29 sierpnia. Ze zbiornika wodnego w Starosielu strażacy wyławiają zwłoki 51-latka. Wcześniej jego poszukiwania trwały ponad dobę. O dryfujących na powierzchni zbiornika zwłokach poinformował przypadkowy przechodzień.
28 sierpnia. Nad zbiornikiem wodnym Pająk w Konopiskach razem z rodziną wypoczywa 43-latek. Postanawia się ochłodzić. Wchodzi do wody. Po chwili słabnie. Znika pod wodą. Na miejsce przyjeżdża zaalarmowana straż pożarna. Reanimacja nie przynosi rezultatu. Lekarz stwierdza zgon.
ZOBACZ WIDEO: Muzyka z Harry'ego Pottera i miotła. Kabaret, jak przywitali gwiazdora
27 sierpnia. O godzinie 16.26 strażacy dostają informację o 65-latku, który topi się w stawie w Osowej. Inni świadkowie widzieli go w wodzie znacznie wcześniej. Ciało wyłowiono. Mężczyzny nie udaje się uratować.
24 sierpnia. Dwóch mężczyzn wchodzi do jeziora Lepaki koło Ełku. Jeden z nich, 66-latek, znika pod powierzchnią wody. Znajomi wzywają służby. Strażacy wyciągają ciało na brzeg. Reanimacja na nic się zdaje.
Ten sam dzień. W nocy konińscy policjanci dostają informację o zniknięciu mężczyzny pod powierzchnią wody w Ślesinie. Służby przeszukują dno i linię brzegową przy pomocy drona. Ostatecznie ciało odnajduje nurek. Poszukiwany mężczyzna nie żyje.
Ten sam dzień. Zatoka Bajka w Grodźcu. O 18.40 strażacy otrzymują zgłoszenie o 38-latku, który półtorej godziny temu wszedł do wody i z niej nie wyszedł. Strażacy wyposażeni w sonar odnajdują ciało po dwóch godzinach. Lekarz stwierdza zgon.
450 razy śmierć
To zdarzenia z zaledwie sześciu dni. Tylko w sierpniu w Polsce utonęło 50 osób.
Poprzedni rok zamknął się najgorszymi statystykami od sześciu lat. Utonęło w nim łącznie 450 osób. W tym 50 kobiet. Najczęściej ginęli mężczyźni w wieku powyżej 50 lat. Najwięcej zdarzeń odnotowano na rzekach. W drugiej kolejności na jeziorach. Najmniej, bo 18, w morzu. Najczęstszą okoliczność wypadków stanowiła kąpiel w miejscy niestrzeżonym, lecz niezabronionym. W 2023 roku 82 osoby przed utonięciem spożywały alkohol.
Używki są zresztą zmorą nad polskimi wodami. Nawet, kiedy nie dochodzi do tragedii, bezmyślność osób spożywających alkohol przeraża.
Gdzie jest wino?
Koniec lipca. 1997 r. Wdzydze Tucholskie. Na jeziorze flauta. Totalna cisza. Stłumiony hałas dochodzi z budynku na brzegu.
Trwa wesele. Po północy głosy słychać wyraźniej. Ale nie przeszkadzają w rozmowach przy ognisku.
Ratownicy odpoczywają korzystając z ciszy i spokoju nocy. Tematy schodzą poza WOPR.
Choć na chwilę warto oderwać się od codzienności. Szczególnie w sezonie.
Druga grupa ratowników odpoczywa na wyspie. Pod namiotami. Jakieś czterysta metrów od ich kolegów z brzegu.
Rozmowy jednej i drugiej grupy przerywa raptowne uderzenie o wodę.
Cisza. Nasłuchują.
Ale nic więcej się nie dzieje. Żadnych niepokojących dźwięków.
Spokój mąci donośny głos Ryszarda Brzoskowskiego. Woła do kolegi z wyspy.
- Leszek, co wy tam wyprawiacie?!
- My?! To u was!
- Na pewno nie u nas!
Chwila zastanowienia.
Wnioski nietrudno wyciągnąć. Ryszard mówi za wszystkich. - Czyli gdzieś pośrodku.
I podejmuje decyzję. - Dobra, sprawdzę to. Na wszelki wypadek.
Odpala motorówkę.
Pełne zachmurzenie. Przyjemny letni chłód. Nie ma gwiazd ani księżyca. Jest kompletnie ciemno. Widać tylko tyle, ile obejmie snop światła z latarki.
Brzoskowski zabrał na motorówkę kolegę. Płyną we dwóch. Wolno. Nie wiedzą, czego oczekiwać.
Dwieście metrów od brzegu, a więc dokładnie na środku, między wyspą i brzegiem, dostrzegają dwie osoby w wodzie.
Ledwie utrzymują się na powierzchni. Obok przewrócona żaglówka.
- Dlaczego nic nie mówicie? Przecież musieliście nas słyszeć - Ryszard nie wierzy w to, co właśnie zobaczył.
Mężczyźni nie odpowiadają. Są kompletnie zamroczeni sytuacją. I litrami wypitego alkoholu. To goście weselni, którzy postanowili trochę popływać. Łódka należała do jednego z nich. To miejscowy. Chciał pokazać przyjezdnemu uroki jeziora Wdzydze nocą. Był tak zaangażowany, że razem z kolegą wywrócili żaglówkę bez choćby jednego podmuchu wiatru.
Gdyby zostali w wodzie dłużej, nie mieliby szans na ratunek.
Brzoskowski z kolegą próbuje wciągnąć ich do łódki. Najpierw tego większego. Sto trzydzieści kilo żywej wagi. Nie jest łatwo. Ale wreszcie się udaje.
Potem drugiego. Na oko jakieś osiemdziesiąt kilo. Idzie sprawniej.
Pięć minut i po akcji.
Zostawiają mężczyzn na brzegu. Wracają po łódkę. Stawiają ją na jeziorze i holują. Ale woda wciąż wypełnia jej pokład. Trzeba wysuszyć.
- No to płyniemy dalej - jeden z mężczyzn chwiejnym krokiem podchodzi do żaglówki.
Brzoskowski tłumaczy, że teraz to niemożliwe. Łódź trzeba przygotować. Poza tym są pijani i on na pewno na żaden rejs nie pozwoli.
O tym, że powinni mieć założone kamizelki nawet nie ma sensu wspominać.
Nie oponują. Kiedy wracają na wesele, ratownik słyszy ich cichą rozmowę. "Jeszcze minuta i chyba nie dałbym rady w tej wodzie. Padam z nóg".
Na drugi dzień panowie wracają po łódkę. Nadal nie są w najlepszej formie. Męczy ich kac, ale rozmawia się lepiej niż w nocy.
Ryszard pokazuje żaglówkę. - Jest gotowa do odbioru.
I pada odpowiedź w formie pytania. Brzoskowski prosi o powtórzenie. Jest pewny, że się przesłyszał.
- A gdzie nasze wino?!
Ratownik patrzy na jednego z mężczyzn. Zdziwiony sprawdza, czy to żart. Ale ten jest śmiertelnie poważny.
- Dwadzieścia jeden metrów pod wodą - odpowiada. - Bo tyle głębokości ma w tym miejscu jezioro. Jak chcesz, to płyń tam i spróbuj wyłowić - Ryszard nie wytrzymuje.
W umyśle zmętnionym kacem i pozostałościami wczorajszych promili jakby rodziła się refleksja. Choć wciąż jest tam zbyt pusto na "przepraszam". Albo zwykłe "dziękuję".
- Pół biedy, że nie podziękował. To miejscowy, więc potem często widywaliśmy się przypadkowo. Choćby w sklepie. On nawet nie był w stanie się przemóc i przywitać. Tak zostało do dziś. Początkowo pewnie było mu głupio z powodu nocnej wyprawy. Może też dlatego, że tak się zachował. A potem jakoś wszystko się rozmyło - referuje Brzoskowski.
Fragment o wydarzeniu we Wdzydzach Tucholskich pochodzi z książki "WOPR. Życiu na ratunek" autorstwa Dawida Góry wydanej przez "MUZĘ".