Pochodzący z wyspy Man zwycięzca klasyku Mediolan-Sanremo przyznał, że był w niedzielę zbyt... leniwy na finiszu. - Nie można pokonać Alessandra, gdy wcześnie odskoczy - powiedział.
- Mark nie ma dobrego startu do tego, kto zacznie sprint - przyznał Petacchi. - Zacząłem na 250 m przed metą. Zmęczyłem się mniej niż miałoby to miejsce w poprzednich latach. To okres, w którym poprawiłem się również w górach i dlatego wierzę, że jutro [w poniedziałek] stać mnie na bis. A potem... jako, że marzenie nic nie kosztuje, jeśli wygram, a Mark pozostanie w tyle, wieczorem ta koszulka powinna już być moja - powiedział.
35-letni Petacchi po triumfie w Trieście wyściskał się najpierw z Danilo Di Luką, swoim kapitanem z Lpr, a potem wziął na ramiona Alessandra juniora, swojego pierworodnego, który tego dnia obchodził roczek. Dla niego zrobił charakterystyczny gest po pokonaniu linii mety.
Sprinter ze Spezii, zawodnik z największa liczbą zwycięstw (150) spośród wszystkich aktywnych, zapowiedział swój plan. - Powiedziałem w autokarze chłopakom, żeby mnie tylko dociągnęli, a resztę już mi zostawili - śmiał się popularny "Ale-Jet".
- Odniosłem pierwsze prawdziwe zwycięstwo w tym roku - przyznał. - Sprinty w Giro, Tour de France i Vuelcie są totalnie różne. O Cavendishu nie wiedziałem zbyt wiele: widziałem go w Katarze i w Sanremo. Chciałem się przekonać, czy rzeczywiście jest taki szybki - dodał.
To już 20. wygrany etap w Giro przez Petacchiego. Miałby ich oficjalnie 24, gdyby nie weryfikacja wyników po dyskwalifikacji (sprawa salbutamolu), która uniemożliwiła mu występ w poprzedniej edycji "różowego wyścigu".
Doświadczenia cowboya
- Ryzyko pierwszych etapów w wielkich tourach jest duże. Szczególnie, gdy jeździ się po zwariowanych rundach jak ta. Z tego powodu szukałem sobie miejsca w przodzie - mówił w Trieście Lance Armstrong, który w Giro po raz pierwszy jechał w etapie ze startu wspólnego, awansując na dziesiąte miejsce w klasyfikacji generalnej, najwyższe spośród zawodników Astany.