Donald Trump kocha sport, ale czy sport kocha Trumpa?

PAP/EPA / CHRIS KLEPONIS POOL / Na zdjęciu: Donald Trump
PAP/EPA / CHRIS KLEPONIS POOL / Na zdjęciu: Donald Trump

Czy się to podoba czy nie, polityka ze sportem zawsze będzie się mieszać. Tak było zawsze i nigdy się to nie zmieni. Jednak w erze prezydentury Donalda Trumpa może mieć to większy wydźwięk.

Pamiętny był rok 1968. Na igrzyskach olimpijskich w Meksyku czarnoskóry lekkoatleta Tommie Smith zdobył złoty medal i podczas odgrywania hymnu Stanów Zjednoczonych wraz z Johnem Carlosem wznieśli w górę ręce przyodziane w czarne rękawice. Gest ten symbolizować miał solidarność z ruchem Black Power. Wywołało to olbrzymi skandal i oburzenie - nie można łączyć sportu i polityki. Taki przynajmniej przekaz płynął ze strony MKOL-u. Obaj sportowy zostali wykluczeni z amerykańskiej ekipy olimpijskiej i zmuszeni do powrotu do kraju, ale gest odbił się szerokim echem w świecie sportu.

Po kilku dekadach od tamtej sytuacji polityka znów zaczyna mocno ingerować w sport. Ostatnio głośno zrobiło się po finale Super Bowl. Zwycięzcy tradycyjnie zostali zaproszeni do Białego Domu, aby odebrać osobiste gratulacje od prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jednak powstał zgrzyt. Devin McCourty jako pierwszy powiedział, że "czułby się nieakceptowany" i zrezygnował z zaproszenia. Podobnie postąpiło pięciu jego kolegów dodając, że Donald Trump jest "uprzedzony".

Niedawno 45. prezydent USA wydał dekret wstrzymujący na cztery miesiące wydawanie wiz dla obywateli siedmiu krajów: Iraku, Iranu, Syrii, Sudanu, Libii, Jemenu i Somalii. Decyzja ta wywołała falę oburzenia. Jednym z pierwszych, który zareagował był Mohammed Farah. Brytyjski lekkoatleta związany ze Stanami Zjednoczonymi, który ma somalijskie korzenie (jego matka jest z tego kraju), obawia się o przyszłość. "1 stycznia Jej Wysokość Królowa uczyniła mnie szlachcicem. Wygląda na to, że 27 stycznia prezydent Donald Trump uczynił mnie obcym" - pisał w swoim liście.

Także gwiazdor NBA LeBron James nie zamierzał siedzieć cicho. - Różnorodność jest tym, co czyni ten kraj wielkim. Nie jestem za jakąkolwiek polityką, która ma na celu dzielić czy wykluczać osoby. Jestem jednym z wielu Amerykanów twierdzących, że to nie stanowi tego, do czego powinniśmy dążyć. To coś, o czym ciągle powinniśmy mówić - skomentował. Krytycznie o decyzji Trumpa wypowiedzi się także m.in. trenerzy zespołów z NBA Steve Kerr, Gregg Popovich i Stan Van Gundy.

ZOBACZ WIDEO Natalia Partyka: nie myślę o końcu kariery, mogę grać nawet przez 10 lat

Jednak James może być nieco nieobiektywny w tej kwestii. Już bowiem podczas kampanii prezydenckiej otwarcie wspierał Hillary Clinton, a gdy Trump wygrał wybory, ogłosił że nie będzie zatrzymywał się w hotelach należących do Trumpa. W listopadzie ubiegłego roku kluby NBA Milwaukee Bucks, Memphis Grizzlies i Dallas Mavericks także postanowiły zbojkotować hotele w Chicago i Nowym Jorku, które należą do nowego prezydenta USA Donalda Trumpa. Wszystko za sprawą rasistowskich wypowiedzi, do których w przeszłości dopuszczał się Trump.

Jednakże niespanie w hotelach Trumpa ma też drugie dno. Właściciele Milwaukee Buck oraz Dallas Mavericks znani są ze wspierania Hillary Clinton podczas jej kampanii prezydenckiej. Spekulowano nawet, że jeżeli Clinton wygra, to Lasry sprzeda swoje udziały w klubie i dołączy do niej w Waszyngtonie jako doradca.

Także świat futbolu nie pozostał obojętny wobec nowego prezydenta USA. Dosadnie skomentował to Vincent Kompany, piłkarz Manchesteru City. - Dajmy władzę wszystkim idiotom tego świata i zobaczmy, co się stanie - napisał na swoim profilu na Twitterze.

Z kolei "Daily Telegraph" informowało, że jeden z dyrektorów Manchesteru United Ed Glazer (także wiceprezesem Tampa Bay Buccaneers), przeznaczył 45 tysięcy funtów na kampanię prezydencką Donalda Trumpa. Koneksje nowego prezydenta z angielską piłką sięgają jednak dalej. W grudniu 1991 roku brał udział w losowaniu ćwierćfinałów Pucharu Ligi. Odbyło się ono w Nowym Jorku w "Trump Tower" należącym do Donalda Trumpa i wziął w nim udział również były świetny napastnik reprezentacji Anglii Jimmy Greaves. Już wówczas Trump mówił o swojej ekscytacji mundialem, który za trzy lata miał się odbyć się w USA.

Trump cały czas ma duży związek ze sportem. Jest przecież właścicielem 17 pól golfowych, a Trump National Bedminster w tym roku będzie gościć US Open kobiet, w 2022 roku US PGA Championship, a w Szkocji British Open. Na jaw wyszło też, że przed świętami Bożego Narodzenia grał w golfa w Tigerem Woodsem, który dotychczas starał się być neutralny. W końcu jednak przyznał, że Trump gra "imponująco".

Media zaczęły dużo pisać o relacjach Trump - Woods, jednak rzecznik prasowy golfisty Glenn Greenspan zaprzeczył o podpisanych umowach pomiędzy tymi stronami. Później na jaw wyszło, że Woods projektuje pole golfowe w Dubaju w powstającym ośrodku "Trump World Golf Club", a syn Trumpa przyznał, że jego ojciec od dawna przyjaźni się z Woodsem.

Nowy prezydent to także miłośnik sportów walki i w jego hotelach niejednokrotnie dochodziło już do wielkich walk MMA. Dana White, amerykański biznesmen,  promotor i prezydent największej organizacji MMA (UFC), otwarcie przyznał, że będzie głosował na Trumpa w wyborach prezydenckich.

Dawno świat sportu nie był tak zależny od prezydenta USA. Możliwe, że nawet nigdy nie miała miejsca taka sytuacja. Jednak miłość Donalda Trumpa do sportu nie zawsze jest odwzajemniana, a tylko powoduje konflikty w środowisku.

Źródło artykułu: