Szymon Godziek zajął drugie miejsce w Red Bull Rampage. To nieoficjalne mistrzostwa świata w freeride MTB, dyscyplinie polegającej na wykonywaniu zjazdów z wysokości i robieniu trików w powietrzu. Zawody co roku odbywają się w kanionie w Virgin w stanie Utah. Polak już po raz drugi stanął na podium tej imprezy - wcześniej miało to miejsce w roku 2022.
Freeride MTB staje się coraz popularniejsze i trwają starania o to, aby w przyszłości został wpisany do programu igrzysk olimpijskich. - To kwestia czasu - mówi Godziek w rozmowie z WP SportoweFakty. Zdradza nam też, jak szybko przetrawił porażkę w Red Bull Rampage, jak wyglądały początki jego kariery i jak długo będzie jeszcze skakać na rowerze.
Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty: Zająłeś drugie miejsce w Red Bull Rampage, czyli nieoficjalnych mistrzostwach świata freeride MTB. Zwycięstwo było o krok. Przetrawiłeś to już?
Szymon Godziek, polski rowerzysta MTB: Ochłonąłem. Na początku byłem trochę zawiedziony wynikiem, ale pogodziłem się z tym wszystkim. Po kilku dniach jestem mega szczęśliwy z tego, co się wydarzyło i co udało mi się osiągnąć. Najważniejsze, że jestem w jednym kawałku i mogę kontynuować treningi po powrocie do domu.
ZOBACZ WIDEO: Rajdówka warta ponad milion złotych. Skąd ta cena?
Red Bull Rampage odbywa się w Utah w Stanach Zjednoczonych. Zjeżdżacie po stromych ścianach kanionu. Ryzyko wypadku jest ogromne. W tym roku dodatkowo dała wam popalić pogoda.
Może na początku wyjaśnię, czym są zawody freeride MTB. To kombinacja zjazdu górskiego razem ze skokami i trikami. Na zawodników bardzo mocno wpływa wiatr, który nam przeszkadza. Zawody były opóźnione, bo czekaliśmy na okienko pogodowe, aż wiatr się uspokoi.
Mamy dwa przejazdy. Po pierwszych czekaliśmy pięć godzin na kolejne, aby zawodnicy mieli możliwość rywalizacji bez wiatru. Warunki były takie, że z siedemnastu zawodników, tylko sześciu chciało wykonać drugą próbę. Ostatecznie trzech z nich zrezygnowało, gdy wjechali na górę i poczuli, jak wieje.
Wygrał Brandon Semenuk z Kanady. Wyczekał moment, pojechał w wietrze i wykonał czysty przejazd. Po pierwszym przejeździe miałem rollercoaster emocji. Chciałem iść na górę, by zrobić kolejny przejazd, po chwili miałem inne zdanie. Kolejny z rywali wykonał ogromnego front-flipa z 20-metrowego klifu, a dostał niższą notę niż ja. Wtedy stwierdziłem, że mogę odwołać swój drugi przejazd i czekać na wygraną. Byłem pewien, że nikt mnie nie wyprzedzi.
Po występie Brandona wszyscy się zdziwili. Zapanowała ogromna cisza. Każdy był w szoku, nawet zwycięzca. Było już za późno, abym wziął rower i udał się na szczyt góry, wykonał drugi przejazd. Rywal wyprzedził mnie w ostatnim momencie.
Rozumiem, że tyle lat kariery, a nadal są momenty, gdy na szczycie góry masz obawy, czy zjechać w dół i wykonać skoki nad przepaścią?
Dokładnie. Strach jest zawsze. Wszystko może się wydarzyć. Wystarczy boczny wiatr, by zaliczyć potężną wywrotkę. Tak było właśnie przed rokiem, gdzie podczas pierwszego przejazdu miałem nokaut. To są hardkorowo ekstremalne zawody, więc ryzyko jest ogromne.
Drugi raz kończysz nieoficjalne mistrzostwa świata na drugim miejscu. Rozumiem, że te porażki motywują jeszcze bardziej, by wdrapać się na upragniony szczyt?
Oczywiście. Od 2022 roku, gdy po raz pierwszy stanąłem na podium Red Bull Rampage, marzę o zwycięstwie. To są najważniejsze zawody w naszym świecie. Próbowałem przed rokiem i skończyło się na nokaucie. Teraz myślałem, że to mam i niestety, rozczarowanie, bo znowu drugie miejsce. Mam w sobie dużą motywację, by trenować i walczyć dalej.
"Szymon na gubernatora". Taki transparent powitał cię w Utah. To pokazuje, że twoje nazwisko nie jest anonimowe.
Tak, mam świadomość, że moje nazwisko przebija się do mainstreamu. Nasza dyscyplina się rozwija. Coraz więcej osób jeździ na rowerach. Odczuliśmy to w czasach COVID-19, kiedy ludzie zaczęli kupować rowery enduro i wychodzić na trasy do lasów. My wtedy z bratem zaczęliśmy tworzyć kanał na YouTube i widzimy wzrost naszej popularności. Co nie zmienia faktu, że freeride MTB nadal jest niszową dyscypliną.
Media społecznościowe pomagają młodszemu pokoleniu, by stawiać pierwsze kroki w tym świecie?
Na pewno. My robiliśmy to samo, ale nie było tylu materiałów w internecie. Oglądaliśmy zawodników ze Stanów Zjednoczonych i Kanady, inspirowaliśmy się nimi i teraz młode pokolenie robi to samo. Oni mają łatwiej, bo w sieci można znaleźć filmy. Infrastruktura stała się też dużo lepsza. Nawet w Polsce buduje się dużo różnych obiektów, takich jak skateparki i pumptracki.
