- - O ponad 30 procent podnieśliśmy stypendia, objęliśmy opieką kobiety w ciąży, zaczęliśmy poważnie traktować kluby, budujemy strategię sportu do 2040 roku - tak o swoich największych sukcesach w czasie półtorarocznych rządów mówi minister sportu Sławomir Nitras.
- Opóźnienia w wypłatach dotacji do związków sportowych to efekt ery papierowej w ministerstwie i bardzo archaicznych procedur pozostawionych jeszcze przez poprzedników. Tak przynajmniej twierdzi minister.
- Jeszcze w tym roku mają zostać ujawnione zarobki prezesów wszystkich związków sportowych. - Będę konsekwentny i stanowczy - deklaruje Nitras.
- Minister walczy o to, by Iga Świątek i inni zawodnicy mogli głosować w wyborach na szefów związków. Spotkał się jednak ze sporym oporem środowiska.
- O ocenę działań Sławomira Nitrasa poprosiliśmy 12 prezesów związków sportowych. - Polski sport jest w kryzysie - ocenia wprost Andrzej Supron (więcej tutaj).
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Czy za kilka dni będzie pan jeszcze ministrem sportu?
Sławomir Nitras, minister sportu i turystyki: Decyzja należy do premiera. Jeszcze chwila cierpliwości.
A czy po rekonstrukcji rządu utrzymane zostanie Ministerstwo Sportu i Turystyki?
Myślę, że tak. Jestem głęboko przekonany, że resort sportu jest potrzebny. Środowisko zasłużyło na stabilizację i podmiotowość. Premier to czuje bardzo dobrze.
ZOBACZ WIDEO: Urban nowym selekcjonerem. Oto co sądzą o nim kibice
"WYNIKOZA? NIE ZNAM TAKIEGO SŁOWA"
Pytałem kilkunastu prezesów związków sportowych o pana największe sukcesy w roli ministra. Większość miała duże problemy z wymienieniem choćby jednego.
Nie wiem, kim byli pańscy rozmówcy. Trudno w ogóle poważnie odnieść się do takiego stwierdzenia. Myślę, że warto porozmawiać z przedstawicielami samych sportowców, jak oceniają kierunki, które sformułowałem na początku i jak je realizuję. Warto porozmawiać z przedstawicielami klubów sportowych. Sportowcy wiedzą, że robię wszystko, by wreszcie stali się podmiotem, a nie przedmiotem systemu sportu wyczynowego.
To znaczy?
Zmieniamy ich status względem związków i wyraźnie, o ponad 30 procent, podnieśliśmy stypendia. Konsekwentnie wprowadzamy zasady ograniczające nadmierną uznaniowość w przyznawaniu stypendiów, świadczeń. Objęliśmy opieką kobiety w ciąży. Kluby doczekały się poważnego potraktowania przez ministerstwo. Po raz pierwszy zbudowaliśmy system wsparcia najlepszych klubów w Polsce. To zupełnie nowy instrument, który dał klubom niezależność i realną możliwość działania.
Budujemy strategię rozwoju polskiego sportu do roku 2040. To ambitny plan, jakiego nigdy nie było. Jego zwieńczeniem będzie gotowość do złożenia aplikacji o przyznanie Polsce organizacji letnich igrzysk olimpijskich. Jesienią pierwsza wersja dokumentu będzie przedstawiona publicznie. Udało mi się powiększyć budżet ministerstwa sportu o ponad 300 mln złotych w stosunku do ostatniego budżetu za rządów PiS i te pieniądze zostały w całości skierowane do szkół. Stworzyliśmy program Aktywna Szkoła, który zapewnia bezpłatne zajęcia sportowe dla dzieci i młodzieży. Odtworzyliśmy zajęcia na Orlikach i budujemy nowe Orliki.
To się odbyło kosztem pieniędzy dla związków sportowych?
