- W repasażach przegraliśmy przecież z osadami, które normalnie powinniśmy pokonać z zamkniętymi oczami, obudzeni w środku nocy. To było tak, jakby nagle zgasło światło. Na półmetku byliśmy na drugim miejscu i nic nie wskazywało, że 200, 300 metrów dalej dotknie nas taki kryzys - przyznał.
Sycz nie wie czy to już koniec kariery, ma nadzieję, że dalej będzie wyczynowo uprawiał wioślarstwo. - Jeśli będę jeszcze wyczynowo wiosłował, w co wierzę, to te 250 dni, które spędzałem na zgrupowaniach, chcę być w domu. Pływać mogę na Wiśle w Warszawie. Tu zaczynałem i tu najchętniej trenuję - przyznał.