Wypaliła: "ale wstyd". "Proszę się uspokoić i nie oceniać"

Zdjęcie okładkowe artykułu: Materiały prasowe / Fot. Szymon Sikora / PKOl
Materiały prasowe / Fot. Szymon Sikora / PKOl
zdjęcie autora artykułu

Pia Skrzyszowska przeżyła niesamowitą drogę w ciągu trzech lat od ostatnich igrzysk olimpijskich w Tokio. Tam płakała z bezsilności, w Paryżu chce płakać ze szczęścia.

Z Paryża Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty

Do Tokio jechała jeszcze po naukę. Teoretycznie, bo w praktyce bardzo liczyła na awans do finału. Jej półfinał okazał się jednak niezwykle pechowy, a po biegu i odpadnięciu polscy telewidzowie zobaczyli jej łzy bezsilności.

Do Paryża, na swoje drugie igrzyska olimpijskie w karierze, Pia Skrzyszowska przyjechała już w zupełnie innej roli. W ciągu ostatnich trzech lat przebyła drogę ze skromnej uczennicy do prymuski osiągającej sukcesy na matematycznych... olimpiadach. W tym czasie została mistrzynią Europy czy brązową medalistką halowych mistrzostw świata.

W połowie lipca ustanowiła swój nowy rekord życiowy - 12,37 s. Bez wątpienia jest w światowej czołówce konkurencji 100 metrów przez płotki. W Paryżu trzeba to tylko udowodnić.

ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Igrzysk". Odsłonił kulisy meczu polskich siatkarzy. "Niemalże wchodzili na parkiet"

Krwotok z nosa i 0,01 s od rekordu

- Cel na Paryż się nie zmienia. Głęboko wierzę, że awansuję do finału olimpijskiego - mówiła nam jeszcze przed wylotem na igrzyska. I wróciła do wspomnianego wyżej biegu, w którym była o włos od ustanowienia nowego rekordu Polski - na mityngu w szwajcarskim La Chaux-de-Fonds zabrakło jej zaledwie 0,01 sekundy.

Co ciekawe, podczas tych zawodów zaskoczył ją... krwotok z nosa. To stało się tuż przed półfinałem, jednak nie miało wielkiego wpływu na jej wynik. W finale było jeszcze lepiej, a tak znakomity wynik zaskoczył polskich kibiców. Bo kilka dni wcześniej w Hengelo było "tylko" 12,57 s.

- Po moim niedawnym starcie w Hengelo (12,57 s) słyszałam, że już formy nie ma, że co ona sobie myśli, że już po igrzyskach. A tydzień później jestem blisko rekordu Polski. Wiem, że kibice oczekują coraz więcej i zawsze chcieliby mój nowy rekord życiowy. Ale każdy start jest inny - tłumaczyła.

Po starcie w Holandii 23-latka ujawniła w mediach społecznościowych, że ten występ wywołał u niej ogromną złość i wręcz łzy niemocy. Na szczęście trwało to bardzo krótko. - Byłam zła, bo wiedziałam, co źle zrobiłam i nic nie mogłam poprawić. Ta złość trwała przez jeden wieczór, potem wróciłam do pracy. Szybko wszystko wróciło do równowagi - usłyszeliśmy od naszej gwiazdy.

Wszystko w rodzinie

Wielkie sukcesy na koncie dodają pewności siebie, jednak na małe niepowodzenia Skrzyszowska wciąż reaguje bardzo emocjonalnie. Jednak wszystko wskazuje, że wyrzucenie z siebie złości w postaci łez tylko jej pomaga.

Tak było choćby przed tegorocznymi Halowymi Mistrzostwami Świata w Glasgow, gdzie płakała z bezradności, bo wyniki były słabsze, niż się spodziewała. I co? Po finale i brązowym medalu płakała już tylko z radości. W stresowych sytuacjach do gry może wejść też jej trener - tata.

Jarosław Skrzyszowski od początku zajmuje się karierą córki, choć zupełnie tego nie planował. Chciał, żeby Pia skupiła się na nauce, w sporcie widział małe szanse prawdopodobieństwa na wielkie sukcesy. Dziś może się tylko uśmiechnąć pod nosem, gdy na jej szyi wieszane są kolejne medale.

Na pytanie, czy łatwo jest pogodzić rolę ojca i trenera, odpowiada, że nawet nie stara się tego robić.

- My tego nie rozdzielamy. To nie jest tak, że wchodząc na stadion, nagle się zmieniamy. Jesteśmy takimi samymi ludźmi zarówno w domu, jak i na treningach. Przy wejściu na stadion nie zakładam maski trenera. Rozmawiam z nią tak samo podczas treningu, jak w domu. Skupiamy się po prostu na innych elementach - tłumaczył WP SportoweFakty kilka miesięcy temu.

"Proszę się uspokoić"

Początek startów w Paryżu był słodko-gorzki. Polka awansowała do półfinału, w swojej serii eliminacyjnej zajęła trzecie miejsce. Czas? 12,82 s, jednak to w tej chwili nie ma żadnego znaczenia.

Najważniejsza była przepustka do półfinałów. - Ale wstyd - miała powiedzieć do reportera Eurosportu Kacpera Merka tuż po biegu. Mocno przesadziła, bo nie było w jej występie nic wstydliwego.

- Zrobiłam chyba wszystko to, czego nie powinnam zrobić. Dużo błędów, chyba dostanę niezły ochrzan od taty! Trochę się stresowałam tym pierwszym startem, nie było też pobudzenia, ale przynajmniej już wiem, czego nie robić w półfinale. Tam się obudzę - zapowiedziała 23-latka.

- Ja często tak mam, że słabo zaczynam w eliminacjach. Proszę się uspokoić i nie oceniać - zaapelowała.

No więc jesteśmy uspokojeni, nie oceniamy. I czekamy na więcej.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty