Przemysław Niemiec po znakomitym starcie na swoim blogu (przemyslawniemiec.blogspot.com) zamieścił niezwykle emocjonalny wpis. Kolarz grupy Lampre-Merida zdaje sobie sprawę z niespodzianki, jaką sprawił swoim kibicom. Okazuje się jednak, że nie tylko oni, nie do końca przewidywali tak fantastyczną szarżę kolarza.
"Wczoraj zaskoczyłem wiele osób, a najbardziej chyba siebie. Etap był dla sprinterów, ale udało się pokrzyżować im plany. Na odprawie przed etapem dyrektor sportowy prosił mnie, żebym był czujny, jeśli pojawi się szansa na odjazd, a ja się do tego dostosowałem. Próbowałem atakować od początku etapu. Gdy przejeżdżaliśmy przez most, który łączy Azję z Europą, byłem już w odjeździe. Później niestety przytrafiła się spora kraksa i zostaliśmy zatrzymani przez sędziego. Gdy wyścig ruszył na nowo, jechaliśmy spokojnie przez jakieś 10 km, po których rozpoczęły się kolejne ataki. Stawka poszarpała się na podjeździe i odjechaliśmy w trójkę, później dołączyło do nas jeszcze dwóch kolarzy i tak uciekaliśmy w pięciu z mniej więcej dwuminutową przewagą. Z góry było wiadomo, że peleton dojdzie nas na etapie dla sprinterów, więc towarzysze ucieczki nie wykazywali wielkich chęci do podkręcania tempa." - pisze Niemiec.
Polak przypomina, że po powrocie do europejskiej części Stambułu, peleton zaczął mocno naciskać i przewaga stopniała do 40 sekund. Wtedy wszyscy w ucieczce odpuścili. Oprócz Niemca. Polak zaatakował i rozpoczął samotny rajd. "Peleton doszedł zawodników z ucieczki i chyba trochę się wtedy rozluźnił, bo 10 km później miałem już 3 minuty przewagi. Czułem, co się święci, trochę się przyoszczędziłem i zostawiłem siły na końcówkę. Kiedy 15 km przed metą dowiedziałem się, że mam 2' 40" przewagi, stwierdziłem, że teraz albo nigdy, i poszedłem w trupa. Postawiłem wszystko na jedną kartę i udało się. Miałem na bieżąco podawaną informację o przewadze i starałem się kontrolować sytuację. Gdy do mety pozostawało jakieś 8 km, zacząłem wierzyć, że jest duża szansa sprawić niespodziankę. Nie było łatwo w końcówce-kamikadze. Było ciasno, nie brakowało zakrętów ani bruku, ale miałem ten komfort, że mogłem dyktować tempo, i wszystko dobrze się skończyło." - czytamy we wpisie.
Jak łatwo się domyślić, zwycięstwo bardzo ucieszyło Niemca - szczególnie, że od ostatniego minęło ponad półtora roku. Kolarz Lampre-Merida zauważa, że gdy ostatni raz wygrał we Vuelcie, też miał numer startowy "6". Ponadto, podlegał pod tego samego dyrektora sportowego w wozie technicznym, Bruno Vicino. "Oby więcej takich powtórek z rozrywki. Myślę, że to zwycięstwo dobrze mi zrobi i doda wiary w siebie i swoje umiejętności. Niektórzy skreślają mnie już ze względu na wiek, ale wiek to tylko liczba. Nie bez znaczenia jest doświadczenie i to, jak się czuję. Zwycięstwo dedykuję mojej żonie Beacie, synom Oliwierowi i Mikołajowi oraz dziecku, które ma przyjść na świat we wrześniu. Oliwier oglądał wyścig z mamą i bardzo się ucieszył, mały Mikołaj spał wtedy, ale może obejrzy kiedyś powtórkę. Dziękuję wszystkim, którzy trzymają za mnie kciuki i dobrze mi życzą. Pojawiła się szansa i ją wykorzystałem. Postaram się jeszcze to kiedyś powtórzyć. Po wczorajszej radości trzeba dzisiaj zacząć nową konkretną walkę. Wieczorem dopiero ok. 22 wylądował nasz samolot i jeszcze godzinę jechaliśmy do hotelu przed drugim etapem. Wcześniej z powodu mocnej burzy godzinę czekaliśmy, żeby móc wystartować z lotniska. Mam nadzieję, że deszcz będzie nas oszczędzał na wyścigu, bo i bez niego bywa niebezpiecznie. Tutejszy asfalt jest miejscami specyficzny i rower potrafi się na nim ślizgać, więc trzeba jechać czujnie. Dzisiaj zapowiada się dość ciężki odcinek. Nie będzie łatwo na rundach z podjazdem, ale trzeba próbować. Nie zamierzam oddawać dzisiaj koszulki lidera. Ostatni raz zakładałem taką w Route du Sud w 2009 roku. Trochę czasu minęło i będę się starał utrzymać nową jak najdłużej. Pojadę z dnia na dzień i zobaczymy, co z tego wyniknie."
ZOBACZ WIDEO Czerkawski: Polacy mieli przegrzane głowy
{"id":"","title":""}