Pomarańczowa Maja - rozmowa z Mają Włoszczowską, srebrną medalistką olimpijską z Pekinu w kolarstwie górskim

Maja Włoszczowska bardzo długo szukała dla siebie sponsora. Były rozmowy z najlepszymi grupami zagranicznymi, aż w końcu trafiła w swoje rodzinne strony. Przez cztery lata wicemistrzyni olimpijska w kolarstwie górskim będzie jeździć w pomarańczowej koszulce grupy CCC Polsat. Jak do tego doszło i gdzie wystartuje w tym roku opowiedziała naszemu portalowi. Włoszczowska chce zdobyć medal mistrzostw świata w kolarstwie górskim w Canberze, a potem wystartować w... szosowych mistrzostwach globu.

W tym artykule dowiesz się o:

Wojciech Potocki: Długo trzymała pani wszystkich w niepewności. W końcu jednak znalazł się sponsor i grupa, w której będzie jeździć wicemistrzyni olimpijska.

Maja Włoszczowska Jestem z tego faktu bardzo zadowolona. Prowadziłam wiele rozmów i w Polsce, i za granicą. Były propozycje, ale ponieważ dla mnie najważniejsze są sprawy związane z przygotowaniami do Igrzysk Olimpijskich w Londynie zdecydowałam się, że zostanę w kraju. A nasze firmy w większości mówiły tak: "świetny pomysł, lecz mamy kryzys. Poczekajmy pół roku, może wszystko się wyjaśni i wtedy pomożemy". Sezon za pasem, czekać nie mogłam, więc zwróciłam się do prezesa Dariusza Miłka, który już sponsoruje w Polkowicach grupę kolarską CCC-Polsat. Zgodził się i w ten sposób wróciłam do, można powiedzieć, korzeni. Bo to przecież moje strony rodzinne, a poza tym w grupie CCC zaczynałam moją karierę i byłam ich zawodniczką w latach 2000 – 2002. U mojej mamy w firmie do dziś wisi plakat z tamtego okresu. Teraz znowu będę jeździć w pomarańczowej koszulce (śmiech). Myślę, że to doskonały wybór i warto było wrócić.

Jak długo będzie obowiązywać umowa i co przesądziło, że wyprowadza się pani z Warszawy?

- Nawet mama namawiała mnie, by wrócić na Dolny Śląsk. Przecież pochodzę z Jeleniej Góry i tu czuję się wspaniale. Ale prawdziwy powód to możliwość trenowania z tym samym zespołem, który pomógł mi zdobyć olimpijski medal. Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, że to są fantastyczni fachowcy i bez nich wszystko byłoby o wiele trudniejsze, albo nawet niemożliwe. Kontrakt podpisałam na cztery lata, więc teraz mogę spokojnie przygotowywać się do kolejnej olimpiady, gdzie chcę przecież zdobyć złoty medal.

Jest nowy sponsor, to może teraz parę zdań o starym. Jaki był prawdziwy powód rozwiązania grupy Halls?

- Ja też chciałabym to wiedzieć. Po prostu skończyła się umowa, a oni nie byli zainteresowani jej przedłużeniem i tyle. Podobno zmieniła się strategia marketingowa firmy Cadbury-Wedel. Mimo to jestem im bardzo wdzięczna za to, co było dotychczas. Aha, trzeba też dodać, iż na pomarańczowej koszulce CCC jest logo Halls, ponieważ w jakimś niewielkim stopniu nadal będą mi pomagać.

Jak będą wyglądać tegoroczne pani starty i który jest najważniejszy?