Nie. Ten program został sfinansowany dzięki większemu budżetowi ministerstwa, za co jestem wdzięczny premierowi i ministrowi finansów. Natomiast rzeczywiście program wsparcia klubów sportowych uszczuplił w pewnym stopniu pieniądze wcześniej kierowane do związków, ale gdyby zobaczyć, jak związki finansowały swoje kluby, to można zauważyć, że ich słabość była związana właśnie z brakiem tego finansowania. Kluby sportowe w tym systemie były w zbyt wielu przypadkach zaniedbane. Związki, historycznie, ograniczały się do finansowania kadr narodowych, a kluby były zostawione same sobie. Dlatego powstał program Klub Pro, który obecnie wspiera prawie 850 najlepszych klubów w całej Polsce.
Działacze narzekają, że ten program promuje tak zwaną wynikozę, skupia się na rezultatach, a odpuszcza po prostu rozwój.
Nie znam takiego słowa i nie wiem, kto narzeka. Proszę o konkret, jaki "działacz narzeka”. Kluby funkcjonują w zmienionych realiach. Mogą planować działania szkoleniowe i upowszechniać sport. Wiele z nich pierwszy raz od dawna wyjechało na obóz. Dotąd ich budżety oparte były właściwie wyłącznie na składkach rodziców. Płacili trenerom po 500 złotych miesięcznie. Bez szans na rozwój.
Co bardzo ważne, program Klub Pro decyduje o przyznaniu środków finansowych wyłącznie w oparciu o kryteria merytoryczne. Liczbę dzieci i młodzieży w klubie i ich wyniki sportowe. Skupianie się jedynie na finansowaniu kadr narodowych i pomijanie klubów to błąd. Bez silnych klubów nie zbudujemy mocnej kadry narodowej, bo skąd ci zawodnicy i zawodniczki mają się brać?
"JESTEŚMY DOROŚLI. KAŻDY PONOSI ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA SWOJE DZIAŁANIA"
Czy pana zdaniem to normalne, że większość związków sportowych, a więc trenerzy i zawodnicy, otrzymuje pierwsze pieniądze z ministerstwa w kwietniu i maju?
Zastałem całą tę procedurę w ministerstwie w erze papierowej. Bardzo archaicznej. Te struktury w samym ministerstwie i związkach są mocno odporne na zmiany. Jesteśmy praktycznie gotowi do zaliczkowego płacenia od stycznia 2026 roku i robimy wszystko, aby przyspieszyć ten proces, ale pamiętajmy, że obowiązują nas procedury konkursowe i to beneficjenci, czyli związki sportowe, muszą przygotować kompetentnie oferty. A z tym bywa bardzo różnie.
Przedstawiam panu pełną dokumentację, która świadczy również o tym, że oferty ze strony związków zbyt często wpływają bardzo późno. Ja dbam o to, żeby od czasu wpłynięcia oferty jej badanie i ocena nie trwała dłużej niż trzy tygodnie. Pamiętajmy, że decydujemy o wydatkach rzędu setek milionów złotych publicznych pieniędzy i musimy robić to z należytą starannością.
Zwykle podział pieniędzy dla związków był ogłaszany w połowie grudnia. W tym roku dopiero 9 stycznia.
To jest związane z terminem przyjmowania budżetu państwa. Raz jest to szybciej, raz później. Niektóre związki mogły otrzymać pieniądze w styczniu, bo szybko złożyły wnioski. To naprawdę nie jest wina ministerstwa, że niektóre związki składają swoje wnioski w marcu. Albo nawet w kwietniu.
Panie ministrze, w Polsce nie ma związku, który otrzymał pieniądze z ministerstwa już w styczniu.
Pierwsze pieniądze w tym roku przyznaliśmy 12 lutego dla Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego, wniosek został złożony 28 stycznia. Żeby było jasne, nie pochwalam tego systemu. Chciałbym podpisać ze związkami czteroletnie kontrakty, to zbyt radykalna zmiana, by wprowadzić ją od zaraz, ale będę do tego dążył.
