Sam Bennett miał być liderem teamu Bora-Hansgrohe na drugim etapie Giro d'Italia. Jego występ jednak nie porwał. Irlandzki kolarz większość czasu spędził na tyłach peletonu. Do mety dojechał ze stratą 12 minut i 49 sekund do najszybszego Andre Greipela.
Skąd ten nagły spadek formy 26-latka? Okazuje się, że Bennett miał poważne problemy z żołądkiem. - Już przed pierwszym etapem kilka razy odwiedziłem toaletę, ale myślałem, że to zwykły stres - zdradził na łamach "Irish Independent".
Sam Bennett: 'Dizzy and unable to concentrate, I thought that I was going to die' https://t.co/fXR4DBOauM @Sammmy_Be pic.twitter.com/nNuadKbev9
— Independent Sport (@IndoSport) 8 maja 2017
Następnej nocy okazało się, że to coś dużo bardziej poważnego. - Spędziłem więcej czasu w łazience niż łóżku. Na dworze było gorąco, mimo to ja drżałem pod kołdrą z zimna. Na śniadaniu byłem trzy kilo lżejszy. Straszne bolała mnie głowa i miałem gorączkę - zdradził kolega z teamu Rafała Majki.
Na trasie Bennett toczył walkę nie tylko z rywalami, ale również z samym sobą. Miał zawroty głowy, nie potrafił się skoncentrować. - Na ostatnich 50 km pomógł mi Jan Barta. Bez niego nie ukończyłbym tego odcinka. Po wyścigu wróciłem do autobusu, wpełzłem pod prysznic, przebrałem się i zasnąłem na podłodze - dodał Irlandczyk.
Na trzecim etapie Giro 26-latek jechał spokojnie, żeby tylko dotrwać do mety. - Było ciężko, ale dużo lepiej niż dzień wcześniej. W sobotę miałem wrażeniem, że umrę podczas wyścigu - przyznał kolarz Bora-Hansgrohe.
W klasyfikacji generalnej wyścigu Bennett zajmuje 191. miejsce. Czwarty etap we wtorek - z Cefalu do Etny (180 km).
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Szpilka uczy pięściarza z Dominikany polskich piosenek