W niedzielę miałem okazję wybrać się do nieodległego Inowrocławia, gdzie koszykarze Sportino świętowali awans do ekstraklasy. Muszę przyznać, że zżera mnie zazdrość, kiedy patrzę, jak w pobliskich miejscowościach malutkie klubiki z powodzeniem szturmują krajowe salony. Wszak nieopodal Bydgoszczy mamy świetnie radzący sobie Polpak, a niżej na południe piłkarzy janikowskiej Unii, którzy już grali w II lidze. Jakby tego było mało, to dobry zespół rośnie także w Gniewkowie, gdzie miejscowy Harmattan dysponuje o wiele większą gotówką, niż KPSW/Astoria.
Jako rodowitemu bydgoszczaninowi, jest mi po prostu wstyd, że aby oglądać dobry sport, trzeba co tydzień włóczyć się po okolicznych miejscowościach. Wszak jeszcze kilka lat temu Bydgoszcz była prawdziwą potęgą, a większość drużyn występowała w ekstraklasie. Jednak w zaledwie przeciągu kilku sezonów doszło do prawdziwej katastrofy i dzisiaj miasto nad Brdą nie ma ani jednego przedstawiciela w najwyższej klasie rozgrywkowej!. Po spadku Delecty i Centrostalu trzeba jednak sobie zadać pytanie, kto za to wszystko odpowiada?
Całą winę oczywiście można by było zrzucić na władze miasta, ale nie tylko one doprowadziły miejscowy sport do stanu prawdziwej zapaści. Jednak w głównej mierze to właśnie Konstanty Dombrowicz i jego współpracownicy odpowiadają za kondycję finansową bydgoskich klubów. Cóż jednak z tego, skoro Ratusz woli przeznaczyć kilkadziesiąt milionów złotych na budowę nowego stadionu Zawiszy, gdzie odbędzie się kilkudniowa impreza lekkoatletyczna, a potem obiekt będzie stał pusty, bowiem IV-ligowa kopanina mało kogo interesuje. W zamian tego ani o jotę nie poprawiła się widoczność z trybun na stadionie Polonii, który co jakiś czas odwiedza średnio kilka tysięcy fanów. Ratusz woli także ogólnoświatowe imprezy, niż utrzymać dobre ligowe zespoły. Wszak już za rok w "Łuczniczce" odbędą się Mistrzostwa Europy koszykarzy, a miesiąc później swoje święto będą miały także siatkarki. Organizacja takich zawodów pochłania spore sumy, które z pewnością lepiej zostałaby spożytkowane przez klubowych włodarzy.
Sport to doskonała okazja do promocji miasta, ale nie rozumieją tego lokalni biznesmeni. Wszak większość bydgoskich zespołów wspierają firmy z ościennych miejscowości, a wystarczy to wspomnieć chociażby o Delectie i HAERING POLSKA, która wywodzi się z Piotrkowa Trybunalskiego. Miasto jednak trochę stara się, aby nieliczni inwestorzy przekazywali pewne sumy na działalność statutową klubów, a tak czyni chociażby Bank Pocztowy. To jednak kropla w morzu potrzeb, bowiem to źródełko kiedyś wyschnie, a koncernów pokroju KGHM-u czy Kolportera na Pomorzu zdecydowanie brakuje.
Przez to nad bydgoskim sportem zbierają się czarne chmury i na razie nie widać oznak na poprawę obecnej sytuacji. Czy naprawdę prawie pół milionowego miasta nie stać na to, aby mieć chociażby 2-3 ekipy, które będą w stanie odnosić sukcesy na krajowym podwórku? A to nie jest trudne zadanie, co doskonale pokazały przykłady Polpaku Świecie i Sportino Inowrocław.