- Zaczynam w połowie kwietnia i aż do połowy października prawie każdy weekend będę miała zajęty. Najważniejsze są oczywiście mistrzostwa świata w Canberze w Australii. Chciałabym tam zdobyć medal, a ponieważ dalekie wyjazdy bardzo mi służą, to naprawdę liczę, że będzie on przynajmniej takiego koloru jak ten z Pekinu (śmiech). Po drodze czekają mnie i całą kadrę narodową starty we wszystkich zawodach Pucharu Świata, które dają jednocześnie możliwość zdobycia punktów w kwalifikacjach do olimpiady. Jest jeszcze jedna bardzo ważna dla mnie impreza. Odbędzie się ona 9 maja w mojej rodzinnej Jeleniej Górze, a ja jestem współorganizatorką tego wyścigu. Sama wytyczałam trasę, która jest bardzo malownicza, ale i trudna. Będzie wyczerpujący podjazd pod Chojnik, bo ja lubię tego typu wyzwania. Wyścig jest zgłoszony do kalendarza UCI, więc będzie możliwość zdobycia punktów w kwalifikacjach olimpijskich. Muszę tu wypaść jak najlepiej.

Pierwsze treningi już za panią. Było jednak trochę przerw…

- Niestety. Mamy taki okres, że wiele osób choruje i ja też złapałam jakiegoś wirusa. Od jesieni przeleżałam paręnaście dni w łóżku i przeżyłam trzy choroby. Myślę, że to już dość. Od jakiegoś czasu trenuję, a teraz zaczynamy zgrupowanie w Szklarskiej Porębie. Jestem jednak na zgrupowaniu praktycznie cały czas, bo mieszkam w Jeleniej Górze i trenuję na nartach biegowych w Jakuszycach (śmiech).

Wróćmy do wyboru przez panią grupy. Czemu nie zagranica?

- Była taka opcja, ale tylko wtedy gdyby nic nie udało się w Polsce. Taki wyjazd miałby pewnie także dobre strony. Człowiek pozna nowych ludzi, nowe miejsca, rozwinie się, ale pod względem sportowym lepiej jednak jeździć w kraju. Moje wyniki zawdzięczam wielu wspaniałym fachowcom. To nie tylko ja i trener Andrzej Piątek, ale jeszcze mechanik, lekarz, fizjolog, masażysta, czasami psycholog. To sztab ludzi, którzy, jestem pewna, zawsze wykonują swoją pracę najlepiej, jak mogą. Za granicą musiałabym dużo więcej czasu poświęcić na organizacje moich startów. Tam musisz sobie po prostu radzić sama. Z tego względu byłby to o wiele trudniejsze i naprawdę bardzo cieszę się, że nie muszę nigdzie wyjeżdżać.

Które zagraniczne grupy wchodziły w grę?

- Jeszcze kilka dni temu rozmawiałam z szefem kobiecego teamu Luna. To Polak pochodzący z Jeleniej Góry, który proponował mi miejsce, ale dopiero od przyszłego roku, bo w tym już jest za późno. Wcześniej rozmawiałam także z teamem Orbea, w którym kiedyś jeździł Marek Galiński. Były jakiś rozmowy z jedną z najsilniejszych grup na świecie - Specialized. Oczywiście zależało mi na tym, by były to najlepsze teamy, bo tylko tam miałabym najlepsze warunki. Okazało się jednak, że "przygarnął mnie" prezes Dariusz Miłka i to jest najważniejsze.

W zachodnich grupach pieniądze byłyby jednak dużo większe.

- Czy ja wiem? Pieniądze są w życiu ważne, ale one nie decydują o wszystkim. Za granicą trzeba przygotowywać się samemu, pojawiać się na konkretnych, wcześniej określonych startach, a na przykład w grupach amerykańskich trzeba startować w cyklu Orbea i wtedy po prostu musiałabym się przenieść do USA. W teamach europejskich moje starty z kadrą byłyby pewnie łatwiejsze, ale też nie miałabym komfortu przygotowań z moim sztabem. Tym bardziej, że to właściciele grupy narzucają starty ważne z punktu widzenia promocyjnego.

Przed panią zgrupowanie. Czyli koniec z bankietami, występami estradowymi i tego typu przyjemnościami?

- Prawdę powiedziawszy już nie mogłam się doczekać, kiedy zacznę treningi. Wolę biegi w Jakuszycach, niż na przykład taki dwudniowy wypad do Warszawy. Zresztą ja bardzo lubię biegać na nartach i jeździć na rowerze. Inne obowiązki, które ostatnio na mnie spadły, też są przyjemne, ale spowodowały, że miałam problemy z usystematyzowaniem moich zajęć. Media również swoje dokładają, a telefon dzwoni bez przerwy. Teraz najważniejszy jest plan treningowy i jeśli cokolwiek z nim koliduje, to po prostu odrzucam inne propozycje. Chociaż… za chwilę się przebieram i pędzę na Ursynów, gdzie odbędzie się Gala Najlepszych Sportowców Warszawy (śmiech).

Planuje pani także udział w szosowych mistrzostwach świata w Mendriso.

- Mnie się bardzo podobało kolarstwo szosowe i jak mogę, to startuję w tych wyścigach. Ostatnio miałam okazję startować w kilku takich czeskich imprezach. Oczywiście najlepiej czuję się na etapach gdzie jest trochę gór. A jeśli chodzi o mistrzostwa świata, to trudno cokolwiek powiedzieć, bo nie startowałam jeszcze ze światową czołówką i nie wiem czego się spodziewać. Mój jedyny start na szosowych mistrzostwach miał miejsce w Madrycie, lecz tam trasa była płaska jak stół, więc zupełnie nie dla mnie. Teraz chciałabym sprawdzić na co mnie stać, chociaż będzie to o tyle trudne, że przygotowania do startów MTB wyglądają nieco inaczej niż te na szosie. Powalczyć jednak zawsze można. A o co? Sama nie wiem.

Ważniejsze będą sierpniowe mistrzostwa w Australii. Nie udał się wypad do Canberry po olimpiadzie, ale pewnie wie pani coś o tamtej trasie?

- Byli tam inni zawodnicy i trochę się już dowiedziałam. Trasa? Hm… jest ciężka i zarazem łatwa. Nie jest typowo górska z długimi podjazdami i zjazdami, ale będą za to szybkie zjazdy i krótkie podjazdy.

Odpowiada to pani?

- Jak ktoś jest dobry, to da sobie radę na każdej trasie (śmiech). Ja zdecydowanie wolę trasy ciężkie, typowo górskie, ale przecież trasa w Pekinie podczas rekonesansu też wydawała się nie dla mnie, bo była bardzo szybka i łatwa. Kiedy przyjechaliśmy na olimpiadę, okazało się, że organizatorzy trochę ją zmienili i zrobiła się bardzo trudna.

Wie pani co robią teraz główne rywalki?

- Oczywiście śledzę ich przygotowania na bieżąco. Norweżka Gunn-Rita Dahle jest w ciąży i urodzi niebawem dziecko, więc przynajmniej na początku sezonu wypadnie z rywalizacji. Zamierza jednak szybko wsiąść na rower i na mistrzostwach świata powinna być już w formie. Niemka Sabine Spitz, podobnie jak ja, biega na nartach, tyle że w Szwajcarii. Tak samo trenuje Rosjanka Irina Kalentieva. Jedynie Czeszka Pavla Havlikowa od stycznia jeździ cały czas na rowerze i stwierdziliśmy, że pewnie najlepsza będzie w pierwszej części sezonu. Kilka zawodniczek startuje też w przełajach, jak chociażby Amerykanka Georgia Gould, czy Włoszka Eva Lechner, która była 9. w przełajowych mistrzostwach świata. Jak widać dziewczyny przygotowują się w różny sposób, ale ja jestem przekonana, że to co ustaliliśmy z trenerem Piątkiem, czyli teraz przygotowania ogólnorozwojowe, a rower od początku marca, przyniesie najlepsze efekty.

Komentarze (0)