Michał Gałęzewski: W Gdańsku jest najwięcej zespołów w Ekstraklasach spośród wszystkich miast w Polsce. Jak to się dzieje?
Paweł Adamowicz: Jesteśmy dobrzy. Gdańszczanie często sami nie wierzyli w siebie i uważali, że inni są lepsi. Rzeczywiście mamy do czynienia ze splotem różnych okoliczności. Po wielu latach posuchy, grono działaczy sportowych, sponsorów i kibiców wykonało ciężką pracę, co dało efekt w postaci serii awansów do najwyższych klas rozgrywkowych. W tym roku mieliśmy dwa wielkie awanse - mam tu na myśli Lechię Gdańsk i żużlowców. Również nie zapominajmy o siatkarzach Trefla. Pokazaliśmy, że ciężka, systematyczna praca może dawać efekty. Jest to fenomen, ale również powód do zmartwień, bowiem tak wiele sukcesów powoduje, że rynek sponsorski jest bardzo naprężony i nikt z nas nie może obiecywać, że taki stan rzeczy, jaki jest będzie co roku.
Poza hokeistami Stoczniowca i rugbystami Lechii nie można liczyć na to, że którakolwiek z gdańskich drużyn będzie walczyć o medale w najbliższym czasie...
- Wszyscy jesteśmy realistami. Jeżeli drużyna awansuje do Ekstraklasy to nie oczekujemy, że w tym samym roku zajmie czołową pozycję. Chodzi o zakorzenienie się w Ekstraklasie, zdobycie doświadczeń, utrzymanie się, a w kolejnych latach przystąpienie o wierzchołek tabeli.
W ostatnim czasie przyznał pan sporo nagród dla młodych gdańszczan, między innymi żużlowców i szermierzy...
- Taka jest moja i nasza polityka, aby sukcesy zarówno młodych sportowców, jak i seniorów były nagradzane. Każda forma nagrody - nawet nie chodzi tu o wysokość pieniężną - jest ważna, bo każdy chce, aby jego praca i sukces były zauważone i docenione.
Gdańsk jest w Ekstraklasie w praktycznie wszystkich sportach halowych. Co prawda powstaje wielka hala na granicy Gdańska i Sopotu, jednak nie rozwiązuje to wszystkich problemów, bo na przykład Gedania nie ma gdzie grać. Jest plan poprawy tego stanu rzeczy?
- Gdańsk podjął teraz ogromny wysiłek inwestycji sportowych. Nie mogą one dotyczyć w tym momencie wszystkich mniejszych hal. Musimy skończyć najpierw halę gdańsko-sopocką. Przed nami też gigantyczne wyzwanie finansowo-organizacyjne, czyli budowa stadionu piłkarskiego. Po tym okresie chcemy remontować, czy też budować od podstaw mniejsze hale. Myślę tu przede wszystkim o hali GKS Wybrzeże przy ulicy Zawodników, czy też o rozbudowie hali przy ulicy Kołobrzeskiej.
Czy według pana już wkrótce będzie można się cieszyć z nowych sukcesów w gdańskim sporcie?
- Wydaje mi się, że te sukcesy, które aktualnie osiągają gdańscy sportowcy są bardzo dobre. Ważne, aby nasze kluby osiadły w Ekstraklasach, poczuły się pewne i aby nie groziły im spadki. Przeżyjmy mistrzostwa Europy i świata, które będziemy mieli w najbliższym czasie w Gdańsku w sportach halowych oraz Euro 2012. Po tym czasie będzie można się skupić spokojnie na zagospodarowaniu sukcesów.
Jak wygląda sprawa przejęcia przez Miasto Gdańsk obiektów Wybrzeża?
- Stadion został już przekazany miastu. Jest już rozpisany plan i spełnimy warunki Ekstraklasy w żużlu. Pieniądze te - nawet kosztem innych inwestycji - znajdą się.
Wielu sympatyków Wybrzeża miało żal do tego, że miasto dało tak niewiele pieniędzy za awans do Ekstraligi. Czy to było spowodowane właśnie planowaną rozbudową obiektów?
- Część kibiców zawsze będzie zadowolona i już się do tego przyzwyczaiłem. Część ludzi po prostu nie ma zielonego pojęcia, co się dzieje w Gdańsku. Takich inwestycji drogowych i sportowych nigdy nie było i za ich życia i za życia ich rodziców i śmiem twierdzić, że nawet dziadków. Po prostu na wszystko nie starczy pieniędzy.
Trzeba budować fundamenty do przyszłych sukcesów, aby następnie spijać z tego śmietankę?
- Tak, to jedna kwestia. Po drugie nie jesteśmy w stanie w jednym czasie budować, dokładać pieniądze do różnych klubów sportowych, a równocześnie płacić sowite nagrody finansowe za sukcesy sportowe. Nie jesteśmy Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, czy Arabią Saudyjską.
Ile procent budżetu miasta zostanie przekazane na sport?
- Nie pamiętam kwot, jednak dynamika wzrostu nakładów na sport, podobnie jak na kulturę jest w Gdańsku bardzo wysoka. Sport jest finansowany nie tylko z budżetu Biura Prezydenta Miasta do spraw sportu, ale też z Biura Promocji, która przez umowy wspiera sport.
Gdańsk w przyszłym roku będzie miał sporą dziurę budżetową. Czy dzięki organizacji wielkich imprez sportowych w przyszłych latach uda się te pieniądze zwrócić?
- Inwestycja w sport to nie jest inwestycja, która się zwróci za rok, czy dwa. Sport jest częścią codziennego życia mieszkańców Gdańska, Polaków. Jest to inwestycja w ludzi, budowa wspólnoty i poczucia identyfikacji z miastem. To musi kosztować. Im więcej jednak wydamy na koszty bieżące związane ze sponsoringiem, nagrodami, tym mniej wydamy na inwestycje. Dzisiaj walczymy, aby pieniędzy na inwestycje było jak najwięcej. Dziura budżetowa, która będzie w tym roku i w latach następnych, to różnica między wydatkami na inwestycje, a dochodami. Kredyt, który bierzemy służy finansowaniu inwestycji, a nie finansowaniu środków bieżących. Mówiąc sportowym językiem inwestycyjnie Gdańsk idzie po bandzie. Wydajemy bardzo dużo, w 2012 roku będzie szczyt tych wydatków, a później będzie tego mniej. Najbliższe lata będą najważniejsze. Będzie to czas inwestycji, przetargów i różnych zmartwień związanych z organizacją tych imprez.
Po doświadczeniach związanych z halą na granicy Gdańska i Sopotu nie obawia się pan, że z Baltic Areną będzie podobnie?
- Mam nadzieję, że nie i że firma, która zostanie wybrana poradzi sobie z budową. Ostatnim problemem hali na granicy Gdańska i Sopotu jest źle zamontowany dach. Trzeba jednak pamiętać, że w Polsce nikt nie budował takiej hali, podobnie jak nikt nie budował takich stadionów. Firmy i inżynierowie robią to po raz pierwszy. Jesteśmy królikami doświadczalnymi i to jest jedyny problem, jednak ktoś to musi zacząć.