Omija pan temat pieniędzy z konkursów na upowszechnianie sportu, które stanowią główne źródło utrzymania związków, a które trafiły do nich przynajmniej miesiąc później. To samo dotyczy programu stypendialnego dla młodych sportowców Team100, który rozstrzygnięto… 24 maja.
Nie omijam szanowny panie. To nie jest prawda, jak się pan wyraził, że "pieniądze na upowszechnianie sportu to te, z których żyją związki". To są konkursy na realizację zadań, ja nie utrzymuję związków. Związki startują w konkursach i w stosunku do innych wnioskodawców są uprzywilejowani, a nie pokrzywdzeni.
Jeśli chodzi o stypendia Team100, to wyraźnie zwiększyliśmy środki finansowe na stypendia. W ciągu dwóch lat prawie je podwoiliśmy. Mamy na ten cel ponad 55 mln złotych i w związku z tym, niestety, musieliśmy uzyskać akceptację dla tego programu ze strony Prokuratorii Generalnej. To jest ustawowy wymóg dla umów powyżej 50 mln złotych. To wydłużyło procedurę. Wszystkie stypendia wypłaciliśmy w maju z wyrównaniem od stycznia. Zmieniliśmy też zasadniczo zasady i warunki - wypłacamy stypendia przez 12 miesięcy bez względu na to, kiedy wpłynął do nas wniosek. Mówiąc wprost, skończyliśmy z przyznawaniem stypendiów na miesiąc albo kilka miesięcy, co było praktyką w przeszłości. Dziwną praktyką.
Związki sportowe to zło polskiego sportu?
Skąd taka teza? Związki są niezmiernie ważne i w większości spełniają bardzo pozytywną rolę, ale mają też tendencję do wyłączności na realizację pewnych zadań, a to już nie zawsze służy sportowi. Poza tym muszą ulec korekcie relacje pomiędzy władzami związków a sportowcami i trenerami. To środowisko sportowe tworzy związek i musi mieć wpływ na jego funkcjonowanie.
Co konkretnie ma pan na myśli?
Podział "działacz rządzi, a sportowiec i trener tylko słucha" jest dziwaczny. Związki powinny być partnerem i nie mogą tworzyć wrażenia, że mają monopol na organizację sportu w danej dyscyplinie. Stąd podkreślam rolę klubów. Wielu wybitnych sportowców i organizatorów sportu ma negatywne doświadczenia i mówią wprost, że woleliby nie być uzależnieni jedynie od związku, a osiągają wybitne sukcesy i czasami wręcz mają poczucie, że robią to wbrew związkowi, a nie ze wsparciem. Czesław Lang twierdzi, że potęgi Tour de Pologne przy udziale związku nigdy by nie osiągnął. Dlatego konkurencja jest dobra, szczególnie w sporcie. A monopole są złe.
Akurat Polski Związek Kolarski od lat ma ogromne problemy finansowe, których również pan nie rozwiązał.
To jest jakieś pomylenie pojęć. Ja nie wpływam na wybór władz związków. Trzymam się od tego jak najdalej. Związki są niezależne i one odpowiadają za swoją politykę. Finansuję zadania z zakresu sportu i powszechnego, i profesjonalnego. Jeśli związek daje rękojmię dobrego działania, to współpracujemy, jeśli nie, to realizuję te działania przy wsparciu innych podmiotów. Za długi związków odpowiadają związki. Skarb Państwa i budżet państwa nie może i nie powinien tych zobowiązań spłacać. Jesteśmy dorośli. Każdy ponosi odpowiedzialność za swoje działania.
Tyle mówił pan o konieczności wprowadzenia większej transparentności, a wciąż jej nie ma.
Walczę o transparentność finansową i merytoryczną w związkach sportowych. Z sukcesami. Opór materii jest spory, ale w tym roku po raz pierwszy finansowanie z ministerstwa związane jest z obowiązkiem ujawniania umów, jawnością wszystkich uchwał. Znaleźliśmy porozumienie. Nie jestem z niego w pełni zadowolony, ale proces ruszył i wierzę, że już nic go nie zatrzyma, i finanse oraz wewnętrzna organizacja związków sportowych będzie spełniała wymogi transparentności na wzór wymogów MKOl. Skoro jawne jest stypendium mistrza olimpijskiego, to dlaczego wynagrodzenie prezesa związku nie może być jawne? Będę konsekwentny i stanowczy.
"RZĄDZĄ UKŁADY"
Jest cokolwiek, co uznaje pan za swoją porażkę?
Moją największą porażką jest brak wejścia w życie nowelizacji ustawy o sporcie. To porażka wielu ludzi sportu, którzy wiązali z nią nadzieje. Jeszcze nigdy zmiana prawa sportowego nie wzbudziła tak wielu pozytywnych reakcji. Bo to jest bardzo dobra ustawa i bardzo ważna.
Może jednak zbyt radykalna? 30 procent kobiet i jeden przedstawiciel zawodników w zarządzie związku było nie do spełnienia dla niektórych organizacji. Z tego powodu prezydent odesłał ustawę do Trybunału Konstytucyjnego i nie udało się wprowadzić wielu faktycznie potrzebnych przepisów. Nie lepiej było pójść na kompromis?
Jaki kompromis? Ona była przedyskutowana z całym środowiskiem sportowym. Co to za sport bez głosów sportowców? Jak mają związki sportowe dobrze funkcjonować, jeśli nikt nie słucha samych sportowców? Ustawa nie weszła jeszcze w życie, a nagle znalazły się kobiety, które wchodziły do władz. Ustawa zaczęła działać w praktyce. O jakim kompromisie pan mówi?
Choćby z przedstawicielami związków, którzy byli załamani tym, jak nieprecyzyjne są niektóre zapisy i jak radykalnych zmian wymagają. Nie mówiąc już o próbie negocjacji z prezydentem.
Proszę zwrócić uwagę, że i tak 80 procent związków dopasowała się do tych norm, choć formalnie nie weszły w życie. Nie dostosował się Polski Związek Piłki Nożnej. To jest opór wynikający z przyzwyczajeń i układów. Jeśli miałbym oceniać, to nie rozumiem i nie podoba mi się, że w PZPN-ie człowiekiem odpowiedzialnym za kobiecą piłkę jest facet z przysłowiowym brzuszkiem.
To nie tak, że nie ma tam kobiet. Po prostu rządzą układy. Zresztą, nie jest przecież tajemnicą, że prezydent Andrzej Duda skierował ustawę do Trybunału na prośbę działaczy PZPN-u. Proszę wybaczyć, ale działacze PZPN-u nie są dla mnie najlepszymi doradcami, jeśli chodzi o dobro polskiego sportu. Swoją rolę w tym miał też prezes Radosław Piesiewicz (szef Polskiego Komitetu Olimpijskiego - przyp. red.).
A może wystarczyło na początek wpisać do ustawy obowiązek wprowadzenia przynajmniej jednej kobiety w zarządzie.
Ale kobiety nie stanowią marginesu polskiego sportu tylko jego połowę. I - przynajmniej w ostatnich latach - osiągają lepsze wyniki. Gdyby tylko prezydent zasygnalizował mi, że ma jakieś uwagi do ustawy, na spotkanie z nim przyszedłbym pieszo nawet ze Szczecina. Nie wierzyłem, że prezydent zablokuje tę ustawę. Przyjął ją Sejm - nawet posłowie PiS-u nie głosowali przeciwko tej ustawie – a potem niemal jednogłośnie Senat.
Chciałem, żeby Iga Świątek i inni czołowi zawodnicy mogli głosować w wyborach na władze związku, któremu podlegają. Niech w wyborach bierze udział jak najwięcej byłych i obecnych zawodników. Mnie wybrało 90 tysięcy ludzi, to dlaczego w wyborach na prezesa związku ma głosować tylko stu działaczy?! Nikt mi nie wmówi, że zawodnik w wieku 35 lat gorzej zna środowisko od przedstawiciela związku.
