Kiedy większość krajów na świecie przygotowuje się na drugą falę epidemii koronawirusa, Brazylia nie może sobie cały czas poradzić z pierwszą (patrz na wykres poniżej). Od połowy maja dzienny przyrost zakażonych nie spadł poniżej 10 tysięcy przypadków na dzień, a często w ciągu zaledwie jednej doby w tym kraju wykrywa się więcej zakażeń niż w Polsce w sumie od początku epidemii, od połowy marca.
Sytuacja jest tragiczna. Bernie Ecclestone, szef Formuły 1, mówi o tym, że ludzie umierają na ulicach brazylijskich miast, a bramkarz Liverpool FC Alisson nie chce wracać do ojczyzny, bo "naraziłby swoją rodzinę na potężne niebezpieczeństwo".
Sportowcy uciekają
Wspomniany brazylijski bramkarz występujący na boiskach Premier League otrzymał kategoryczny zakaz powrotu do kraju podczas letnich wakacji. Nie może przerwy między sezonami wykorzystać na odwiedziny swojej ojczyzny, nie zgadza się na to Liverpool.
ZOBACZ WIDEO: PKO Ekstraklasa. Ośrodek Legia Training Center oficjalnie otwarty. Obiekt robi wrażenie!
- Nawet nie musieli mi zakazywać - tłumaczy Alisson. - Widzę, co się dzieje w Brazylii i w życiu bym tam nie poleciał. Bałbym się o moją rodzinę.
A w Brazylii dzieje się tak. Kraj Kawy nie ma drugiej fali, on nie poradził sobie jeszcze z pierwszą.
Do Brazylii nie tylko nie warto wracać, ale... sportowcy uciekają z tego kraju! Brazylijski Komitet Olimpijski postanowił, że ponad 100 zawodników (a docelowo ponad 200), którzy mają wystąpić podczas przyszłorocznych igrzysk olimpijskich w Tokio, zostanie zgrupowanych w Portugalii.
Powód? W Brazylii większość obiektów sportowych jest od trzech miesięcy zamknięta. I nie ma wyraźnej perspektywy, aby to miało się zmienić.
70 dolarów za dzień pobytu
- Rio Maior (miejscowość położona około 70 km od Lizbony - przyp. red.) daje nam poczucie bezpieczeństwa, którego w Brazylii nie mogliśmy znaleźć - tłumaczy z-ca przewodniczącego Brazylijskiego Komitetu Olimpijskiego Marco La Porta. - Tutaj praktycznie nie ma przypadków zakażeń koronawirusem, możemy się skupić tylko na treningu.
Każdy brazylijski sportowiec, który wyjeżdża do Portugalii musi przejść dwa testy na obecność wirusa, który zawładnął światem - jeden jeszcze w Brazylii, przed wyjazdem i drugi już po wylądowaniu w Europie. To specjalne warunki wynegocjowane na poziomie dyplomatycznym. Przecież turyści z Brazylii mają zakaz przylotu do Unii Europejskiej.
Brazylijczycy płacą 70 dolarów (około 260-270 zł) za dzień pobytu każdego ze sportowców w Portugalii. W tym jest zakwaterowanie, wyżywienie, transport, dostęp do obiektów sportowych.
- Zablokowaliśmy kwotę 3 milionów dolarów na ten cel - przekonuje La Porta. - Nie możemy oszczędzać. Igrzyska tuż, tuż. Nie możemy sobie pozwolić na przerwę w treningach, która odbierze naszym sportowcom możliwość walki o medale.
"Koronawirus to lekka grypa"
W Portugalii przebywają obecnie: pływacy, judocy, pięściarze i gimnastycy. Wkrótce przylecą pozostali. W sumie będą reprezentanci aż 16 dyscyplin. Każdy musi przestrzegać protokołu medycznego, musi m.in. nosić maseczkę przez cały dzień (poza treningami), zachowywać dystans społeczny, itd.
Obiekty sportowe w Brazylii są zamknięte, bo takie decyzje podjęli konkretni gubernatorzy rządzący w stanach (odpowiedniki polskich województw). Gdyby prezydent kraju - Jair Bolsonaro - miał na to wpływ, to otworzyłby wszystkie boiska i hale. - Koronawirus to lekka grypa - powtarza od miesięcy.
Nie zmienił zdania nawet w momencie, gdy sam zachorował. 7 lipca poinformował o zakażeniu, nieco ponad dwa tygodnie później okazało się, że wyzdrowiał. Jak skomentował chorobę? - Nie miałem żadnych problemów - twierdzi. - Być może ludzie starsi i schorowani mogą czuć się zagrożeni. Ale przecież ich może zabić również inna, lekka choroba. Dlatego nie rozumiem tej ogólnoświatowej paniki.
Dzień po tym, jak "brazylijski Donald Trump" (bo tak jest często nazywany Bolsonaro) oficjalnie wyzdrowiał, pojechał na spotkanie z wyborcami. Przemawiał wśród tłumu, przybijał piątki, przytulał ludzi. Oczywiście bez maseczki.
Oskarżą prezydenta o ludobójstwo?
- Bolsonaro to satrapa, ponury dyktator, człowiek obłąkany - powiedział mi kilka tygodni temu Tomasz Wołek, dziennikarz, który od wielu lat interesuje się Ameryką Łacińską. - On szkodzi swojemu społeczeństwu.
Podobnego zdania jest część Brazylijczyków. Prawnik Deisy Ventura na łamach "El Pais" zapowiedział, że Bolsonaro może zostać wkrótce oskarżony o ludobójstwo!
Bolsonaro to przedstawiciel radykalnej prawicy. Popierają go m.in. kibice Flamengo. A szacuje się, że jest ich nawet 40 milionów. Nic więc dziwnego, że polityk ostatnio chwalił się, że kibicował temu zespołowi w rozgrywkach o mistrzostwo stanu Rio de Janeiro (Flamengo pokonało Fluminense - przyp. red.).
Tak, to nie pomyłka: piłka nożna w Brazylii nie jest zamrożona. To właśnie Bolsonaro od wielu tygodni robi wszystko, aby przywrócić rozgrywki ligowe. I jest blisko. 9 sierpnia ma rozpocząć się w końcu nowy sezon miejscowej ekstraklasy.
Rozłam w środowisku piłkarskim
- Czemu mamy nie grać? - twierdzi prezes Flamengo Rodolfo Landi.
Prezes, który popiera Bolsonaro. I nie przemawia do niego fakt, że w ostatnich tygodniach w jego klubie wykryto aż 38 przypadków zakażenia, a masażysta z 40-letnim stażem pracy (Jorge Luiz Domingos) zmarł.
Jednak w brazylijskiej piłce nie ma zgody. Kibice Sao Paulo, Palmeiras, Santos i Corinthians skrzyknęli się i zorganizowali kilka manifestacji w opozycji do obecnego prezydenta kraju. Im bliżej do lewicy i Partii Robotniczej. Oni też bardziej odczuli epidemię koronawirusa, bo często mieszkają w fawelach, gdzie rzeczywiście brak dostępu do bieżącej wody czy lekarzy powoduje, że ludzie umierają na ulicach.
Jeden z organizatorów tych protestów - Rogero Bassetto - cytowany przez "Deutsche Welle" powiedział: "Bolsonaro to wróg ludzkości. Musimy stanąć w obronie naszego kraju".
Czytaj więcej: Koronawirus. Dramatyczna sytuacja w Kolumbii, mecze przełożone na październik >>
Czytaj więcej: Koronawirus. Fortuna I liga. 4 kibiców Podbeskidzia Bielsko-Biała zakażonych >>