Piotr Ciesielski: Po jednym z najciekawszych starć podczas gali Fighters Arena Łódź, pokonałaś Litwinkę Arune Lauzeckaite. Nie była to jednak łatwa walka?
Magdalena Jarecka: Nie wiem, czy jedna z ciekawszych, bo ja nie jestem z tej walki zbyt zadowolona. Była ona prowadzona głównie w klinczu. Przeciwniczka była ode mnie dużo cięższa, myślę, że o jakieś 10 kilo. Trochę się bałam sprowadzać ją do parteru, bo wiedziałam, że jak na mnie upadnie, to ciężko mi będzie spod niej wyjść. Starałam się więc prowadzić walkę w stójce.
No właśnie, ta taktyka dziwiła nieco obserwatorów. Niewątpliwie ustępowałaś sporo przeciwniczce masą, ale za to byłaś dużo szybsza. Czy nie lepiej było zadawać serie ciosów i po nich odskakiwać, zamiast iść na "awantury" i szarpanie się z rywalką?
- Ja zazwyczaj prowadzę walki na zasadzie ataku, bo bardzo dobrze się w tym czuję i nie robię odejść. Podchodziłam do niej, starałam się skrócić dystans, używać kolan. Z tego się cieszę, bo kilka uderzeń kolanami weszło i ją nieco naruszyło.
Wracasz do MMA po dość długiej przerwie i rozpoczynasz od zwycięstwa. Nic tylko gratulować.
- Tak, z tego na pewno się cieszę, choć chciałam walkę skończyć dużo szybciej. Tak sobie myślę, czy wygrałam kiedyś walkę na punkty i chyba było to raz, w Japonii z Koreanką. To jest mocno stresujące, bo nie wiadomo, jak sędziowie ocenią. Zawsze chcę szybko skończyć walkę i nie pozostawić żadnych wątpliwości.
Gdy wychodziłyście na ring, większość kibiców obstawiała koniec walki w przeciągu minuty. Litwinka nie wyglądała zbyt profesjonalnie, jednak okazała się bardzo silna fizycznie.
- Masa robi swoje. Ja uważam, że jestem silna, ale ona też taka była. Nie była jednak najsilniejszą moją przeciwniczką. Gdy walczyłam na Łotwie, przekonałam się po raz pierwszy, że dziewczyna, która jest mniejsza i lżejsza ode mnie, może być silniejsza, dużo silniejsza. No i to bardzo bolało...
Po walce, jeszcze gdy emocje nie opadły, byłaś bardzo zdenerwowana na to, że przeciwniczka ciągnęła cię za włosy.
- To była jakaś masakra. Ja pokazywałam sędziemu, że ona mnie ciągnie za włosy, a on nie reagował wcale, albo krzyczał "nie ciągnij", a przecież ona jest Litwinką, to jak miała zrozumieć? (śmiech) No więc też ją zaczęłam ciągnąć, skoro ona może, to dlaczego ja nie?
Bardzo duże zmęczenie po walce to efekt tego ciągłego klinczu i przepychanek?
- Nie, nie wydaje mi się, żebym była jakoś szczególnie zmęczona po tej walce. Może tak to po prostu z boku wyglądało, zwłaszcza z tymi rozczochranymi włosami (śmiech). Nie była to na pewno najcięższa moja walka, a to wrażenie wynikało z tego, że nie byłam zadowolona. Nie skakałam do góry, bo przecież nie znokautowałam jej.
Jak łączysz sport z pracą? Jesteś nauczycielką w gimnazjum, rok szkolny się już zaczął, a przecież gala odbyła się w dzień roboczy.
- Byłam w pracy w dzień walki 2 godziny, ale skończyłam o 9:40 i mogłam się spokojnie przygotować. Uwielbiam w ogóle tę robotę - w środy i piątki kończę o 9:40 i na wszystko jest czas.
Masz już w szkole swój fan klub?
- Oj tak, dzieciaki się bardzo interesują. Wiem, że w internecie na youtubie oglądali moje walki, czytają wszystkie artykuły o mnie i w ogóle wszystko o mnie wiedzą. Z tego co słyszałam, to i w hali się kilku pojawiło na gali i mnie dopingowało.
Uczniowie więc byli na walce, ale rodzinie zabroniłaś przychodzić do Atlas Areny.
- Tak, rodzinie zabroniłam. Nie chcę ich denerwować, a przy okazji i siebie (śmiech).
Jak w ogóle trafiłaś do MMA? Pewnie zadawano ci to pytanie już wielokrotnie, ale to jednak nie jest sport, kojarzony z kobietami?
- Trenowałam wcześniej trochę karate, trochę boks, trochę brazylijskie jiu-jitsu, a mma oglądałam w telewizji, ale z czasem i tego postawiłam spróbować. Sporty walki uprawiam już od 15 lat, MMA zajęłam się jakieś 3-4 lata temu. Dlaczego? Karate trochę mnie już nudziło, a ja lubię jak się dużo dzieje, a tak właśnie jest w MMA.
Na liście twoich osiągnięć jest kilka naprawdę dużych sukcesów. Kilkukrotna mistrzyni Europy w karate, mistrzyni Polski w BJJ, a w MMA rywalizowałaś na zawodowym turnieju w Japonii, czym przed tobą mógł się w naszym kraju pochwalić tylko Paweł Nastula.
- No tak, brałam udział w turnieju w Tokio, zajęłam tam trzecie miejsce.
Uprawiasz jednak nie tyko sporty walki.
- Tak, trenuję również od pewnego czasu rugby. W Łodzi powstała żeńska drużyna, a w te wakacje zdobyłyśmy nawet brązowy medal mistrzostw Polski w rugby plażowym.
Jakie masz teraz sportowe plany po zwycięstwie z Litwinką?
- Jeszcze w tym roku prawdopodobnie będę walczyć na gali w Polsce, choć na razie nie będziemy zdradzać szczegółów. A co będzie później, to zobaczymy. Zresztą, o to trzeba pytać trenera.