Kwestię wygrania 97. Tour de France zamknął Armstrongowi podjazd pod Morzine-Avoriaz. Poobijany Amerykanin na metę dotarł 12 minut za głównymi rywalami. Lepiej było we wtorek, kiedy zdołał utrzymać tempo czołówki i ukończył etap na 18. pozycji. - Czułem się zupełnie inaczej. Znacznie lepiej. Lepiej, niż śmiałbym oczekiwać - przyznał Armstrong w rozmowie z dziennikarzami. - Dzień przerwy dobrze mi zrobił.
Głównym celem Amerykanina na trasie dziewiątego etapu było wspomaganie Leviego Leipheimera, który wciąż zachowuje szanse na wysokie miejsce w klasyfikacji generalnej. - Starałem się pomagać naszemu liderowi - tłumaczył na mecie. - Szybko mi jednak odjechał. Zostałem więc z Van den Broeckiem i Basso - dwoma innymi kolarzami, marzącymi o podium - i byłem w stanie jechać ich tempem. To dobry prognostyk.
Trwający Tour de France będzie ostatnim europejskim wyścigiem w karierze Armstronga. Pragnie on pożegnać Stary Kontynent etapowym zwycięstwem. - Odchodzę z uśmiechem na ustach. Nie miałem w tym roku szczęścia, leżałem w kraksach, nie wszystko zależało ode mnie - podsumował dotychczasowy przebieg Wielkiej Pętli. - Podnoszę więc głowę, do końca wyścigu zamierzam pracować na rzecz zespołu i czerpać radość ze ścigania.
Proszony o wytypowanie zwycięzcy 97. Tour de France, Armstrong każe cierpliwie czekać i przyznaje, że walka najpewniej rozegra się pomiędzy Andym Schleckiem i Alberto Contadorem. Radzi też nie odbierać szans Leipheimerowi. - Levi ma jeszcze przed sobą kończącą wyścig czasówkę. Będzie wówczas bardzo mocny. My dysponujemy silnym zespołem i zrobimy wszystko, aby pomóc mu w osiągnięciu jak najlepszego rezultatu.