Tuż po gongu rozpoczynającym starcie Amerykanin odważnie ruszył do ataku i wyprowadził kilka obiecujących ciosów. To była jednak zbyt brawurowa taktyka, gdyż błyskawicznie został skontrowany potężnym prawym prostym i znalazł się na macie. Gdy tylko wstał, nadział się na kolejne krótkie uderzenia mistrza i raz jeszcze upadł. W tym momencie wydawało się, że walka dobiega końca.
W dalszych fragmentach "Hayemakerowi" zabrakło nieco precyzji, by znokautować przeciwnika. Brytyjczyk atakował dość chaotycznie i często przecinał powietrze. Tymczasem John Ruiz starał się odgryźć i odrobić nieco strat na kartach punktowych, ale brakowało mu szybkości. Kilka razy udało mu się wprawdzie czysto trafić oponenta, jednak nie uczynił tego z wystarczającą siłą.
W piątej rundzie David Haye wyprowadził świetną kontrę i po raz trzeci posłał Amerykanina na deski. Do podobnego zdarzenia doszło także w kolejnej odsłonie, lecz pięściarz z USA wykazał się niesamowitą determinacją i nie zamierzał ułatwiać rywalowi zadania. Wciąż starał się zniwelować straty i boksował dość odważnie.
Wreszcie nadeszła dziewiąta runda, w której Brytyjczyk dominował już tak wyraźnie, że narożnik Ruiza postanowił nie ryzykować. Na ringu pojawił się ręcznik i arbiter przerwał pojedynek. "Hayemaker" mógł unieść ręce w geście triumfu, bowiem po raz pierwszy obronił mistrzostwo świata federacji WBA w wadze ciężkiej. Uczynił to w dobrym i przekonującym stylu. Pozostawił po sobie zdecydowanie lepsze wrażenie niż podczas listopadowego starcia z Nikołajem Wałujewem, kiedy walczył asekuracyjnie, mało widowiskowo i nie zachwycił publiczności.
Brytyjczyk odniósł w sobotę 24. zwycięstwo w zawodowej karierze (22. przed czasem). Ruiz doznał natomiast 9. porażki.