Wiadomość o śmierci jednej z najlepszych polskich judoczek ostatniej dekady XX wieku pojawiła się publicznie w niedzielę późnym wieczorem. Szybko wywołała konsternację nie tylko w środowisku judo, ale także wśród fanów polskiego sportu. Maksymow w trakcie kariery zdobyła bowiem aż 18 medali mistrzostw świata i Europy, a przez lata uchodziła za najlepszą judoczkę na świecie. W jej kolekcji zabrakło tak naprawdę tylko medalu olimpijskiego.
- Była wybitnym sportowcem, ale zabrakło jej szczęścia i wytrwałości, by sięgnąć po medal olimpijski. On jej się należał, bo przez lata była najlepsza na świecie. Zapamiętam ją jako wesołą i uśmiechniętą dziewczynę - przyznaje Paweł Nastula, mistrz olimpijski z 1996 roku.
Oboje kolegowali się blisko 40 lat, bo pierwszy raz poznali się podczas jednego z obozów reprezentacji Polski. Nastula był o trzy lata młodszy od 56-letniej Maksymow, dlatego od początku przypadła mu dość zaskakująca rola.
ZOBACZ WIDEO: Trener przejął mikrofon, Wikłacz skomentował kosmiczną walkę z Przybyszem
- "Kruszynka", bo taką miała ksywkę, już wtedy była numerem jeden, ale zdarzało się, że na zgrupowaniach brakowało jej partnerki do treningów. Zostałem wyznaczony do sparingów z nią i wspólnych ćwiczeń. Muszę się przyznać, że przez pierwszych kilka lat radziła sobie ze mną. Dopiero jak nabrałem doświadczenia i wagi, to trenerzy zaczęli szukać dla niej kogoś innego do treningów. Z tamtego okresu zapamiętałem jej słynne wyjścia na... "ptaszka na mieście". Beata z jedną z koleżanek miały bowiem zwyczaj, że gdy nie najadły się podczas obiadu w ośrodku, to ogłaszały wszystkim, że wychodzą na miasto na ptaszka. Chodziło o jedzenie kurczaka w jednej z pobliskich knajp. Te jej wyjścia na dodatkowy posiłek urosły do miana legendarnych i cała kadra sobie z tego żartowała - wspomina Nastula.
- Ja z kolei poznałam ją, gdy była już niekwestionowaną liderką kadry, a ja dopiero wchodziłam do reprezentacji. Mieszkałyśmy razem w pokoju podczas igrzysk i doskonale pamiętam, jak przeżywała tamte niepowodzenia. Dwukrotnie kończyła igrzyska na piątym miejscu, a zwłaszcza w Atlancie medal był dosłownie na wyciągnięcie dłoni. Wystarczyło tak naprawdę zasymulować atak - wspomina wybitna judoczka Aneta Szczepańska, wicemistrzyni olimpijska z 1996 roku.
Za lata poświęceń dla kariery Maksymow zapłaciła sporą cenę. Po zakończeniu zmagań na matach ciągle borykała się z problemami zdrowotnymi. Narzekała choćby na ból kręgosłupa i kolan. Ze względu na brak medalu olimpijskiego nie mogła liczyć na specjalną pomoc ze strony państwa, bo nie należała jej się emerytura olimpijska.
Zawodniczka odcięła się od swoich kolegów i praktycznie nie pojawiała się na spotkaniach organizowanych przy różnych okazjach. - Nigdy nie lubiła wokół siebie szumu, a jeszcze za czasów swojej kariery uciekała przed dziennikarzami, byle tylko z nimi nie porozmawiać. Gdy zakończyła karierę, zajęła się własnym życiem. Z tego co słyszałam, to kształciła się z resocjalizacji i pomagała więźniom w tym trudnym procesie. Do teraz nie mogę uwierzyć w wiadomość o jej śmierci - dodaje Szczepańska.
Choć Maksymow nie udzielała się po karierze w środowisku judo, to jej byli koledzy nie wahali się ani moment i gdy kilka lat temu zbierano pieniądze na konieczne operacje kolan dla Maksymow, to właśnie byli koledzy z kadry jako pierwsi zgłosili się do pomocy.
Czytaj więcej:
Buksa dla WP: Już nie mogę się doczekać
Nawałka o Miliku. "Nie ma drugiego dna"