Śmierć jest czymś normalnym w naszym życiu. Pojawia się pod różnymi postaciami. Może być: odkupieniem za grzechy, ukojeniem cierpień, możliwością do zdobycia władzy, duchowym wymarciem, może być bezsensowna, można się z nią nie pogodzić. Jednak każdy jej wymiar ma dwie wspólne cechy... jest wszechobecna i nieunikniona. Dlaczego coś co jest tak codzienne, tak oddziaływuje na nasze emocje. Gdy ktoś odchodzi podczas jego ostatniej drogi płaczemy. Wylewamy łzy jakbyśmy wraz z nimi chcieli wypowiedzieć słowa, które nigdy nie padły z naszych ust. Nawet zdanie: "Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą" robi się banalne. Nie wyobrażamy sobie, że to co się stało to prawda. Wydaje nam się, że to w czym ta osoba brała z nami udział nie będzie już mogło być wykonywane w ten sam sposób. Świat się zatrzyma i nic się więcej nie stanie. Nie wrócimy do swojego życia bo przecież teraz jest wszystko inaczej. To nie prawda. Czas biegnie nieustannie do przodu i tnie na kawałki dusze tych, którzy chcieliby, aby się zatrzymał. Życie nie znosi próżni, zawsze znajdą się następni wykonawcy zadań. Może właśnie ta myśl tak nas przeraża.
Największym strachem napawają nas te pocałunki śmierci, które są składane na ustach ludzi młodych. Właśnie wtedy boimy się najbardziej, bo uświadamiamy sobie, że to mogło spotkać każdego z nas. Gdy zaś umiera młody sportowiec przekonujemy się jak bardzo ulotne mogą być pieniądze, umiejętności, wola walki czy talent. Zaczynamy myśleć, a gdybym to był ja? Robi nam się smutno, bo zaczynamy wyobrażać sobie ile rzeczy ten młody człowiek mógł osiągnąć, ilu rzeczy jeszcze nie widział. Przecież mogliśmy być na jego miejscu.
Gdy dowiadujemy się o śmierci kogoś młodego zaczynamy się zastanawiać "dlaczego?" Zaczynają nam chodzić po głowie myśli, których nie jesteśmy w stanie zweryfikować: "a może coś brał?"; "na pewno koksował". Jestem zdecydowanie na "nie" jeśli chodzi o takie komentarze. Nie chodzi mi wcale o te tabu kulturowe, że o zmarłych należy tylko mówić dobrze. O każdym trzeba mówić tak jak sobie na to zapracował, bez względu na funkcje życiowe jego organizmu. Jeżeli taki domysł może okazać się prawdą to nie robi nic więcej jak powiększa tragedię tego młodego człowieka. To znaczy, że coś popchnęło go do zastosowania takich, a nie innych środków, aby zaspokoić swoje potrzeby. Nie wiedział gdzie szukać ratunku, nikt mu nie pomógł. I może się to wtedy skończyć tak jak się skończyło… może zamknąć oczy. Może już czas zastanowić się nad przygotowaniem młodych sportowców do realizowania swoich dziecięcych marzeń, jakim jest uprawianie sportu. W karierze liczą się nie tylko umiejętności sportowe, ale również umiejętność kształtowania charakteru.
Może zamiast wylewać tony łez po prostu zatrzymamy się na chwilę. Pomilczmy razem i wnieśmy oczy ku górze, by zobaczyć, że gdzieś tam młody Aleksiej graj w hokeja przy wiecznej pełni księżyca.