- Zmarli leżą na środku ulicy, szpitale są przepełnione, a prezydent kraju Jair Bolsonaro zupełnie sobie nie radzi. Dlatego uciekam z Brazylii do naszego domku w Szwajcarii, boję się - słowa szefa Formuły 1 Berniego Ecclestone'a odbiły się głośnym echem na całym świecie (TUTAJ więcej szczegółów >>).
Słowa Ecclestone'a nie są przesadzone. Potwierdzają je choćby zdjęcia pokazujące masowe mogiły w Manaus, największym mieście Amazonii. Również cmentarze w Rio de Janeiro czy Sao Paulo oficjalnie raportują, że liczba pogrzebów bije wszelkie rekordy, a służby pogrzebowe nie nadążają.
"Koronawirus to lekka grypa"
- Bolsonaro to ponury dyktator, obłąkany człowiek, satrapa - przekonuje Tomasz Wołek, dziennikarz, który od lat zajmuje się Ameryką Łacińską. - On szkodzi swojemu społeczeństwu.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Czy mecze piłkarskie są bezpieczne? Specjalista nie ma wątpliwości. "Duńskie badania to potwierdzają"
Bolsonaro to były żołnierz, a obecnie polityk. Od 1 stycznia 2019 roku sprawuje stanowisko prezydenta Brazylii. Zasłynął tym, że nazywa koronawirusa "lekką grypą" i nie zamierza wprowadzać wyjątkowych ograniczeń. - Nie stać nas na zatrzymanie gospodarki, wtedy zginie o wiele więcej ludzi - przestrzega na licznych spotkaniach.
Zdaniem wielu ekspertów to właśnie brak odpowiedniej reakcji ("zamrożenia kraju") spowodował, że Brazylia stała się obecnie nowym światowym epicentrum koronawirusa. Obciążają Bolsonaro za taki stan rzeczy.
- Wielu zwraca uwagę, że Bolsonaro podczas wielu spotkań z ludźmi bardzo mocno kasłał, podawał ręce, nie nosił maseczki, w tłumie też trudno było zauważyć kogoś z zasłoniętym nosem i ustami, nie zachowywano podstawowych zasad bezpieczeństwa epidemiologicznego - mówi nam Agata Błoch, doktorantka w Polskiej Akademii Nauk, autorka kilkudziesięciu reportaży o Brazylii. - Krótko mówiąc: jako najważniejsza osoba w państwie nie dał ludziom zbyt pozytywnego przykładu, jak należy się zachować.
Bolsonaro jak Łukaszenka
- Bolsonaro można przyrównać do Aleksandra Łukaszenki, który przecież wmawia ludziom, że zagrożenia nie ma i wystarczy pić wódkę, aby się odkażać (więcej o Białorusi przeczytasz TUTAJ >>) - twierdzi Wołek.
Statystyki mówią jednak coś innego. Sytuacja w Brazylii staje się katastrofalna. - Moim zdaniem nałożyło się wiele czynników - tłumaczy Błoch. - Sposób bycia Brazylijczyków, czyli udział w spotkaniach towarzyskich, pocałunki na powitanie czy pożegnanie, ale również rozwarstwienie społeczne, fatalny stan służby zdrowia, nie mówiąc już o opiece społecznej.
To wszystko spowodowało, że bardzo dobrze rozwijająca się gospodarczo w ostatnich latach Brazylia została tak mocno poturbowana. - Jeżeli w tryby naszej maszyny gospodarczej wpadnie piasek, to możemy się zatrzymać - przestrzega Bolsonaro. - A jak się zatrzymamy, to wszyscy umrzemy.
Koronawirus obnażył również słabości gospodarcze kraju. Choćby brak umów o pracę, zwłaszcza u ludzi mieszkających nadal w fawelach. Brazylia nie zaproponowała również rekompensat za straty, które wyrządziła epidemia. Politycy nie zdecydowali się wpompować miliardów dolarów, aby ratować gospodarkę. - Ludzie otrzymują zapomogę w wysokości 600 reali (brazylijska waluta - przyp. red.), czyli ok. 450 zł - opowiada Błoch.
"Piłka to swoista religia narodowa"
Łukaszenka nie zatrzymał sportu (zwłaszcza rozgrywek piłkarskiej ligi) na Białorusi, Bolsonaro również tego nie chciał, ale decydujący głos mieli gubernatorzy poszczególnych stanów. W połowie marca wszelkie rozgrywki zostały przerwane. Co dalej?
Prezydent kraju chce za wszelką cenę wrócić do meczów piłkarskich. Nie przerażają go statystyki, nie przejmuje się masowymi grobami i problemami w szpitalach - on chce powrotu piłki nożnej.
Wołek: - Piłka nożna w Brazylii to swoista religia narodowa. Powrót ligi będzie służyć uzasadnieniu tezy forsowanej przez Bolsonaro, że tak naprawdę nic się nie dzieje, a epidemia jest sztucznie wywołana.
- Kraj faktycznie przechodzi ciężkie chwile i sport mógłby być takim impulsem dla ludzi - twierdzi Błoch.
Czy jednak uda się misja Bolsonaro? Znów na drodze mogą stanąć gubernatorzy, którzy na razie nawet nie chcą słyszeć o tym szalonym pomyśle.
Botafogo nie chce grać
A gubernatorów Bolsonaro nie może zdymisjonować, tak jak to uczynił już z dwoma ministrami zdrowia, którzy nie bardzo chcieli przyjąć jego podejście do epidemii. Prezydent zaprosił ostatnio na nieformalny obiad przedstawicieli brazylijskiej federacji oraz klubów: Flamengo Rio de Janeiro i Vasco da Gama. Temat rozmów? Oczywiście powrót do rozgrywek ligowych. I to jak najszybciej. Bolsonaro wskazał połowę czerwca.
Będzie ciężko, bo nawet wśród klubów nie ma zgody. - Kluby powinny być wielkie nie tylko na boisku, ale i poza nim. Powinny zachowywać się odpowiedzialnie i nie powodować niepotrzebnego ryzyka. Przecież poprzez treningi i mecze zawodnicy mogą się zakazić, a potem mogą nieświadomie doprowadzić do śmierci wielu ludzi, swoich najbliższych, znajomych, itp. Nie będziemy grać, dopóki sytuacja w kraju nie zostanie opanowana - brazylijski korespondent ESPN, Tim Vickery, zacytował członka zarządu Botafogo Rio de Janeiro, Carlosa Augusto Montenegro.
- Przecież trzeba mieć z tyłu głowy, że zbyt szybki powrót do normalności, a za takowy uważam wznowienie rozgrywek piłkarskich, może doprowadzić do katastrofy - przekonuje Wołek.
Błoch: - Bolsonaro pokazał już wiele razy, że jest człowiekiem bez elementarnej wiedzy.
Z drugiej strony, kamery telewizji TV Globo zamontowane na helikopterze pokazały, że podczas pandemii i zakazu wspólnych treningów, piłkarze Flamengo Rio de Janeiro trenują w najlepsze. Wcześniej czy później futbol wróci do gry. Pytanie czy tak szybko, jak chciałby tego prezydent kraju.