O tym, jak książę Filip zmienił sport. Poprosił o "niezniszczalny" sprzęt

- Mieliśmy konie i powozy. Dlaczego miałbym nie spróbować? - mówił książę Filip, który kochał sport. Gdy wiek nie pozwalał mu na trenowanie polo, zajął się powożeniem. To on zwołał komitet ekspertów, który ustalił przepisy nowej dyscypliny.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
książę Filip Getty Images / Samir Hussein / Na zdjęciu: książę Filip
Książę Filip od najmłodszych lat szczególną uwagę poświęcał sprawności fizycznej i sportowi. Dość powiedzieć, że ukończył Royal Naval College jako najlepszy kadet na kursie. Rola męża królowej Elżbiety nieco zmieniła jego plany i nie mógł kontynuować kariery w marynarce. Mógł za to oddać się sportowi.

Jako że rodzina królewska posiadała efektowną kolekcję koni, a sama królowa poświęcała im szczególną uwagę, to i książę Filip mógł przez lata aktywnie trenować polo. Zrezygnował z niego dopiero mając 50 lat, bo organizm nie wytrzymywał trudów związanych z uprawianiem tej dyscypliny.

Książę Filip - prekursor powożenia

Książę Filip nawet po 50. roku życia nie zrezygnował ze sportu. Nie znosił bezczynności i szukał okazji, by wyrwać się z Pałacu Buckingham. Ponownie zaczął spoglądać w kierunku koni.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piłka leciała, leciała i leciała. Gol z 90 metrów!

- Mieliśmy powozy w stajni. Wszystkie były antykami. Jeden z nich nazywaliśmy "wózkiem Balmoral". Do teraz jest w stajni. Co roku trzeba było go odbudowywać, bo regularnie go rozbijałem - mówił książę Filip w rozmowie z Misdee Wrigley Miller przy okazji "Royal Windsor Horse Show".

To właśnie powożenie stało się nową pasją dla męża królowej Elżbiety. Do 80. roku życia brał udział w zawodach. - Zacząłem jeździć, bo musiałem porzucić polo w wieku 50 lat. Rozglądałem się za tym, co mógłbym robić dalej. I nagle pomyślałem: mamy konie, powozy. Dlaczego miałbym nie spróbować? Wziąłem cztery konie ze stajni w Londynie, zabrałem je do Norfolk i zacząłem trenować - tłumaczył książę Filip.

To właśnie on zwołał komitet ekspertów jeździeckich, którego zadaniem było opracowanie międzynarodowych przepisów dla raczkującego sportu, jakim wtedy było powożenie. Dodatkowo w latach 1964-1986 książę Filip był prezesem Międzynarodowej Federacji Jeździeckiej.

Poprosił o niezniszczalny sprzęt

Książę Filip nie cierpiał przegrywać. Gdy w trakcie jednej z imprez miał wypadek, a jego powóz uległ całkowitemu zniszczeniu, udał się do specjalnego warsztatu w Sandringham. Jego pracowników poprosił o stworzenie "niezniszczalnego sprzętu".

- Co mi się najbardziej podobało w powożeniu? Nie ma szczególnego czynnika. Chodziło o to, by pokonać wyznaczoną trasę. Wszyscy mieli z tego frajdę. Tak się to po prostu potoczyło, nie wiem dlaczego. W ujeżdżaniu zawsze radziłem sobie całkiem nieźle. Co innego z pokonywaniem przeszkód podczas jazdy na koniu - wyjaśniał podczas "Royal Windsor Horse Show".

Książę Filip w latach 70. reprezentował nawet Wielką Brytanię w zawodach na arenie międzynarodowej. Niewielu Polaków może być świadomym tego, że dzięki temu przebywał w naszym kraju. - To była świetna zabawa. Jako członek kadry jeździliśmy po całym świecie. Byłem z reprezentacją dwa razy na Węgrzech, w Polsce, w Holandii. To było bardzo zabawne - zdradził.

Nieoficjalna wizyta w Polsce. Książę Filip spróbował naszego samogonu

Królowa Elżbieta II i książę Filip odwiedzili Polskę oficjalnie tylko raz - w roku 1996. Wizytowali wtedy Warszawę i Kraków, spotykając się m.in. z ówczesnym prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim. Jednak książę Edynburga poznał Polskę znacznie wcześniej.

W roku 1975 Sopot organizował mistrzostwa Europy w powożeniu. Książę Filip nie tylko oficjalnie rozpoczął zawody, ale sam brał w nich udział. Śledziło je kilka tysięcy osób - głównie Polaków. Trasa wyznaczona podczas tamtejszych mistrzostw liczyła aż 33 kilometry, częściowo prowadziła m.in. po sopockiej plaży.

Książę Filip w Sopocie medalu nie zdobył. Podobno właśnie za sprawą trasy wytyczonej częściowo po plaży. Małżonek Elżbiety II preferował utwardzony teren, podjazdy pod górę. W takich realiach czuł się najlepiej. Polaków oczarował wówczas swoją otwartością. Chętnie odpowiadał na pytania, zgadzał się na wspólne zdjęcia. Nie dało się poznać, że obcuje się z członkiem rodziny królewskiej.

Co ciekawe, podczas wizyty w Polsce książę Filip znalazł również czas, by odwiedzić Puszczę Białowieską. Specjalnie zbudowano tam dla niego "Filipówkę", czyli miejsce, w którym wyprawiono wystawne ognisko. Znalazły się tam ciężkie drewniane stoły i ławy, a także scena dla występów artystycznych.

Książę Filip chciał zobaczyć nie tylko park i żubry, ale też poznać polskie doświadczenia dotyczące ochrony środowiska naturalnego. Smakował lokalnych potraw. Napił się nawet... samogonu, który podano mu z efektownej, drewnianej beczułki. Jego pobyt uwieńczyła wystawna kolacja i tańce.

"Gościnni gospodarze tłumaczyli księciu, że u nas istnieje taki zwyczaj, iż należy spróbować każdej potrawy, którą podaje się na stół. Zatem książę próbował, próbował... Nazajutrz ledwie dał radę przyjść do jadalni na śniadanie (zatrzymał się w Domu Myśliwskim w Białowieży). Wypił trochę kawy i milcząc wyszedł. Nastąpiła konsternacja. Niebawem pojawił się sekretarz księcia i powiedział, że jego książęca mość źle się czuje, ale życzy wszystkim smacznego!" - można przeczytać w Encyklopedii Puszczy Białowieskiej.

Czytaj także:
Alfa Romeo już myśli o przyszłości
Aston Martin ma rezerwowego

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×