Nauka jazdy na nowym rowerze - rozmowa z Mają Włoszczowską, mistrzynią Europy w kolarstwie górskim

- To był mój najlepszy sezon - przyznała w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl, Maja Włoszczowska. Aktualna mistrzyni Europy w kolarstwie górskim jeszcze nie zapomniała o kontuzji i wypadku, który zdarzył się w Australii, ale myśli też o nowym sezonie i mistrzostwach świata które odbędą się w Kanadzie. Dlatego... uczy się jeździć na nowym rowerze z pełną amortyzacją. Włoszczowska zdradziła nam, że nie boi się rywalizacji z Aleksandrą Dawidowicz, młodzieżową mistrzynią świata z Canberry.

W tym artykule dowiesz się o:

Wojciech Potocki: Z Mają Włoszczowską trudno zacząć rozmowę nie pytając o zdrowie. Po wypadku w Canberze wszyscy się o panią martwili. Czy już się wszystko się zagoiło i nie boli?

Maja Włoszczowska: Jeszcze nie wszystko jest w porządku, chociaż nie narzekam (uśmiech). Wciąż jeszcze boli podbródek, chociaż w środku szwy się już rozpuściły i wszystko jest zrośnięte, ale niezbyt idealnie. Muszę więc jeszcze bardzo dbać o te część mojej twarzy. Poza tym mam blizny, które znikną za około sześć miesięcy i tak naprawdę zdrowa będę w przyszłym roku. Na szczęście są kosmetyki i można to jakoś zatuszować (śmiech).

Sezon się dla pani już skończył…

- Tak, chociaż myślałam, że skończyłam ściganie w Australii. Na szczęście tak się nie stało i wystartowałam w mistrzostwach Europy w maratonie, gdzie zdobyłam srebro. Ostatni raz w tym roku ścigałam się na Lazurowym Wybrzeżu, gdzie wygrała Ola Dawidowicz, która wyprzedziła mnie na finiszu. Trzecia była zdobywczyni Pucharu Świata, a czwarta Magda Sadłecka. To było fantastyczne zwieńczenie całego sezonu. Teraz kończę roztrenowanie i planuję krótkie wakacje.

W zeszłym roku, po igrzyskach w Pekinie, była pani rozchwytywana. Sesje zdjęciowe, konferansjerka, udział w wielu medialnych imprezach. Teraz też będzie to tak wyglądało?

- Staram się w wolnym czasie spełnić chociaż część próśb, które wciąż otrzymuję. Jeżdżę więc na spotkania do szkół, promuję Europejskie Igrzyska Olimpiad Specjalnych, które odbędą się w przyszłym roku w Warszawie, bo uważam, że to fantastyczna idea.

"Taniec z gwiazdami", sesje zdjęciowe…

- "Taniec z gwiazdami" to poważniejsza sprawa, trzeba być dyspozycyjnym ponad dwa miesiące, a ja nie mam na razie tyle czasu. Zresztą nie było propozycji, chociaż kto wie co będzie w przyszłości. Zobaczymy… A sesje zdjęciowe? Było ich trzy i jeszcze czekają mnie kolejne. Mam nadzieję, że powstaną na nich fajne zdjęcia (śmiech).

Wróćmy jednak do kolarstwa, bo mimo wszystko, to jest chyba dla pani najważniejsze. Jak pani ocenia zakończony sezon? Myśli pani, że gdyby nie wypadek w Australii to byłby lepszy?

- Wypadek w Canberze niezbyt zmienia moją ocenę. Gdybym go nie miała, a nie zdobyła w Australii medalu to i tak mówiłabym, że sezon był rewelacyjny. Przede wszystkim dlatego, że wcześniej zdobyłam mistrzostwo Europy i był to jakiś przełom. To mój pierwszy złoty medal w konkurencji olimpijskiej i już tylko ten sukces powoduje, że sezon można uznać za bardzo dobry. W Polsce wygrałam praktycznie wszystko, co było do wygrania, a przecież moje koleżanki też prezentują bardzo wysoki poziom. Cieszę się również z tego, że udało mi się zorganizować wyścig w rodzinnej Jeleniej Górze, na który przyjechały gwiazdy z całej Europy, a ja zajęłam drugie miejsce. Dla mnie bardzo ważne było również to, że udało mi się po wypadku bardzo szybko pozbierać i fizycznie, i psychicznie. No i jeszcze wystartować z powodzeniem na mistrzostwach Europy w maratonie (uśmiech).

Skąd ten start w maratonie? Nie miała pani przecież takich planów. Czyżby Maja Włoszczowska chciała pokazać rywalkom - jestem, nie liczcie, że przestanę startować!

