Gdzieś w środku jest Mateusz. "W nas musi się tlić światełko"
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Mateusz Kornecki
Dawid Góra Dawid Góra

Gdzieś w środku jest Mateusz. "W nas musi się tlić światełko"

19 lipca, szpital wojskowy w Krakowie. Iwona Sitnik-Kornecka patrzy, jak Mateusza wyciągają z karetki. Jej ciało reaguje szybciej niż umysł. Zwraca się do ratownika medycznego cały czas spoglądając na syna: - Zajebię go, jeśli z tego nie wyjdzie.

Godzina wcześniej. Krakowski Lasek Wolski. Mateusz i Szymon, dwóch najbliższych przyjaciół, trenuje na rowerach górskich. Zabrali ze sobą instruktora. Jadą po trudnym terenie, ubitej ziemi specjalnie przygotowanej na takie przejażdżki. Skaczą, wykonują proste akrobacje.

Szymon stanął kilka metrów przed "gapem". To skocznia z wgłębieniem i lądowiskiem zaraz za nim. Wcześniej trenowali na mniejszych "gapach", analizowali pozycję i prędkość.

Najpierw przejechał Jacek, instruktor. Głęboki oddech. Noga z dużą siłą naciska na pedał. Szymon rozpędza się, wybija z progu skoczni i bezproblemowo ląduje za wyrwą. Odjeżdża, staje obok, czeka.

Teraz skok Mateusza. Zadanie nie jest trudne. Razem z Szymonem na rowerach wyczynowych trenują od trzech lat. Właściwe wybicie, chwilowa przyjemność z lotu i twarde lądowanie.

Mateusz rusza. Wjeżdża na skocznię. Wybija się. Trochę za późno. W momencie pociągnięcia roweru w górę, opona nie miała już kontaktu z podłożem. Mateusz powoli obraca się w powietrzu i ląduje na przednie koło. Nie jest w stanie złapać równowagi. Uderza głową z kaskiem o podłoże.

Chwila martwej ciszy. Koledzy i nieznajomy rowerzysta, który zauważył zdarzenie, biegną w stronę Mateusza. Wypadek nie wyglądał na poważny. Szymon boi się, że jego przyjaciel złamał sobie obojczyk albo mocno się poobijał. Wystarczy kilka sekund, aby zauważył, że Mateusz leży bez ruchu. 

Nie ma z nim kontaktu. 

Chłopak, który stał przed miejscem lądowania, wzywa karetkę. Szymon i reszta układają kolegę w bezpiecznej pozycji. Czekają na pomoc.

Po pięciu minutach zauważają silne skurcze mięśni. Z ust Mateusza wydobywa się dźwięk, jakby reagował na ból. Odczytują to jako dobry znak. Nie wiedzą, że to wszystko dzieje się bez jakiegokolwiek udziału świadomości przyjaciela.

Ratownicy medyczni docierają na miejsce. Zabezpieczają Mateusza. Szybko i szczerze przyznają, że sytuacja jest trudna. Po ratownikach na miejsce dociera policja.

Ekipa z karetki układa Mateusza na noszach. Zabierają go w dół. Idą szybkim krokiem. Pomagają znajomi poszkodowanego i policjanci. Za linią drzew dołączają strażacy, którzy quadem dowożą nieprzytomnego do karetki.
Mateusz Kornecki z kolegami / fot. archiwum prywatne Mateusz Kornecki z kolegami / fot. archiwum prywatne

Ławka rezerwowych

Kiedy ratownicy zabezpieczali poszkodowanego, Szymon zadzwonił do matki przyjaciela. 

- Dzień dobry, potrzebuję PESEL-u Mateusza.

- PESEL-u? Mateusz nie może go podać? Jest nieprzytomny? - Iwona Sitnik-Kornecka szybko łączy fakty.

- Tak, miał wypadek. Karetka zawiezie go do szpitala wojskowego. 

Matka podała PESEL syna i rozłączyła się. Natychmiast zadzwoniła do wszystkich znajomych, którzy mogliby pomóc w tej sytuacji. Po chwili pojechała samochodem do szpitala.

Na miejscu zastała karetkę, która właśnie przywiozła Mateusza. Podeszła bliżej.

- Pani jest jego matką? - zapytał ratownik.

- Tak. Co z nim?

- Jest źle - ratownik odpowiedział bez wahania. 

- Zajebię go, jak z tego nie wyjdzie - troskliwy wzrok matki odprowadzający Mateusza do drzwi wejściowych kontrastował z wypowiedzianymi słowami.

