o odpuszczeniu spotkania zapadła praktycznie w ostatniej chwili. Szkoleniowcy przyznali, że przed meczem w szatni zemdlał jeden z zawodników, co było bezpośrednim bodźcem do niewyjechania na lód. Jak niesie sosnowiecka plotka chodzi o Jarosława Dołęgę. - Ile można żyć nadzieją? Mijają cztery miesiące obietnic. "Po wyborach" - to były dwa słowa, które najczęściej słyszeli zawodnicy , w końcu nie wytrzymali. Sytuacja jest fatalna, a morale upadło nam całkowicie - zaznaczył Kieca.
Na początku roku 2011 pojawiło się światełko w tunelu dla Zagłębia. Jednak zgasło tak szybko, jak się zaświeciło. Do rozegrania przed rundą play-off pozostały jeszcze dwa spotkania rundy IV. Sosnowiecki zespół ma na swoim koncie dwa walkowery za niewyjechanie na lód, jeszcze jeden będzie równoznaczny z końcem hokeja w stolicy Zagłębia.
- W czwartek w Urzędzie Miasta komisja ds. sportu zajmie się sprawą problemów w hokejowym Zagłębiu. Mówi się głośno o pomocy miasta, lecz ma ona nastąpić za miesiąc lub dwa. Tyle czekać nie możemy, gdyż zaległości sięgną wtedy ośmiu miesięcy. Oczekujemy wszyscy deklaracji, gdyż ciągłych obietnic wszyscy mają już dosyć. Dwa ostatnie spotkania nie powinny być zagrożone, wiele jednak zależy od rozmów w czwartek - uspokoił Mariusz Kieca.