- Nie o to chodziło. Kiedy oglądałam w telewizji mistrzostwa świata, a później Puchar Świata w Szwajcarii, to aż mnie skręcało gdzieś tam środku ze złości, że nie mogę w tym uczestniczyć. Że uciekły mi takie imprezy w momencie, kiedy byłam w niesamowitej dyspozycji. Myślę, że moja forma była wtedy lepsza niż w Pekinie. Było mi tak żal, że nie mogłam usiedzieć w domu. Stwierdziłam, że muszę jak najszybciej wsiąść na rower. Nie mogłam jeszcze narażać się na górskie starty i kolejny upadek, więc wybrałam mistrzostwa Europy w Estonii, gdzie trasa była płaska i ryzyko minimalne. Okazało się, że jest okazja, by dla Polski, dla siebie, dla moich kibiców zdobyć kolejny medal, to ją wykorzystałam. Przyznam jednak, że wyścig był dla mnie morderczy, ponieważ po operacji, utracie krwi, kilku dniach przerwy, do tego leczona antybiotykami byłam bardzo słaba. Organizm był skrajnie wyczerpany, ale udało mi się przejechać trasę w trzy godziny i stanąć na podium.

W przyszłym sezonie zmierzy się pani z nie lada rywalką. Ola Dawidowicz kończy młodzieżowe ściganie, w którym zdobyła wszystko co się tylko dało. Teraz zacznie rywalizować z seniorkami. Co pani na to?

- To doskonale. Im wyższy będzie poziom w naszym kraju, tym lepiej dla zawodniczek i przede wszystkim dla polskiego kolarstwa górskiego. Rywalizując z silnymi koleżankami wszystkie podnosimy swój poziom, a przecież o to chodzi. A, że moim celem jest być najlepszą na świecie, to nie mogę się specjalnie stresować tym, że rośnie mi rywalka w kraju. Jeśli Ola będzie ode mnie lepsza, to będzie też lepsza w światowej rywalizacji.

Może razem będziecie stawały na podium największych zawodów, a jak dołączy Ania Szafraniec to zajmiecie je całe…

- To byłby idealny układ dla nas i na pewno ucieszyłby polskich kibiców. W tej chwili w rankingu światowym Polska klasyfikowana jest na drugim miejscu. To świetny wynik. Tym bardziej, że trwają kwalifikacje olimpijskie i ranking jest ogromnie ważny.

Wybiegnijmy trochę w przyszłość. Zmienia pani rower.

- To nie do końca prawda. Zawody odbywają się na bardzo różnych trasach. Mistrzostwa świata w Australii miały trasę piekielnie trudną technicznie. W przyszłym sezonie w Kanadzie będzie jeszcze trudniej. Kamienie, korzenie, dużo innych przeszkód, jednym słowem trasa preferująca rowery z tak zwaną pełną amortyzacją. Dlatego od jesieni jeżdżę na takim rowerze, ale nie jest powiedziane, że będę go używała we wszystkich startach. Trzeba wiedzieć, że pełna amortyzacja powoduje, iż rower jest cięższy, a waga sprzętu jest dla nas bardzo istotna. W zależności od rodzaju trasy będę wiec wybierała odpowiedni rower.

Jest duża różnica w technice jazdy?

- Bardzo duża. Gdy jedziesz na rowerze z pełną amortyzacją, w ogóle się nie zastanawiasz czy są korzenie albo kamienie. Po prostu jedziesz z pełną szybkością. Tracisz jednak na podjazdach ze względu na wagę roweru. Na stromych podjazdach przednie koło podbijane jest do góry i trzeba bardzo uważać. Jazda jest zupełnie inna i praktycznie uczę się jej na nowo.

Do igrzysk olimpijskich w Londynie zostały dwa sezony. Czy ten najbliższy będzie już bardzo ważny?

- Każdy sezon jest ważny. Ten też. Choćby ze względu na kwalifikacje olimpijskie i dlatego trzeba być wysoko na każdej imprezie. Jeśli zaś chodzi o pojedyncze zawody, to na pewno najważniejsze są mistrzostwa świata w Kanadzie. Oczywiście igrzyska są celem numer jeden, ale warto wyznaczać sobie również cele pośrednie. Dla mnie będą to właśnie mistrzostwa świata, a poza tym z wyników rozliczają sponsorzy. Jeśli o to chodzi, to ja mam spokojną głowę aż do Londynu.

Kiedy zacznie pani przygotowania do nowego sezonu?

- Na razie czekają mnie krótkie wakacje. (Włoszczowska odpoczywa właśnie w Wenezueli - przyp. red.), a już pod koniec listopada zacznę przygotowania do sezonu 2010. Rozpocznę od porządnej rehabilitacji. Mam szczęście, że mieszkam w Jeleniej Górze więc uzdrowisko mam na miejscu. Treningi ogólnorozwojowe zaczynam w grudniu, a naprawdę ciężka praca czeka mnie po Nowym Roku. W lutym mam zaplanowane wyjazdy zagraniczne i pracę tylko z rowerem, a w marcu zaczynam się ścigać.

W takim razie życzymy pani, by nowy sezon był jeszcze lepszy niż ten zakończony, a kolejne też lepsze. Tak aby w Londynie na podium stanęły trzy Polki.

- Z tym ostatnim może być problem, bo na razie mamy tylko dwa miejsca na igrzyska, ale może dostaniemy dziką kartę. Czy to możliwe? Musiałybyśmy w roku olimpijskim mieścić się w trojkę w ścisłej czołówce najważniejszych zawodów, a i to nie daje żadnych gwarancji. Trzeba więc założyć, że na igrzyska pojadą dwie Polki i trzeba będzie przeprowadzać wewnętrzne eliminacje.

Źródło artykułu: