Marcin Frączak: W trzeciej walce, w której bronił pan mistrzowskiego pasa, znokautował pan w 11. rundzie na ringu w Perth Australijczyka, Danny'ego Greena. Opłacało się więc polecieć na drugi koniec świata!
Krzysztof Włodarczyk : Tak. Jestem już na tyle doświadczonym bokserem, który ma ustawiony w życiu pewne priorytety. Uznałem, że ta walka będzie dla mnie pożyteczna. Mam przed sobą kilka lat boksowania, i w tym czasie chcę osiągnąć sukcesy nie tylko w sporcie, ale też w życiu. Ostatnie tygodnie podporządkowałem tej walce. Solidne się do niej przygotowywałem, bo chciałem koniecznie ją wygrać. Zdawałem sobie doskonale sprawę z tego, że na punkty nie będzie łatwo zwyciężyć, bo boksowałem na wyjeździe. Plan opracowany przed walką w pełni został zrealizowany. Lewa ręka miała wystrzelić i wystrzeliła!
Przegrywał pan na punkty u wszystkich sędziów do momentu nokautu. Czy była obawa, że zabraknie czasu, aby znokautować Australijczyka?
- Nie było ani jednego momentu zwątpienia, że mogę przegrać. W głowie kołatało się tylko to, że muszą sprawę załatwić szybciej, bo na punkty różnie może być, niezależnie od tego jak się walczy. Od ósmej rundy polowałem na kończący cios. W końcu uderzenie z lewej ręki doszło celu. To nie był cios od niechcenia, to był zaczepny, solidny cios.
Solidnie pan przywalił rywalowi, który ma złamaną szczękę i wybity ząb. Spodziewał się pan, że wyprowadził, aż tak mocny cios?
- Do tej walki byłem bardzo dobrze przygotowany pod względem fizycznym, czułem że mam ogromną siłę. Byłem świetnie przygotowany kondycyjnie. Schodząc z ringu nie czułem się zmęczony, byłem trochę poobijany. Bardziej niż zmęczenie, czułem napięcie psychiczne, które wytworzyło się podczas walki.
To był najładniejszy nokaut w pana karierze?
- Trudno powiedzieć. Nokaut, to zawsze nokaut. Ładny, czy brzydki, ale zawsze sprawia przyjemność. Nie wiem czy to był najładniejszy mój nokaut, ale na pewno jeden z ładniejszych, z bardziej spektakularnych.
Czy Green zaskoczył pana czymś podczas walki?
- Tak. Zaskoczony byłem tym, że był aż tak dobrze do niej przygotowany. Nie spodziewałem się, że będzie aż tak szybki. Każdy, kto walczy na tym poziomie, przygotowuje się do walki jak tylko może najlepiej. On odrobił lekcję wspaniale. Celujący, nawet taką ocenę mógłby za odrobienie tej lekcji dostać. Myślałem, że będzie to łatwiejszy dla mnie pojedynek.
W drugiej rundzie, po jednym z pana ciosów, Australijczyk się zachwiał. Bardzo był pan zawiedziony tym, że już wtedy nie udało się zakończyć walki?
- Dostałem za to reprymendę od trenera. Kiedy ma się okazję do skończenia walki, to trzeba ją jak najszybciej skończyć. Takie sytuacje lubią się potem mścić. Kiedy w drugiej rundzie padł na liny, powinienem to wykorzystać. Dałem mu odpocząć i później musiałem znów z nim mocno walczyć. Na dodatek w piątej rundzie sam przypadkowo przyjąłem silny cios. Otrząsnąłem się jednak. To był kopniak do tego, aby jak najwcześniej zakończyć walkę.
Czego zabrakło do tego, aby skończyć walkę już w drugiej rundzie?
- Chyba niepotrzebnie trochę wtedy mu odpuściłem. Pomyślałem sobie, że jest jeszcze dziesięć rund przede mną, że i tak dam radę.
