Igrzyska w Rio de Janeiro oficjalnie rozpoczęte

PAP/EPA
PAP/EPA

XXXI Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro oficjalnie się rozpoczęły. Ceremonia otwarcia była ładnym i gustownym widowiskiem. Polacy na paradzie reprezentacji zaprezentowali się bardzo dobrze, choć pewnie nie zostaną zapamiętani.

Wybór reżysera ceremonii był zaskoczeniem. Fernando Meirelles międzynarodową sławę zyskał nie dzięki efektownym widowiskom, a za sprawą obrazu, w którym przedstawił najciemniejszą stronę Rio de Janeiro. Film "Miasto Boga" z 2002 roku reklamowano sloganem "Samba na dnie piekła". Ponurą wymowę miało też drugie jego najbardziej znane dzieło, "Wierny ogrodnik".

Z jakichś powodów uznano jednak, że Meirelles jest najlepszą osobą do przedstawienia Brazylii takiej, jaką jest dziś. A jest krajem pięknym i pełnym radosnych, serdecznych ludzi, ale też krajem wewnętrznie podzielonym, w którym zmęczeni politycznymi i ekonomicznymi zawirowaniami mieszkańcy wcale nie mają wielkiej ochoty na Igrzyska Olimpijskie. Krajem o nadszarpniętej renomie, któremu umiarkowanie groźny wirus Zika zrobił fatalną reklamę.

Zdaniem Ernesto Acevedo-Munoza, historyka filmu z Uniwersytetu Kolorado, Meirelles jest świetny w eleganckim przedstawianiu nieprzyjemnych tematów. W piątkowy wieczór na Maracanie miał zrobić to po raz kolejny.

Brazylijczyk mógł zapomnieć o budżecie, jaki dostał do dyspozycji Danny Boyle, reżyser ceremonii otwarcia igrzysk w Londynie, nie wspominając już o pieniądzach wydanych w 2008 roku przez Chińczyków z Pekinu - 100 milionów dolarów. Na spektakl w Rio przeznaczono niespełna 1/20 tej kwoty. Całkiem słusznie zdecydowano, że nie ma sensu epatować blichtrem w czasie, w którym jedyne, na co nie może narzekać Brazylia, to brak kłopotów. Nawet dobrych piłkarzy ma mniej, niż zwykle.

[color=black]ZOBACZ WIDEO Adam Kszczot i Ewa Swoboda chcą w Rio odkurzyć historię (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

[/color]

- Mam nadzieję, że ta ceremonia będzie dla Brazylijczyków lekarstwem na depresję - mówił Meirelles. Aby tego dokonać, musiałby okazać się genialnym farmaceutą. Jeszcze trudniejsze zadanie to przekonanie do Rio zagranicznych dziennikarzy, którzy już przed startem imprezy wyrobili sobie opinię, że są to jedne z najgorzej zorganizowanych igrzysk ostatnich lat. Pierwszy cel być może został osiągnięty, jako że miejscowi reagowali entuzjastycznie i wyglądali na dumnych ze swojego kraju. Opinii gości z zagranicy raczej nie udało się zmienić.

Na motyw przewodni ceremonii reżyser wybrał przyszłość, i to nie Brazylii, a całej Ziemi, bo jak powiedział, czuje się bardziej patriotą planetarnym, niż brazylijskim. Zwrócił zatem uwagę między innymi na zmiany klimatyczne i wyczerpywanie się surowców naturalnych. To miała być wiadomość, że czas przestać Ziemię krzywdzić, a zacząć ją uzdrawiać. Założenie szlachetne i słuszne, zwłaszcza dla kogoś, kto przyjechał do Rio z kraju, w którym przekonuje się nas, że do końca świata trzeba napędzać elektrownie węglem, a zamrożenie górnikom czternastej pensji w trwającym dwanaście miesięcy roku jest tematem z pierwszych stron gazet. Z kraju, którego prezydent podpisuje "ustawę antywiatrakową", utrudniającą czerpanie energii z odnawialnych źródeł. Nie ma jednak najmniejszych wątpliwości, że żadna ceremonia niczego w materii uzdrawiania Ziemi nie zmieni. Ani w wymiarze globalnym, ani nawet lokalnym.

Meirelles postawił na ograniczone wykorzystanie nowoczesnych technologii, jednak by stworzyć widowisko efektowne wizualnie, nie mógł zrezygnować z nich całkowicie. Olimpijskie święto na Maracanie miało pokazywać najpierw historię powstania życia w amazońskich lasach, a potem historię Brazylii. Brazylii, do której przez setki lat docierały coraz to nowe grupy etniczne. Najpierw Indianie, potem chciwi Europejczycy na swoich karawelach, następnie afrykańscy niewolnicy i emigranci z Azji. Trzeba oddać reżyserowi, że ta część widowiska była zachwycająca, zwłaszcza gdy na płycie stadionu pojawiły się statki konkwistadorów, przy akompaniamencie muzyki nawiązującej do słynnego "Podboju raju" Vangelisa.

Pokazano też budowę brazylijskich mega-miast, które, stworzone na terenach wydartych puszczy, stały się domem dla milionów ludzi i które po części zmieniły się w fawele, utrudniające zachowanie człowieczeństwa, ale i będące miejscem zaskakująco dużym wpływie na miejscową kulturę.

Reżyser otwierającego igrzyska przedstawienia zgodnie z zapowiedziami poruszył sprawy trudne, ale nie zapomniał o podkreśleniu charakterystycznej dla swoich rodaków radości życia, umiłowania dla tańca i muzyki, przy których cieszy się dusza, niosących ukojenie ludziom zmęczonym codziennością.

Po kilku minutach święta samby od razu zmieniono temat na bardzo poważny. Pokazano mapę ziemi, uwzględniając wzrost emisji dwutlenku węgla do atmosfery, globalny wzrost temperatury, szybkie podnoszenie się poziomu wód i topnienie lodów Grenlandii. Konsekwencje dotkną nas wszystkich - zaznaczono, ale to niezwykłe ważne przesłanie zostało ukazane w niezbyt poruszający sposób. A potem rozpoczęło się już to, co w inauguracji igrzysk najważniejsze - parada narodowych reprezentacji.

Pochód tradycyjnie otworzyli sportowcy z Grecji. Wielki aplauz otrzymali sportowcy z Niemiec, Argentyny, jeszcze większy reprezentacja niezależnych sportowców. Fetowano Hiszpanów, Amerykanów, Francuzów i Brytyjczyków, których chorąży, Andy Murray, niósł "Union Jacka" w dość ekstrawagancki sposób, trzymając go tylko jedną ręką. Owacjami powitano Włochów i Japończyków, ale ogłuszająco zrobiło się dopiero przy reprezentacji Meksyku i, co zaskakujące, w czasie przemarszu ekipy Palestyny. Potem wiwatowano też, gdy szli Portugalczycy. Furorę zrobił ubrany w narodowy strój, nasmarowany oliwą chorąży Tonga Nikolas Pita Taufatofua, zawodnik startujący w taekwondo. Rosjanie, których ekipę przetrzebiły dyskwalifikacje za doping, zostali przywitani umiarkowanie ciepło, nie było też jednak wrogości wobec nich.

Gdy na stadionie pojawił się Karol Bielecki z biało-czerwoną flagą, oklaski były dość skromne. Nasza ekipa prezentowała się jednak świetnie. Tuż za chorążym maszerowały nasze najpiękniejsze sportsmenki, za nimi szli piłkarze ręczni i żeglarze, a pochód zamykali siatkarze Karol Kłos, Fabian Drzyzga, Rafał Buszek i Michał Kubiak, którzy dokumentowali swoje uczestnictwo w olimpijskim pochodzie telefonami komórkowymi.

Najgłośniej na stadionie zrobiło się na sam koniec parady. Najpierw na stadion weszła reprezentacja uchodźców. Potem Brazylijczycy. "Brasil, brasil" niosło się na stadionie, jeszcze zanim miejscowi sportowcy wyszli z tunelu. Kiedy się pojawili, było już istne szaleństwo, a z wykonanych w tym czasie "selfie" można było stworzyć dokładną mapę Maracany.

Przemówienia oficjeli, szefa komitetu organizacyjnego igrzysk w Rio Carlosa Nuzmana i prezydenta MKOl-u Thomasa Bacha były sztampowe i pełne wyrazów uznania wobec tego, co przygotowali Brazylijczycy. Wątpliwe, by ktoś zapamiętał je na dłużej niż kilka godzin. Słowa "igrzyska olimpijskie uważam za otwarte" wypowiedział urzędujący prezydent Brazylii, Michel Temer i on jako jedyny w czasie całej ceremonii otrzymał potężną porcję gwizdów. Olimpijską flagę na stadion wniosła ósemka wybitnych sportowców, z których największe owacje otrzymała piłkarka Marta. Przysięgę w imieniu zawodników złożył znakomity żeglarz Robert Scheidt, w imieniu trenerów była koszykarka Adriana Santos.

Olimpijski ogień na stadion wniósł trzykrotny mistrz wielkoszlemowego Roland Garros, Gustavo Guerten. Znicz zapalił jednak nie tenisista, a maratończyk Vanderlei de Lima, co było wyraźnym ukłonem wobec najstarszych tradycji igrzysk. Potem jeszcze pokaz sztucznych ogni i... to już było wszystko.

Ceremonia otwarcia XXXI igrzysk olimpijskich była ładnym, dobrze przygotowanym i skrojonym na miarę widowiskiem. Gdyby takie same były całe igrzyska, wszyscy byliby zadowoleni. Na razie z perspektywy zagranicznego gościa zdecydowanie więcej jest w nich chaosu i codziennego udręczenia mniejszymi lub większymi trudnościami. I wydaje się, że otwarcie igrzysk nie jest ich końcem, a prawdziwym początkiem.

Grzegorz Wojnarowski z Rio de Janeiro

Komentarze (0)