Wkrótce skończysz 33 lata. Wspomniałeś o upadkach i ryzyku, jakie niesie ten sport. Jak długo jeszcze widzisz siebie w tym świecie?
Na topowym poziomie jeszcze przez pięć lat. Stać mnie jeszcze na progres, na dobre występy w najważniejszych zawodach. Dotąd jakoś tak mi się ułożyło z fartem, że nie miałem wielu kontuzji. Te, które się pojawiły, hartowały mnie i wracałem na rower silniejszy niż wcześniej. Każdy uraz pozwalał skupić się na rehabilitacji i ćwiczeniach.
Czuję się mocniejszy niż dziesięć lat temu. To jest też spowodowane tym, że coraz mocniej przykładam się do treningów siłowych, aby być bardziej odpornym na upadki. One się ciągle zdarzają. Nie tylko na zawodach, ale też na treningach. W naszej dyscyplinie ważne jest też to, aby umieć upadać.
Pochodzisz z Suszca. Małe miasto na Śląsku. Czujesz się tam lokalnym bohaterem?
Wszyscy nas znają i wiedzą, o co chodzi w naszym sporcie. Zbudowaliśmy wokół domu tor do treningów. Mamy 10-metrową wieżę rozpędową, kilka skoczni, basen z gąbkami do miękkiego lądowania. Nie lubię jednak o sobie myśleć jako o lokalnej gwieździe. Podchodzę do tego na spokojnie.
Jak rodzice patrzą na twoją karierę? Pewnie nie przyszło im łatwo, że syn chce skakać na rowerze.
Oj nie. Nawet jak trzynaście lat temu wraz z bratem byliśmy już profesjonalnymi zawodnikami i wszystko zaczynało się rozkręcać, potrafiliśmy się utrzymywać z rowerów, to nawet wtedy słyszeliśmy pytania o to, kiedy pójdziemy do pracy. W tym momencie sytuacja się zmieniła. Dotarło do rodziców, że rowery to nasza praca.
Strach i stres nigdy jednak nie zniknął. Zwłaszcza, gdy są takie zawody jak Red Bull Rampage, które są najbardziej niebezpieczne. W zeszłym roku miałem poważny upadek i dlatego rodzina przeżywa strach, gdy nadchodzi październik i trzeba lecieć do Utah.
Macie niewielką ochronę, a rozpędzacie się do sporych prędkości i skaczecie wiele metrów nad ziemią. To nie dziwi.
Jest to jeden z najbardziej ekstremalnych sportów na świecie. Złamane kości są wpisane w jego DNA.
Jak ty widzisz przyszłość tego sportu? Bo mówi się o nim coraz głośniej chociażby w kontekście igrzysk olimpijskich.
Myślę, że będzie przybywać Polaków uprawiających freeride MTB. Spodziewam się, że dołączenie do programu igrzysk jest kwestią czasu. Ten rok jest przełomowy, bo po raz pierwszy dopuszczono kobiety do startów. Dotyczy to slopestyle'u, gdzie startuje mój brat, jak również zawodów typu Red Bull Rampage. Dlatego jestem pewien, że nasza odmiana kolarstwa trafi na igrzyska i to jeszcze bardziej napędzi jej popularność.
Trochę szkoda, że najpewniej ty nie będziesz miał okazji wystartować na igrzyskach olimpijskich.
Pewnie tak. Mi za pięć lat przyjdzie kończyć karierę na rowerze. Chcę się wtedy przesiąść na freestyle motocross. To mi się zawsze marzyło i tam widzę siebie. Może nie będę startował na światowym poziomie, ale będę mógł dawać pokazy w Europie i z tego się utrzymywać. Mógłbym to nawet robić do 50. roku życia.
Czyli powrót do przeszłości, bo od motocykli twoja przygoda z trikami się zaczęła.
Tak, ale to była bardziej dzieciniada. Zawsze marzyłem o tym, by robić jakieś triki na motocyklu, ale nie było ku temu możliwości. Dlatego skończyło się na rowerze.
Można powiedzieć, że mam pomysł na życie po życiu. Skończy się jedna kariera i zacznie się inna. Na pewno nie chciałbym siadać przed biurkiem i wykonywać tradycyjnej pracy. Chciałbym nadal robić to, co kocham. Na rowerze trudno mi już o progres, bo jestem na tak wysokim poziomie. Natomiast na motocyklu crossowym robię małe kroki do przodu i czuję z tego powodu ogromną satysfakcję.
Dzięki doświadczeniom z roweru łatwiej ci trenować na motocyklu?
Też tak myślałem, że wszystko przejdzie z automatu z roweru na motocykl, ale tak nie jest. "Latanie" na crossie jest zupełnie inne. Trzeba kontrolować manetkę gazu, zupełnie inaczej wykonuje się triki. Zaczynam od zera w tym świecie. Trenuję na motocyklu od sześciu lat i nie powiedziałbym, abym zrobił jakiś gigantyczny progres.
Czyli nie grozi nam, że Szymon Godziek usiądzie w kapciach i nie będzie nic robił. Żyjesz z adrenaliny?
Lubię pracować nad sobą, lubię trenować i nie zamierzam przestawać. Obecnie wygląda to tak, że jak jest dobra pogoda i nie wieje, to idę z bratem "fruwać" na rowerze. Czasem mi się nie chce, bo nie mam motywacji. Wtedy wsiadam na motocykl i idę sam pojeździć. Nie mam sztywnego programu, że muszę być pięć dni w tygodniu na rowerze. Wszystko przychodzi spontanicznie.
Rozmawiał Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty