Żaden z niego wybitny hokeista. Był z Francją dwa razy na MŚ, raz na igrzyskach. Amerykanin francuskiego pochodzenia. Został wybrany w drafcie 1987 roku przez Boston Bruins, ale nigdy w NHL nie zagrał. Występował w pomniejszych ligach, kariery nie zrobił, ale i tak jest znany. Nie dlatego, że trafiał krążkiem do bramki, ale dlatego że przeżył, choć nie miał prawa. Ekipa poszukiwawcza nie szukała już go żywego, wyruszyła po ciało.
- Całe sportowe życie spędziłem na lodzie, ale w tamtym momencie byłem cały w strachu. Popatrzyłem na moje odmrożone stopy i pomyślałem, że mi je amputują. Potem przyszło mi do głowy, że bycie twardym na lodowisku nic nie znaczy wobec takich sytuacji - powiedział Eric LeMarque, kiedy zobaczył krążący nad głową helikopter.
[ad=rectangle]
Uratowali go po 8 dniach błądzenia w śniegu. Przeżył cudem. Kolejna noc i znaleźliby tylko zwłoki.
Inny świat po metamfetaminie
Po skończeniu w 1999 roku kariery pracował w firmie handlującej sprzętem sportowym. Brakowało mu adrenaliny znanej z lodowiska. Na własną rękę zapewniał sobie dodatkowe emocje, brał metamfetaminę. Wreszcie czuł euforię, nie liczyła się rodzina i przyjaciele, ważne, że coś się działo.
Znalazł też bezpieczniejszy nałóg - namiętnie zaczął jeździć na snowboardzie. Kiedy był pod wpływem narkotyku, potrafił bez słowa wyjść z pracy w ciągu dnia i pojechać z deską w góry. Mieszkał w Kalifornii, jeździł do oddalonego o 500 km ośrodka na Mammoth Mountain w górach Sierra Nevada. Tam też doszło do dramatu.
Normalnie człowiek, który widzi patrol narciarski, zaczyna się dopytywać, dlaczego zamykają trasę. Wszyscy narciarze i snowboardziści opuścili ośrodek, bo zbliżała się burza śnieżna. Ale nie LeMarque. Ominął blokadę i pojechał dalej. - Zauważyłem patrol, ale zignorowałem go. Byłem na metamfetaminie. Nagle wjechałem w mgłę, zaczął padać lekki śnieg, zrobiło się szaro, nic nie widziałem. Jakbym przeniósł się do innego świata.
Obecnie nie byłoby problemu za znalezieniem odpowiednio wyposażonego narciarza. W 2004 roku było nieco inaczej. LeMarque źle skręcił i zaginął na ponad tydzień.
Czarne stopy
Pierwszej nocy 34-latek nie zmrużył oka. Nie wiedział, gdzie jest i dokąd się kierować. Drugiego dnia postanowił wędrować tak długo, aż kogoś znajdzie. Ośrodek na Mammoth Mountain był wielki, mnóstwo było też lasów, dolinek, pagórków i polanek, po których narciarze nie jeździli. LeMarque zaczął wspinać się trasą, którą przybył, a tak mu się przynajmniej wydawało.
Znalazł jakieś źródełko, przypomniał sobie, że ma resztę narkotyku. - Zastanawiałem się, czy brać metamfetaminę. Przeważyło przekonanie, że wpakowałbym się tylko w większe gówno. Wyrzuciłem wszystko na śnieg.
LeMarque wpadł do małej rzeczki, gdy przechodził na drugi brzeg. Częściowo zamoczył ubranie. Próbował rozpalić ognisko z niektórych ubrań, ale były zbyt przemoczone. Wreszcie rozebrał się i rozłożył ubrania do wyschnięcia, a sam niemal nagi wcisnął się między głazy.
Nie był przygotowany do spędzenia kilku dni w głuszy. Przy sobie miał gumę balonową, odtwarzacz MP3, wyładowany telefon i klucze do mieszkania. Przez następne dni jadł igły sosnowe, korę i nieliczne orzeszki piniowe. Próbował wykorzystać światło z MP3, żeby zwrócić uwagę latających w nocy samolotów, ale były zbyt wysoko.
Trzeciego dnia pojawiły się problemy z nogami. Był przerażony, kiedy ściągnął buty i zobaczył czarne i fioletowe nogi. - Mimo wszystko nie przestawałem chodzić, choć nie wiedziałem, gdzie jestem i dokąd idę. Robiłem bez sensu po 10 km dziennie w śniegu. Kiedy mogłem, używałem deski do zjeżdżania.
