WP SportoweFakty: Została pani mistrzynią świata w wyścigu punktowym. Udało się już ochłonąć i dojść do siebie?
Katarzyna Pawłowska: Tak, już tak. Miałam chwilę, żeby usiąść i się tym wszystkim nacieszyć. Niedziela była jeszcze zwariowana, ale już wieczorem udało mi się dotrzeć do domu, do rodziców.
Był czas na świętowanie?
- Małe - oczywiście. Sukcesy zdobywa się przecież po to, aby się nimi cieszyć.
Zdobyła pani złoto, choć ten sobotni wyścig nie do końca wyglądał tak, jak z trenerem planowaliście. Podobno na dwóch pierwszych finiszach miała pani w ogóle nie atakować.
- Przed każdym wyścigiem ustalamy pewną globalną taktykę. Wszystkiego nie da się jednak zaplanować. W Londynie na dwóch pierwszych finiszach miałam się tylko rozejrzeć. Zbadać sytuację. Już na pierwszym finiszu byłam jednak na dobrej pozycji i pomyślałam: "Ach, co mi szkodzi, zaatakuję!" Okazało się, że to przyniosło skutek, bo wyścig rozegrał się na punkty.
W 2012 i 2013 roku była pani mistrzynią świata w scratchu (wyścig na kilkadziesiąt okrążeń). Później przez dwa lata złota nie było. Można się było za tą tęczową koszulką trochę stęsknić.
- Oczywiście, że tak! To jest najcenniejsze trofeum w karierze każdego kolarza, zaraz po medalu olimpijskim. Fajnie znowu mieć tęczową koszulkę. Tym bardziej niesamowicie jest ją założyć, że jest już trzecią w moim życiu. Spełniłam marzenia! Czuję szczególną satysfakcję, bo wyścig punktowy to moja ulubiona konkurencja.
Do Londynu jechała pani z nadziejami na podium czy w głowie był tylko wyścig drużynowy i wywalczenie w nim kwalifikacji olimpijskiej?
- Koncentrowałam się przede wszystkim na drużynie. Jechałyśmy do Londynu po bilety do Rio. Ale po cichu myślałam sobie o występie indywidualnym, bo zawsze staję na starcie z założeniem walki o złoto.
Do igrzysk olimpijskich zostało pięć miesięcy. Jakie ma pani plany?
- Jestem w trakcie sezonu szosowego, za chwilę na dobre zaczynam się ścigać. Będę startowała właściwie co weekend. Chcę wrócić na mój najwyższy poziom po tym, jak wyhamowały mnie kontuzje i urazy.
Dwa i pół roku temu połamała pani osiem wyrostków kręgosłupa i trzy żebra. Brzmiało dramatycznie.
- Sama nawet nie pamiętam, co się wówczas stało. Prawdopodobnie miałam bliskie spotkanie trzeciego stopnia z drzewem. Połamałam kręgosłup i później z tym jeździłam, bo pierwsze RTG we Francji nie pokazało, co naprawdę się dzieje. Zrobił się bałagan, moje ciało broniło się w ten sposób, że wyłączyło wszystkie mięśnie oddechowe. I praktycznie nie oddychałam. Na szczęście doktor Krzysztof Ficek wyprowadził mnie z tej kontuzji.
Teraz sukcesy muszą smakować jeszcze lepiej.
- Oczywiście, że tak! W ciężkich chwilach czasem brakuje motywacji. Ja na szczęście zawsze miałam wokół siebie fantastycznych ludzi, którzy mnie wspierali. Fajnie jest znowu uwierzyć w siebie.
Ma pani już plan na igrzyska olimpijskie? Terminarz jest napięty, trudno startować we wszystkich konkurencjach. A pani może pojechać i na torze, i na szosie.
- Daję sobie jeszcze trochę czasu na decyzje. Muszę porozmawiać z trenerem, związkiem i moją grupą. Chciałabym wystartować w wyścigu szosowym, ale na torze czuję się jak ryba w wodzie. Trzeba coś wybrać. Nie ma sensu ciągnąć pięciu srok za ogon. Jeżeli do czegoś się zabieram, chcę to zrobić dobrze, by później nie mieć do siebie pretensji.
Na co was stać w wyścigu drużynowym?
- Na piąte, szóste miejsce. Dziewczyny mają potencjał, jest rywalizacja. To młode, zdolne zawodniczki, które wnoszą do zespołu powiew świeżości. I pokazują, że potrafią walczyć. Trudno mierzyć w medal, bo do czołówki tracimy trochę sekund. Ale w sporcie nigdy nie można mówić nigdy.
I tylko szkoda, że w programie olimpijskim nie ma ani scratchu, ani wyścigu punktowego.
- No pewnie. Doszły mnie jednak słuchy, że może w Tokio program się zmieni. Mam nadzieję, że federacja na nowo wprowadzi wyścig punktowy na igrzyska olimpijskie.
Teraz chwila oddechu czy od razu wraca pani do intensywnego treningu?
- W poniedziałek byłam na rowerze na siłowni, we wtorek czekają mnie cztery godziny treningu. W weekend kolejny wyścig. Czas na odpoczynek miałam jesienią. Wtedy ładowałam akumulatory. Teraz znów trzeba ciężko pracować.
Rozmawiał Kamil Kołsut
Zobacz wideo: Milik jednak mógł trafić do Legii