Polka wraca do domu. "Mam już dość Chin"

PAP/EPA / Diego Azubel / Na zdjęciu: Aleksandra Król
PAP/EPA / Diego Azubel / Na zdjęciu: Aleksandra Król

Snowbardzistka Aleksandra Król dzielnie walczyła w Pekinie, jednak gdy zaryzykowała, upadła i przegrała z mistrzynią olimpijską. Do kraju wraca z pewnym niedosytem, jednak cieszy się, że już opuszcza Chiny. - Mam już dość - przekonuje.

Polska snowboardzistka deklarowała walkę o medal igrzysk olimpijskich. Do Pekinu poleciała tuż po pierwszym w karierze zwycięstwie w zawodach Pucharu Świata. Do tego debiutowała w roli chorążej po tym, jak okazało się, że na izolację trafiła Natalia Czerwonka.

Wtorkową rywalizację w przejeździe slalomu giganta równoległego Aleksandra Król zakończyła na ćwierćfinale. Tam rywalizowała z obrończynią tytułu z Pjongczangu, Ester Ledecką - jak się okazało także zwyciężczynią wtorkowych zawodów.

Maciej Siemiątkowski, WP SportoweFakty: Co spowodowało upadek na trasie?
Aleksandra Król:

Widziałam, że jestem blisko Ester i zdecydowałam, że jedyne, co mogę zrobić, to zaryzykować. Pojechałam tak ciasno, że uderzyłam w tyczkę, straciłam równowagę i wywróciłam się. Gdybym nie zaryzykowała, mogłabym zwyczajnie z nią przegrać. A tak przynajmniej próbowałam. Wiedziałam, że jestem szybka. Dobrze jeździło mi się w finałach. Pech, że w ćwierćfinale trafiłam na złotą medalistkę.

ZOBACZ WIDEO: Jaki jest problem ze skokami kobiet w Polsce? Ekspert widzi winowajcę kryzysu

Bardzo jest pani rozczarowana?

Odczuwam niedosyt, byłam trochę przybita. Teraz jest już lepiej. Zjadłam, odpoczęłam w ciepłym łóżku i porozmawiałam z rodziną. To poprawiło mi nastrój. Szkoda, że drabinka ułożyła się nie po mojej myśli. Szkoda, że trafiłam na Ester Ledecką. Walczyłam z nią do końca. Nie wstydzę się porażki ze złotą medalistką.

Ćwierćfinał igrzysk to mój życiowy wynik. Po ostatnim zwycięstwie w Pucharze Świata miałam apetyt na więcej. Stąd moje rozczarowanie. Dobrze być ósmą zawodniczką na świecie, ale jeszcze lepiej byłoby zdobyć medal. Doceniam też duże zainteresowanie kibiców. Snowboard to widowiskowy sport. Formuła 1 na śniegu. Mam nadzieję, że dzięki naszym wynikom uda się to spopularyzować w Polsce.

Jak zareagowali pani bliscy?

Mówią, że dla nich i tak mam medal. Przegrałam ze złotą medalistką, a z trzecią Glorią Kotnik jechałam drugi przejazd kwalifikacyjny i wygrałam o pół sekundy. Rodzina żartowała, że powinnam mieć srebro. Wszyscy są dumni, wspierali i oglądali zawody. Poza mamą. Ze stresu nie mogła patrzeć na telewizor. O wszystkim dowiadywała się z relacji brata.

Jakie warunki mieliście w wiosce olimpijskiej?

Wszędzie musimy chodzić w masce i odkażać ręce na każdym kroku. Na początku nie czułam atmosfery igrzysk. Nie stresowałam się startem, stresowałam się COVID-em, żebym nie otrzymała pozytywnego wyniku testu. W samolocie siedziałam obok łyżwiarzy, którzy okazali się "pozytywni". Bałam się. Ale zachowywałam reżim przez cały czas i miałam negatywne wyniki.

Startem zaczęłam stresować się dopiero dziś. Nie wyobrażam sobie, co Natalia Maliszewska przeżywała w swojej sytuacji, kiedy miała pozytywne wyniki testów na COVID. Na szczęście nikt w naszym otoczeniu nie miał podobnych problemów. Ta sytuacja związana z pandemią jest uciążliwa. Baliśmy się nawet kontaktów między sobą. Zawsze były obawy, kiedy chciałam pożyczyć coś od kolegów lub gdy miałam spotkania z trenerami.

Pani nie doświadczyła problemów z testami na COVID?

Nie. Cały czas dostawałam negatywne wyniki.

Do kiedy zostaje pani w Pekinie?

Do 10 lutego. Dzięki Bogu już stąd jedziemy. Mam dość Chin, tego mrozu i zimnego powietrza. Marzę, żeby wrócić do swojego łóżka i zjeść coś polskiego.

Adam Małysz ocenia pracę trenera. "To jest duża porażka"
Wymowny obrazek. Łzy polskiej biegaczki po występie na igrzyskach

Źródło artykułu: