[b]
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Co polska reprezentacja w kabaddi, której jesteś kapitanem, robiła na przełomie marca i kwietnia aż w Bangladeszu?[/b]
Michał Śpiczko, kapitan reprezentacji Polski w kabaddi, pierwszy Europejczyk w profesjonalnej lidze Pro Kabaddi w Indiach: Zorganizowano tam turniej z okazji 50-lecia niepodległości kraju. Mocno obsadzony turniej - poza nami, mistrzami Europy, gospodarze zaprosili też czołową azjatycką drużynę, Sri Lankę, oraz mistrza Afryki Kenię. Koszty pobytu w zdecydowanej większości pokrył rząd Bangladeszu. Kabaddi jest tam sportem narodowym, takim jak u nas piłka nożna. Bardzo popularne jest też w Indiach, w Pakistanie, Korei Południowej, dobrą ligę ma Iran.
Przegraliśmy swoje mecze, ale i tak się cieszymy, że mogliśmy się tam pokazać. Dostaliśmy dużo pochwał za profejsonalne podejście i możemy liczyć na kolejne zaproszenie. Wpisujemy Bangladesz w nasz kalendarz, chcemy jeździć tam co roku.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: głośno o 12-latku. Zwróć uwagę na jego technikę
Drużyna z Europy grająca w narodowy sport Bangladeszu musiała tam robić furorę.
Na pewno nasza obecność dla wielu była zaskoczeniem, bo jeszcze do niedawna kabaddi uchodziło za lokalny, regionalny sport. Azjaci dopiero się uczą, że Europejczycy też w to grają. Na razie widok reprezentacji Polski jest dla nich pełną egzotyką i nie lada atrakcją. W Bangladeszu byliśmy gwiazdami. Przed spotkaniem z gospodarzami halę, w której mieliśmy grać, oplakatowano naszymi zdjęciami. Na jeden z meczów jechaliśmy w konwoju, żeby nie stać w korku. Grupę chłopaków, która u siebie w kraju jest anonimowa, wieziono jak wielkich VIP-ów. Dostaliśmy też swoich ochroniarzy, żeby kibice za bardzo nas nie męczyli. Ale ludzie byli do nas bardzo pozytywnie nastawieni. Widok drużyny z Europy, która uprawia ich sport, dawał im wielką radość. I oddawali nam tą dobrą energię. Dla mnie to było ciekawe doświadczenie. W Polsce nie jestem znaną osobą, a tam czułem się jak ktoś bardzo ważny. Ja byłem na to przygotowany, bo przez dwa lata grałem w Indiach, ale większość chłopaków nigdy w swoim życiu nie spotkała się sytuacją, że ustawia się do nich kolejka po zdjęcie.
Kibice mogli oglądać wasze mecze z trybun?
Teoretycznie hala mogła się wypełnić w 50 procentach, ale nie dam głowy, że ktoś to sprawdzał. Myślę, że na spotkaniach pojawiało się po kilka tysięcy osób, ludzie zbierali się też pod halą. Odniosłem wrażenie, że mimo pandemii żyje się tam swobodnie. Ulice Dhaki były pełne ludzi. Jednak organizatorzy bardzo pilnowali, żebyśmy się nie zarazili. Prosili, żebyśmy nie wychodzili z hotelu, testowali nas, zwracali uwagę na noszenie masek.
Rozmawiamy o sporcie, o którym w Polsce mało kto słyszał. Wyjaśnisz jego zasady?
Są bardzo proste. Trzeba wejść na połowę przeciwnika, w jakikolwiek sposób dotknąć jednego z zawodników rywali i nie dać się złapać, uciec do swojej drużyny, czyli wrócić na swoją połowę. Tylko że atakuje się w pojedynkę, a broniących jest siedmiu, więc jak podchodzisz do jednego z obrońców, ten się cofa, a jego koledzy zachodzą cię z boków, odcinają ci drogę ucieczki. Można porównać to do zespołowego berka. Gra się dwa razy po 20 minut lub do wyeliminowania wszystkich zawodników którejś z ekip, bo obrońca dotknięty przez atakującego, któremu udało się uciec, wypada z gry. Obrońcy to zwykle mocne, dobrze zbudowane chłopy, atakujący są szczupli, zwinni, z dużym zasięgiem ramion.
Dlaczego atakujący w trakcie swojej próby zdobycia punktu musi cały czas powtarzać "kabaddi, kabaddi"?
Ten sport wywodzi się z regionu Indii i Bangladeszu, w którym bardzo popularna jest joga. Powtarzanie tych słów to symbol. Chodzi o kontrolę swojego ciała, która jest w kabaddi niesamowicie ważna. Każdy twój ruch musi być świadomy. Tak samo jak każdy oddech. Nie musisz nawet powtarzać nazwy gry, chodzi o to, żeby sędzia widział, że równo, miarowo oddychasz. Bo kabaddi w języku hindi oznacza właśnie "utrzymać oddech".
Udana akcja Piotra Pamulaka w meczu Polaków ze Sri Lanką
W Polsce nie ma zawodowych graczy kabaddi. Ty jesteś osobą, której najbliżej do takiego statusu. W 2015 i 2016 roku byłeś nawet zawodnikiem drużyny Bengaluru Bulls z najlepszej ligi na świecie - Pro Kabaddi w Indiach.
Byłem pod dużym wrażeniem tego, co wtedy zobaczyłem. Jeśli chodzi o system rozgrywek, liga wzoruje się na NBA. I tak jak w amerykańskiej koszykówce, też dużo się podróżuje po kraju. Najpierw lecieliśmy do Delhi, potem do Kalkuty, następnie do Mumbaju. W każdym z tych miast spędzaliśmy po kilka dni i graliśmy swoje mecze. I tak po kolei podróżowaliśmy po wszystkich miastach "grających" w lidze. Przed sezonem jest też draft. Po sezonie zespół może zatrzymać trzech zawodników, a pozostali wracają na rynek i kluby się o nich licytują. Efekt jest taki, że poziom drużyn w Pro Kabaddi jest bardzo wyrównany. A sam draft też jest ważnym, emocjonującym wydarzeniem. Kto jak kto, ale Hindusi lubią się licytować.
Jak wspominasz swoje występy w Indiach?
Raczej byłem zmiennikiem, niż grałem. Pierwszy mecz, w którym reprezentowałem klub, był jednocześnie inauguracją sezonu drugiego ProKabaddi oraz rewanżem za finał poprzedniego sezonu, z Mumbajem. Całe spotkanie przesiedziałem na ławce, ale organizatorom nie przeszkodziło to w zabraniu mnie na konferencję prasową, razem z kapitanem Mumbaju, wówczas także kadry Indii. Pomyślałem sobie, że nieźle się zaczyna. Wchodzę na konferencję, a przede mną siedzi 50-60 dziennikarzy. Opowiadałem im jak wygląda kabaddi w Polsce, że startujemy, że się rozwijamy. A oni byli zachwyceni, że ich sport ma w Europie jakąkolwiek popularność. Dla nich to był hit, byli dumni.
W ciągu tych dwóch lat występów w Bengaluru pewnie często gościłeś w indyjskich mediach.
Można powiedzieć, że ja tam więcej mówiłem, niż grałem. Po 2016 roku zmienił się jednak właściciel, zmieniła się polityka klubu, i nie dostałem kolejnego kontraktu. Chciałbym jednak wrócić. Mam też nadzieję, że do Indii trafią kolejni Polacy. Turniej w Bangladeszu obserwowały osoby współpracujące z Pro Kabaddi i z tego co wiem, kilku zawodników naszej drużyny dostanie zaproszenie na majowy obóz, który odbywa się przed startem rozgrywek, i będzie mieć szansę, żeby wywalczyć miejsce w jednym z zespołów.
Ilu obcokrajowców może zatrudnić każda ekipa z Pro League?
Nie tyle może, co musi mieć dwóch graczy spoza Indii. W większości są to Irańczycy i Koreańczycy. Zdarzają się też bardziej egzotyczni zawodnicy, na przykład Kenijczycy. Ja byłem pierwszym Europejczykiem w Pro Kabaddi. Po mnie występował jeszcze tylko jeden Brytyjczyk. Mam nadzieję, że kolejny sezon będzie pod tym względem przełomem. Liczę na dwóch polskich graczy w Pro Kabaddi.
Finały ligi Pro Kabaddi z 2019 roku:
Jak zarabiają najlepsi zawodnicy ligi?
Ponad milion złotych za sezon. Sezon trwa 10-12 tygodni, przed COVID-em w ciągu roku rozgrywano dwa sezony. Czyli największe gwiazdy za rok gry zgarniają dwa, dwa i pół miliona złotych.
Który to sport w Indiach pod względem popularności? Z krykietem pewnie nie ma szans.
Właśnie ma. Widziałem ostatnio zestawienia pokazujące, że kabaddi mocno depcze krykietowi po piętach, a w niektórych rankingach nawet go wyprzedza. Na 100 procent jest to sport numer dwa. A biorąc pod uwagę, że mówimy o kraju, w którym mieszka grubo ponad miliard ludzi, oznacza to miliony kibiców. Niedługo odbędzie się licytacja praw telewizyjnych do Pro Kabaddi. Cena wywoławcza to 500 milionów złotych. Vivo Electronics, sponsor tytularny ligi, za trzyletnią umowę zapłacił 280 milionów. To dużo mówi o popularności rozgrywek.
W Polsce ten sport dopiero raczkuje. Są u nas jakieś kluby kabaddi, liga, mistrzostwa kraju?
W grudniu odbył się pierwszy mały turniej, który wyłonił mistrza Polski. W tej chwili powstają trzy nowe kluby. Chcemy, żeby powstała choćby mała liga, bo moglibyśmy pokazywać ją w Indiach. Już dostajemy pytania od Hindusów o transmisje. Potrzebujemy jednak sponsorów, żeby te rozgrywki miały ręce i nogi, no i żebyśmy byli w stanie nagrywać mecze w jakości która zadowoli partnerów z Indii. Zawodników na pewno nam nie zabraknie. Po Bangladeszu zgłasza się do nas dużo osób z całego kraju. Pytają, czy też mogą spróbować założyć drużynę. Są wśród nich zapaśnicy, rugbyści, osoby grające w futbol amerykański na dość wysokim poziomie. Mam nadzieję, że jak będziemy rozmawiać za rok, to będę mógł powiedzieć, że mamy fajną 10-zespołową ligę, którą pokazujemy w Indiach.
Ty miałeś nadzieję, że przełomowy będzie dla was 2020 rok.
Zgadza się. W 2019 roku prezes międzynarodowej federacji kabaddi zaprosił mnie do siebie do Jaipuru. Długo rozmawialiśmy, wypiliśmy whisky, powiedzieliśmy sobie, że czas na rozwój kabaddi w Europie. Polska została oficjalnie zaproszona na mistrzostwa świata, które miały się odbyć w Dubaju. Zaraz po tym spotkaniu napisałem do chłopaków, że będzie super, że 2020 to nasz rok. A potem pojawił się koronawirus. Miało być pięknie, na razie nie jest. Mam nadzieję, że to tylko opóźnienie. Nasz występ w Bangladeszu wyraźnie na to wskazuje.
Czytaj także:
Zaczynają się komplikacje. Pierwsza drużyna wycofała się z MŚ w Polsce
Czy polscy olimpijczycy zostaną zaszczepieni? "Rząd i premier Morawiecki podjęli decyzję"