Ratownik zerknął w jej stronę i wszedł do szpitala. - O resztę proszę pytać lekarza - rzucił zza pleców.

Dziś Sitnik-Kornecka tłumaczy, że w ekstremalnych sytuacjach jej reakcje są specyficzne. Ciało czuje wtedy więcej niż jest w stanie pomyśleć głowa.
Mateusz Kornecki z kolegami / fot. archiwum prywatne Mateusz Kornecki z kolegami / fot. archiwum prywatne

Pierwsze rozpoznanie lekarzy było bardzo ogólne. Poważny uraz mózgu. Być może także pnia mózgu, co oznaczałoby fatalne konsekwencje. 

- Po trzech tygodniach Mateusz nadal jest w śpiączce. Początkowo lekarze nie wiedzieli, czy będzie oddychał samodzielnie, ale oddycha. To była pierwsza dobra wiadomość. Wierzymy, że syn reaguje na nasze słowa, gesty i dotyk, choć lekarze wydają się być sceptyczni. Potwierdzili jednak, że reaguje na bodźce bólowe. To druga dobra wiadomość. Zaprzyjaźniony fizjoterapeuta, który pracował z aktorem Krzysztofem Globiszem po udarze, powiedział mi jasno: "Dopóki Mateusz oddycha, masz walczyć. Rozklejać się będziesz później". Pani ordynator nie chce na razie mówić, co będzie za tydzień czy za miesiąc. Ale moim zdaniem pracują z nim tak, jakby miało być dobrze - tłumaczy w rozmowie z WP SportoweFakty mama Mateusza.

Już na samym początku poprosiła lekarzy o scenariusze, jakie mogą czekać syna. W głowie miała wszystkie rozmowy, które robiła do materiałów o tego typu urazach, po skokach do wody czy wypadkach na stoku. Bała się, że nieprzygotowana, kiedy dostanie pytanie o zgodę na pobranie organów dla ratowania innego życia, może podjąć złą decyzję. Szybko się okazało, że takiej sytuacji nie będzie. Mateusz żyje. W mózgu jednak nadal jest obrzęk i wiele małych krwiaków. Aby powiedzieć więcej o stanie Mateusza, krwiaki muszą się wchłonąć.

- Lekarze mówią, że ludzie wychodzili z gorszych wypadków. Ale niektórzy nie wychodzili z lżejszych. Mózg jest bardzo plastyczny, a Mateusz jest młodym i silnym facetem. Ma 27 lat. Rehabilitanci, którzy z nim codziennie pracują, twierdzą, że wykazuje coraz więcej pozytywnych odruchów, był już pionizowany. Z artykułów medycznych po badaniach prowadzonych m.in. na Florydzie wiemy, że 80 proc. pacjentów z podobnie rozległymi, ciężkimi urazami mózgu, jak u Mateusza, budzi się na ogół po ok. dwóch miesiącach. Teraz niewiele można zrobić. Trzeba czekać i bodźcować poprzez rehabilitację. Mówimy z rodziną: "Rany boskie, minęły trzy tygodnie i wciąż żadnych wielkich zmian!". Lekarze odpowiadają, że to "dopiero" trzy tygodnie - zaznacza Sitnik-Kornecka.

Po sześciu tygodniach od wypadku Mateusz może trafić do kliniki typu Budzik, gdzie dysponują sprzętem najwyższej jakości, odpowiednim w takich przypadkach. 

Andrzej Kornecki, ojciec Mateusza, sprowadził suplement diety NeuroAiD, który może pomóc uruchomić mechanizmy naprawcze mózgu. Opakowanie wystarczające na miesiąc rehabilitacji kosztuje ponad 2,3 tys. zł. Ale jak podkreśla rodzina, pieniądze w takich przypadkach nie mają żadnego znaczenia. O ile nie zaczyna ich brakować. 

- Oddamy wszystko, by ratować syna - bez wahania podkreśla Kornecki. - Cała sztuka rehabilitacji polega na tym, że robi się maksymalnie tyle, ile można w danym stanie pacjenta. Neurony, które nie pracują, obumierają. Na co dzień mózg reaguje na tysiące bodźców, a w śpiączce ich liczba ogranicza się do kilku. Rehabilitacja jest po to, aby obumarło ich jak najmniej i aby te, które mogą funkcjonować jako tzw. rezerwowe, przejęły funkcje tych uszkodzonych. Mateusz jest młody. Więc jego ławka rezerwowych, jak mówi pani ordynator, jest długa. Potrzebuje jednak dużo czasu. Uderzenie o ziemię było czymś w rodzaju wybuchu w głowie, który spustoszył mózg. W jakim stopniu? Tego nie wiemy. Łatwiej to określić, kiedy w nim jest jeden duży krwiak. Tymczasem Mateusz ma mnóstwo mniejszych, które muszą się wchłonąć, żeby określić skutki urazu.