Nie był pan w stanie uchronić Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego przed międzynarodową kompromitacją i koniecznością odwołania Pucharu Świata w Zakopanem, ze względu na przedłużający się spór związany z budową hali. W tym przypadku również nic nie dało się zrobić?
W tej sprawie "również"? Ciekawy sposób formułowania pytań. Panie redaktorze, umowę na budowę hali lodowej w Zakopanem podpisano w 2021 roku i miała być ukończona w do końca 2023 roku. Czyli ja powinienem co najwyżej ją otworzyć. A zastałem ją zbudowaną w połowie i z przekroczonym budżetem. Miała kosztować 100 mln złotych. Pół roku przed planowanym terminem oddania hali na wniosek Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego wprowadzono do projektu bardzo istotne zmiany, co dodatkowo opóźniło oddanie hali i zwiększyło koszty. Nie kwestionuję zasadności tych zmian, ale trzeba mieć wystarczająco dużo wyobraźni, aby wiedzieć, że jeśli pół roku przed imprezą zmienia się projekt, to obiekt na pewno nie powstanie w terminie.
Myślę, że władze związku i minister Bortniczuk powinni nam powiedzieć, jak to planowali. Ja zastałem rozgrzebaną budowę i wykonawcę domagającego się ponad 60 mln złotych dodatkowych płatności. A czas miał być dodatkowym argumentem zmuszającym mnie do zgody na zwiększenie wydatków.
Naciskano pana, by polscy łyżwiarze mieli dobre miejsce do przygotowań do igrzysk w Mediolanie-Corintie.
Związek na każdym etapie uczestniczył w tym projekcie i rozumiem, że zależało działaczom, aby jak najszybciej oddać obiekt, ale wywieranie presji, abym wyłożył dodatkowe 60 mln złotych bez poważnych analiz, zgody Prokuratorii Generalnej i pewności, że obiekt na pewno powstanie, było mało odpowiedzialne.
Dzisiaj zgodnie z procedurą przed sądem zawarliśmy z wykonawcą ugodę gwarantującą interes Skarbu Państwa. Hala ostatecznie będzie kosztować 173 mln złotych, do tego dojdą koszty wyposażenia, które sprawią, że całość inwestycji będzie kosztować około 200 mln złotych. Wykonawca zobowiązał się oddać obiekt do końca kwietnia 2026 roku.
Wprowadzono kodeks dobrych praktyk sponsoringowych, który miał drastycznie ograniczyć rozdawnictwo publicznych pieniędzy na kluby. Tymczasem w Szczecinie, skąd pan pochodzi, Polska Grupa Spożywcza, a od niedawna PGE, wspierają Pogoń.
Nie miałem wpływu na te umowy i muszę w tej kwestii odesłać pana do stron umowy.
"NA OSIEM PORAŻEK PRZYPADA JEDNO ZWYCIĘSTWO"
Igrzyska w Paryżu zakończyły się porażką, a mimo to nie ma nawet projektu reformy polskiego sportu. W październiku 2024 roku ogłosił pan założenia strategii rozwoju sportu w perspektywie igrzysk w Warszawie w 2040 roku. Pierwsze spotkanie tego zespołu było dopiero po ośmiu miesiącach. Ta strategia to był tylko chwyt marketingowy?
Proszę się nie gniewać, ale pan nie zna tej kwestii. Już w trakcie igrzysk pracowaliśmy nad diagnozą systemu zarządzania sportem i najważniejszymi celami. Przedstawiliśmy ten dokument jako punkt wyjścia do pracy nad strategią. Wybraliśmy w publicznym europejskim przetargu doradcę przy budowie strategii. Naszym partnerem jest renomowana firma PwC.