Dopiero kiedy go uratowali, dowiedział się, że do najbliższej trasy narciarskiej miał 14 km w linii prostej. Pomogło mu to, że miał żelazną kondycję, inaczej by zginął. W momencie wjechania w mgłę skierował się błędnie w stronę wzgórza nazywanego Powrotem Smoka. Za nim znajdowało się ogromne, rozległe wzniesienie, z licznymi górkami i dolinami. Dzika przyroda i żywego ducha.
- Straciłem całą energię, ledwie się ruszałem. Głód nie był największym problemem, bo zacząłem mieć omamy. Byłem przekonany, że kilka metrów ode mnie stała Śmierć z kosą, zaśmiewając się z moich wysiłków.
Widział kojoty, bał się, że go zaatakują. Co gorsza, nikt przez 4 dni nawet nie wiedział, że zniknął. Szóstego dnia zaginiony sportowiec uruchomił radio w MP3. Tam dowiedział się, że trwają poszukiwania... ciała Erica LeMarque'a.
Pierwsza zaniepokoiła się jego matka, która bezskutecznie próbowała dodzwonić się do syna. Wiedziała, że potrafił długo nie oddzwaniać, ale tym razem wszczęła alarm. Ojciec hokeisty pojechał do ośrodka pod Mammoth i włamał się do mieszkania, które Eric wynajmował. Wtedy zawiadomił ratowników.
Czekał na śmierć
Ci byli mocno przestraszeni, bo wiedzieli, że w górach zeszły lawiny, padał lekki śnieg, a warunki były fatalne. Ratownicy próbowali dowiedzieć się od jego znajomych narciarzy, gdzie mógł pojechać. Niewiele to dało, bo lubił zbaczać z trasy. Pierwsze poszukiwania na skuterach nie dały jakichkolwiek rezultatów.
Obszar, gdzie mógł znajdować się LeMarque, poszerzano. W akcji brało udział coraz więcej ludzi. Wreszcie natrafili na coś, co przypominało resztki ogniska. Tam też znaleźli ślad ciągniętej deski snowboardowej, a wkrótce porzuconą deskę.
Nikt nie wierzył, że LeMarque żyje. Od jego zaginięcia minęło 7 dni. Po drodze natrafili na zmasakrowane szczątki Chrisa Foleya, innego zaginionego tydzień wcześniej narciarza, którego poszukiwania zakończyły się bez rezultatu. W tym przypadku spodziewano identycznego zakończenia.
Ratownicy zauważyli po śladach, że LeMarque szedł bez jednego buta. Ekipa z helikoptera znalazła go na jednym z małych wzniesień. Był na skraju wychłodzenia, leżał bez ruchu, ledwie poruszał powieką, nie reagował na ból. Przyznał potem, że miał ochotę położyć się i zasnąć, co wiązałoby się z szybką śmiercią.
- To było niesamowite, że udało mu się przeżyć w tym zimnie - powiedział ratownik Joe Rousek. - Wiedzieliśmy, że to były hokeista, więc miał dobrą kondycję, ale nie sądziłem, że mu się uda. Kolejnej nocy, jestem tego pewien, już by nie przeżył.
Amputacja czyni cuda
Problemy się nie skończyły. Temperatura jego ciała wynosiła tylko 30 stopni, schudł 15 kg. W najgorszym stanie były stopy.
- Początkowo próbował żartować ze swojej przygody - powiedział Peter Grossman, lekarz, który przyjmował rannego w szpitalu. - Wyglądało to jednak źle. Pokazałem mu, że mocno uciskam jego palce u nóg, a on nic nie czuł.
Najpierw amputowano mu stopy tuż poniżej kostek. Następnie musiano mu uciąć nogi poniżej kolan, bowiem wdało się zakażenie.
- Musiałem poradzić sobie nie tylko z życiem na wózku, ale też z uzależnieniem od narkotyków. Nie dałbym sobie rady bez Boga. Odmienił moje życie. Czuję, jakbym tańczył. Jestem nowym człowiekiem - powiedział LeMarque trzy lata po wypadku.
Teraz były hokeista jest żonaty, ma dwóch synów. Dobrze wie, że ma wielkie szczęście. Do tej pory, jak mu powiedzieli ratownicy, nie zdarzyło się, żeby ktoś przeżył w takich warunkach więcej niż 2 dni.