Wspomniał pan wcześniej o piątej rundzie, o tym że wtedy mocniej oberwał. Jak groźny cios pan przyjął?
- Przez to, że doszedł celu, trochę mną potocznie mówiąc trzepnęło. Gdy walczy się o mistrzostwo świata, to wszystko jest możliwe. Powiedziałem sobie, że muszę bardziej uważać, jeszcze mocniej się skoncentrować. Nie obawiałem się jednak, że przegram. Od ósmej rundy rywal zaczął słabnąć i byłem przekonany, że walka skończy się przed czasem.
Trener Fiodor Łapin bardzo się na pana wkurzył za piątą rundę?
- Powiedział, że mam krok po kroku dążyć do skończenia walki przed czasem. Krzyknął, do mnie, abym wziął się w końcu do roboty.
To była dla pana najtrudniejsza walka spośród trzech, w których bronił pan tytułu mistrza świata?
- Tak. Pojedynek z Greenem, to była dla mnie najtrudniejsza walka w obronie mistrzowskiego pasa. Zresztą to był dla mnie jeden z najtrudniejszych pojedynków w karierze. Rywal bardzo dobrze przygotował się do walki, nie było łatwo z nim wygrać. Nie wiem z kim teraz będę walczył. Jest mi to obojętne. Mogę walczyć z każdym, bo każdego mogę pokonać.
Green kilka razy podczas walki, potocznie mówiąc, wypluwał szczękę, a nie został za to ukarany. Jak pan ocenia sędziowanie?
- Boksowałem na wyjeździe, a więc ściany pomagały organizatorowi. Na to się wszyscy nastawialiśmy. Od początku mój promotor, trenerzy, a także ja, zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że trzeba zakończyć walkę przed czasem.
Chyba dawno nie zebrał pan tylu pochlebnych recenzji od przeciwnika. Australijczyk powiedział nawet, że jest pan bokserem kompletnym!
- Po niektórych walkach Green prawie tańczył, gdy schodził z ringu. Tym razem opuszczał halę po ciężkim nokaucie. Zdał sobie chyba sprawę z tego, że przegrał nie ze słabym bokserem, a z mistrzem.
Czy udało się pan po walce spotkać z polskimi kibicami?
- Tak. Jeszcze raz chcę im podziękować za gorący doping. Niektórzy z nich po walce prawie nie mówili, bo tak pozrywali gardła. Nie wiem dokładnie ilu było kibiców na walce. Myślę, że hala mieściła sześć, może siedem tysięcy widzów. Nie wszyscy kibice byli zadowoleni z mojej wygranej, widziałem, że niektórzy sympatycy Greena machali w moją stronę rękoma. Nie było jednak dużo takich osób, większość doceniła klasę mistrza. Myślę, że walka toczyła się na wysokim poziomie. Nie można powiedzieć, że ktoś czegoś nie zrobił jak należy. Wygrał po prostu lepszy.
Kto będzie pana kolejnym przeciwnikiem? Niemiec Marco Huck, a może Kubańczyk Yoan Pablo Hernandez?
- Nie wiem. O to trzeba się pytać mojego promotora, Andrzeja Wasilewskiego. Jestem przygotowany na to, aby walczyć z każdym zawodnikiem. Mocno wierzę, w to, że każdego mogę pokonać.
Czy kolejną walkę stoczy pan w Polsce?
- Szczerze mówiąc jest mi to bez różnicy. Ja chyba bardziej motywuję się na wyjeździe. Wszystko mam ułożone w życiu jak należy. Interesują mnie teraz tylko dwie sprawy, trening i dom. Wokół tego wszystko się kręci. Nie wiem gdzie będzie kolejna walka. Mam nadzieję, że nie w Australii, a gdzieś bliżej. Trzydziestogodzinna, powrotna podróż do Polski, to nie jest coś za czym będę tęsknić.