Trwają bardzo intensywne prace i jesienią będziemy gotowi z prezentacją pierwszej wersji strategii. Mamy rozpisany plan i zdążymy z jego przedstawieniem do końca 2026 roku. Na czele tego projektu stoi Robert Korzeniowski. Nie mogłem wybrać lepszej osoby. Nie dość, że jest wybitnym sportowcem, to ma również doświadczenie zdobyte pracując w różnych systemach sportu wyczynowego w najsilniejszych sportowo państwach świata.
Można odnieść wrażenie, że na razie Korzeniowski zaangażował się w walkę z prezesem PKOl Radosławem Piesiewiczem.
To pański pogląd, którego ja nie podzielam. Natomiast zgadzam się z opinią, że jeśli chcemy w Polsce zorganizować i dobrze przygotować pod względem organizacyjnym i sportowym igrzyska olimpijskie, to z takim sposobem funkcjonowania PKOl nam się to nie uda. PKOl słusznie kojarzy się dzisiaj z nepotyzmem, brakiem transparentności, rozrzutnością i niejasnymi interesami jego prezesa.
Mówił pan, że nie zamierza wybierać szefów związków, ale jednocześnie chciał pan zmiany na stanowisku szefa PKOl.
To nieprawda. To członkowie PKOl-u wybierają prezesa, ale ja mam prawo i obowiązek oceniać sposób funkcjonowania tej instytucji. Dopóki nie zajdą zmiany w sposobie funkcjonowania PKOl, nie może liczyć na wsparcie budżetu państwa.
W PKOl były kontrole, Radosław Piesiewicz nie ma żadnych zarzutów.
Kontrole wykazały, że pan Piesiewicz w 2 lata pobrał z PKOl-u ponad 1,5 mln złotych, a podczas igrzysk w Paryżu więcej wydano na Dom Polski niż na sportowców. Tak się składa, że w sąsiedztwie polskiej ambasady swój dom mieli Koreańczycy. Ich odmiana domu narodowego kosztowała 600 tysięcy euro, a nie 12 milionów złotych.
Ale Piesiewicz wciąż nie ma żadnych zarzutów.
Wiem, że toczy się śledztwo i myślę, że cała opinia publiczna czeka na efekt, również dlatego, że w uczciwość pana Piesiewicza mało kto w Polsce jeszcze wierzy. Poczekajmy. Mam zaufanie do prokuratury i Krajowej Administracji Skarbowej.
Jednak na ostatnim Walnym Zgromadzeniu PKOl 80 delegatów poparło raport finansowy, tylko 38 sprzeciwiło się jego przyjęciu. Dlaczego?
Raport przekazany 15 minut przez rozpoczęciem obrad. Pytanie, ilu delegatów miało szanse zapoznać się z jego treścią. Według mojej wiedzy sytuacja finansowa PKOl-u jest wyjątkowo zła i winę za to ponosi pan Piesiewicz.
Uznaje pan, że na razie jednak przegrał z Piesiewiczem?
Rozumiem pańską potrzebę rywalizacji i patrzenia na świat w ten sposób. Jest pan w końcu dziennikarzem sportowym. Moim zadaniem jest dbanie o interes państwa i przestrzeganie prawa. Rywalizację pozostawiam dla obszarów nieobjętych moimi zadaniami w ministerstwie.
Czy obawia się pan, że za tydzień może pan jednak zostać uznany wielkim przegranym? Dużych sukcesów ministra sportu na razie brakuje, a do tego w pana środowisku jest pan kojarzony z porażką Rafała Trzaskowskiego.
Polityka to taka dziedzina życia, w której na osiem porażek przypada może jedno zwycięstwo. Mam swój dorobek, a w ministerstwie uruchomiłem procesy, które trudno będzie zatrzymać. Premier będzie mnie oceniał za to, co robię i zrobiłem w ministerstwie. Mogę zagwarantować, że kampania nie przeszkodziła mi intensywnie pracować w resorcie.
Surowa ocena Sławomira Nitrasa. Członkowie związków sportowych zabrali głos - więcej TUTAJ.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty