W 2015 roku założono w Tajlandii klub "Dzikie dziki", który zrzeszał kilka juniorskich drużyn piłkarskich. 23 czerwca 2018 roku grupa 14 młodych sportowców poszła do jaskini Tham Luang. Celem było około godzinne zwiedzanie i uczczenie urodzin jednego z piłkarzy. Oczywiście grupa miała opiekuna, był nim trener i mnich Ekkapol Chantawong.
Jeszcze przed wejściem do jaskini, dwóch chłopców musiało zawrócić. Tym samym zostało 12 piłkarzy z opiekunem. Gdy byli już w środku jaskini zostali zaskoczeni przez bardzo silne opady deszczu. Woda wdarła się do środka, zalała główny korytarz i grupa wycieczkowa została uwięziona w środku. Wody z minuty na minutę było coraz więcej, dlatego uwięzieni musieli wejść w głąb jaskini i szukać miejsca, gdzie będą mogli schronić się przed wzbierającą falą.
Magazynowanie sił
Zapewne dość szybko zdali sobie sprawę, że będą uwięzieni w jaskini, ponieważ woda w korytarzach miała nawet 3 metry wysokości. W związku z tym założyli obóz. Największym problemem dla nich był jednak brak zapasu żywności. Musieli zatem oszczędzać siły, żeby wytrzymać do momentu przyjścia po nich ratowników. Nieocenioną rolę odegrał wtedy ich opiekun, który starał się z nimi jak najwięcej rozmawiać i podtrzymywać na duchu.
ZOBACZ WIDEO Karol Bielecki: Więcej w karierze przegrałem niż wygrałem [cała rozmowa]
Tymczasem na zewnątrz jaskini rozpoczął się proces poszukiwań. Gdy jeden z chłopców nie wrócił na noc, jego mama zgłosiła zaginięcie na policji. Gdy służby dotarły pod jaskinię, zobaczyły tylko porzucony sprzęt sportowy. Stało się dla nich jasne, że chłopcy i ich opiekun zostali uwięzieni w jaskini przez zalany korytarz. Rozpoczęła się akcja poszukiwawcza. Z grupą nie było na początku kontaktu, więc gdy przez kolejne dni nurkowie nie docierali do zaginionych, nadzieja na odnalezienie ich żywych malała.
Dostarczano im tlen
Wreszcie, 2 lipca, brytyjscy nurkowie dotarli do zaginionych. Według relacji jednego ratowników, chłopcy byli głodni i wyczerpani. Bardzo szybko poprosili o jedzenie. Brytyjczycy zapewnili ich, że niedługo takowe otrzymają. Z pewnością starali się ich także wesprzeć mentalnie. Przez kilka kolejnych dni nurkowie dostarczali piłkarzom i ich trenerowi jedzenie, leki, a na zewnątrz jaskini trwało opracowywanie planów jak uwolnić uwięzionych. Najpierw zbudowano system, którym pompowano do jaskini tlen.
Rozważano kilka wariantów wyprowadzenia grupy na zewnątrz. Jednym z nich było nauczenie chłopców nurkować, albo przeczekać porę monsunową. Ta mogła trwać jednak kilka miesięcy. Co więcej, gdy przyszły kolejne deszcze monsunowe, zdecydowano (7 lipca), że nie ma na co czekać i rozpoczęto proces wyprowadzenia chłopców i ich trenera na powierzchnię.
Skomplikowana akcja wyprowadzania na zewnątrz
Było to bardzo skomplikowane. W akcji ratowniczej łącznie uczestniczyło prawie 100 ratowników z Tajlandii i zagranicy (między innymi z Wielkiej Brytanii, Kanady, Finlandii). Piłkarzy wyprowadzano indywidualnie. Każdy miał do asekuracji dwóch ratowników. W czasie wychodzenia chłopcy musieli chodzić, wspinać się i nurkować. Podawano im leki uspokajające, żeby w trakcie wędrówki nie spanikowali. Na twarzach mieli zakładane specjalne maski. Dziennie na powierzchnię wyprowadzano po 4 chłopców.
Wreszcie 10 lipca akcja zakończyła się pełnym sukcesem. Na zewnątrz wyprowadzono ostatnich chłopców z grupy oraz ich opiekuna. Wszyscy po uratowaniu trafili do szpitala. Na szczęście nie mieli poważnych obrażeń, poza zapaleniem płuc, i po kilkudniowej hospitalizacji wszyscy wrócili do domów.
Zaginięcie młodych piłkarzy i walka ratowników najpierw o ich odnalezienie, a potem uratowanie z zalanej jaskini poruszyła miliony ludzi na całym świecie. Do Tajlandii przyleciało wielu zagranicznych dziennikarzy, którzy relacjonowali to, co dzieje się na miejscu. Piłkarski świat także z zapartym tchem obserwował wydarzenia w Tajlandii. Cała grupa została nawet zaproszona na finał piłkarskich MŚ (Francja - Chorwacja 4:2), ale przebywali wtedy w szpitalu i nie mogli polecieć do Rosji.