Zostać milionerem

Iwona Sitnik-Kornecka jest dziennikarką. Kiedyś pracowała w TVP, dziś w serwisie krakow.pl, prowadzi też zajęcia dla studentów. Andrzej Kornecki jest reżyserem i producentem filmowym. Oboje działają szybko, dlatego sprawdzili konkretne kliniki, które mogą pomóc w rehabilitacji. Koszty intensywnego leczenia w tego typu przypadkach mogą sięgać nawet ponad 30 tys. zł miesięcznie. Wcześniej jednak Mateusz musi odzyskać przytomność.

Dlatego przyjaciele Mateusza założyli zbiórkę.

- Odezwało się mnóstwo osób. To niesamowite, jak rozpędziła się zbiórka. Jako rodzice nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, ilu fantastycznych, prawdziwych przyjaciół ma Mateusz. Powiedział mi to nawet policjant, z którym rozmawiałam w szpitalu. Zrobili wszystko, aby mu pomóc. Nie tylko na miejscu, ale także po przewiezieniu syna do szpitala - opowiada matka Mateusza.

I żartuje, że do szpitala przychodzą "pielgrzymki", aby choć chwilę pobyć z Mateuszem. Jeden z jego bliskich przyjaciół czyta mu na głos książkę. Tytuł: "Jak zostać milionerem". Marcin Brydak powtarza, że Mateusz to fighter i musi z tego wyjść. Nie ma innej opcji.

- Czujemy, że on tam jest. Że gdzieś w środku tli się Mateusz, jakiego znamy. Kiedy rano wychodzę z psem, puszczam sobie dwa kawałki, w których Mateusz rapuje. Nagrał je z przyjaciółmi z pracy. To jest moment, w którym zakładam zbroję na cały dzień. Nie możemy być słabi, nie możemy się poddać. Justynka, dziewczyna Mateusza, która od trzech tygodni nie opuszcza szpitalnej sali, mówi, że Mateusz jest. On czuje zapach, dotyk, głos. Tego jest pewna. Justynka nie płacze, nie rozczula się, bo wie, że wróci i będzie pięknie. W nas musi się tlić światełko, które ciągle przekazujemy Mateuszowi. On go potrzebuje, więc nie może gasnąć w nas - te słowa mama Mateusza wypowiada przez łzy.

Naklejki na samochód

Zbiórkę, z pomocą przyjaciół, założył Szymon. M.in. on zajął się Mateuszem po feralnym skoku na rowerze.

Kolarstwo wyczynowe stanowi ich wspólną pasję. Szymon często też bierze udział w amatorskich rajdach samochodowych. Mateusz jest jego pilotem. Na dwa wspólne starty w tym sezonie, dwa razy wygrali.

- On do wszystkiego podchodzi bardzo analitycznie, jest odpowiedzialny. Zawsze dokładnie rozważa plusy i minusy, stara się zapewnić sobie jak najwyższy poziom bezpieczeństwa. To ostatnia osoba, której taki wypadek mógł się przydarzyć. Nigdy nadmiernie nie ryzykował. Potworny pech - komentuje Szymon.

I dodaje, że Mateusz zawsze jest niezwykle zdeterminowany i pracowity w dążeniu do określonego celu. Do tego niezwykle spokojny i przezorny. Ukończył architekturę. Przez dwa lata pracował w zawodzie, ale wreszcie stwierdził, że potrzebuje czegoś bardziej rozwojowego. Po zaledwie trzech miesiącach przyuczenia, zatrudniła go firma IT, której pracownikiem jest do dziś. 

- Wiem, że lekarze muszą bardzo uważać na to, co mówią. Nie mogą dawać złudnej nadziei, kiedy nie można szczegółowo określić szans. Ja natomiast jestem dobrej myśli, wierzę, że z tego wyjdzie. I to na tyle, że razem jeszcze pozażywamy trochę sportu - przekonuje Szymon. - Mam naklejki na samochód z jego imieniem i nazwiskiem. Wydrukowałem je już po wypadku. Nawet nie dopuszczam do siebie myśli, że Mateusz mógłby nie wyjść z tego wszystkiego. To silny facet. Da radę.

Komentarze (0)
    Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
    ×