Di Luca z dedykacją dla Abruzji, skromny Szmyd - komentarze po 4. etapie Giro

Zwycięstwo w San Martino di Castrozza, jak napisał na swojej koszulce, zadedykował Danilo Di Luca Abruzji, regionowi, z którego pochodzi. 33-letni kapitan Lpr traci w klasyfikacji generalnej 2 s do Szweda Thomasa Lövkvista (Columbia).

- Tu bardziej chodziło o moc mentalną. Odniosłem to zwycięstwo z zimną krwią - powiedział o pokonaniu na finiszu Stefana Garzellego (- Jest zawsze niebezpieczny na takich finiszach) i Franka Pellizottiego. - To był mój finisz. Zacząłem go na 350 m przed metą, a przyspieszyłem na 200 m przed metą - mówił.

Dla ekipy Lpr to trzecie zwycięstwo w czwartym dniu Giro. - Koledzy zadali sobie wiele trudu, również, kiedy trzeba było mnie "podciągnąć" po przebiciu dętki - powiedział Di Luca. - W czwartek na Alpe di Siusi czeka nas prawdziwa wspinaczka. Na 9 km przed metą zostaną wszyscy, którzy nie będą czuli nóg - dodał.

Zapytany na konferencji prasowej o wyścig z 2007 roku, kiedy to utrzymał prowadzenie w klasyfikacji generalnej do mety w Mediolanie, odparł, że jest na razie w miarę pewny siebie. - Mam w sobie ten sam dynamit - stwierdził.

Popularny Killer di Spoltore z niecierpliwością czekał na ten Giro. - Od prezentacji mówiłem, że to jest dobry wyścig dla mnie. Odpowiada mojej charakterystyce. Ale musimy poczekać do czasówki [12. etap w Cinque Terre], bym mógł powiedzieć, czy jestem w stanie wygrać go wygrać - zastrzegł.

- Poziom tego Giro jest bardzo wysoki. Z wielkich nazwisk brakuje tylko [Alberta] Contadora. Będzie więc trudno aż do Rzymu. Stoczymy walkę, a różnice na mecie będą niewielkie - odparł.

Lider nie śni

Nie był w stanie wyobrazić siebie w różowej koszulce lidera Lövkvist. - Wydaje mi się, że śnię, ale wszystko jest realne. Mam już na koncie parę zwycięstw, ale założenie różowej koszulki jest czymś wyjątkowym - mówił 25-letni Szwed, który miał de iure wspomagać w akcji bardziej doświadczonego Michaela Rogersa.

- Nie chcemy niczego oddawać. Zobaczę, jak będzie jutro z moimi nogami. Myślę, że w związku z tym trykotem nastąpi jeszcze wiele zmian - ocenił. Nie zamierzam oświadczać, że chcę wygrać Tour de France, albo Giro, ale mam nadzieję, że pewnego dnia zostanę wielkim kolarzem - zdradził.

Zespół Columbia, podobnie jak kierowana przez Fabio Bordonalego Lpr, ma średnią 75 proc. skuteczności, ale w prowadzeniu w klasyfikacji generalnej. Po wygraniu drużynowej czasówki liderem został Mark Cavendish, utrzymał różową koszulkę po drugim etapie, a teraz założył ją Lövkvist.

Liquigas jak na boisku

Na ostatnim kilometrze kontakt z czołówką stracił Lance Armstrong (Astana), ale nie rozpaczał z powodu straty 15 s. - To niewiele - przyznał. - Nie czuję się przybity. To był dopiero pierwszy test i nie czuję, że straciłem wiele do czołówki - powiedział Teksańczyk.

Zadowoleni byli liderzy włoskiego Liquigas. - Dzisiaj zademonstrowaliśmy jak powinien grać zespół - przekonywał Pellizotti. - Jutro [w czwartek] ja i Ivan [Basso] będziemy bohaterami - dodał, nie wspominając jednak o Sylwestrze Szmydzie, który to prowadził obu liderów Liquigas do zneutralizowania na finałowym podjeździe jadącego na czele Jensa Voigta (Saxo Bank).

Szmyd lakonicznie

Nie wiemy czy Voigt dojechałby do mety samotnie, gdyby na czele peletonu nie usadowił się Sylwester Szmyd. Nie wiemy tego, bo nie ma to znaczenia. Najważniejsze, że bydgoszczanin, jeden z dwóch Polaków w Giro, a jedyny, który ma w tym wyścigu przewidzianą konkretną robotę, wykonał ją perfekcyjnie.

- Po dwóch nerwowych etapach dziś można już było oddychać spokojniej - pisze 31-letni Polak na swoim blogu. Pisze o spokoju, choć etap wtorkowy był najtrudniejszym pod względem pofałdowania, które jednak jak wiadomo Szmydowi poprawia tylko nastrój.

- Od startu powtarzałem sobie to co mi zawsze przed takimi etapami mówił Leo [Piepoli, jego przyjaciel]: koncentracja, bo to dla tych etapów pracujemy cały rok. I skoncentrowany byłem.

Szmyd pisze, że miał tylko jedno zadanie. - W końcówce podjazdu pociągnąć równo, mocniej, by może kogoś zdusić, albo nawet któregoś z moich liderów wpędzić w kłopoty i przygotować ewentualnie teren pod atak - przyznał.

Robotę uznał za wykonaną. - Nie interesowało nas żeby dojść odjazd. Pelli [Pellizotti] może się zgubił, a Ivan [Basso] lepiej by zrobił gdyby pojechał za Solerem, ale to takie poetapowe gdybanie - pisze cichy bohater Liquigas.

Były pomocnik Damiana Cunego przyznał na koniec, że w środę znów ma zadanie. - Jutro będzie ciężej i ja od połowy podjazdu znów mam tam być. Cieszę się, bo wzięli mnie tam, żebym robił to co robię i na razie wychodzi mi to dobrze, a także daje to dużo satysfakcji - zakończył startujący w ósmej edycji Giro z rzędu Szmyd.

Źródło artykułu: