Szmyd jak Gattuso - komentarze po 5. etapie Giro

Obserwatorzy Giro d'Italia na stulecie nie mają wątpliwości, że po pięciu etapach, nawet nie ćwiartce wyścigu, w rywalizacji o końcowe zwycięstwo pozostało najwyżej siedmiu zawodników.

Krzysztof Straszak
Krzysztof Straszak

Ustawienie trasy w górach już w pierwszym tygodniu rywalizacji spotkało się z mieszanymi odczuciami samych zawodników. - Wiedziałem przed Giro, że [na początku] będą dwa ważne etapy - mówił zwycięzca z Alpe di Siusi, Denis Mienszow. - Tak się przygotowywałem, by być mocnym na początku - przyznał.

Do Danilo Di Luki odrobił lider Rabobanku dzięki zwycięstwu 10 s i ma ich teraz 50 więcej od lidera z Abruzji.

- Etap był taki, jak oczekiwałem. Bardzo mocne były Liquigas i Lpr. Ci pierwsi narzucili ostre tempo na początku podjazdu, a [Ivan] Basso nie jest kimś, kto często zmienia rytm jazdy i to wcale nie była niespodzianka, że widzieliśmy go na czele przez ostatnie 5 km - powiedział Mienszow.

Rosjanin z Orła poprzednią edycję Giro ukończył na piątej pozycji. Mówi, że w tym roku czuje się lepiej niż wtedy. - W czasówce muszę pojechać na 150 proc. możliwości - powiedział o efektownie wyglądającym etapie 12. w Cinque Terre. - Przez godzinę i 40 minut jazdy różnice czasowe będą ogromne - ocenił.

Armstrong spokojny

- Nie mogę wyskoczyć przed Di Lukę. On jest naprawdę wybuchowy - powiedział Levi Leipheimer, który awansował na czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej, tracąc do "Killera" 43 s.

Jego najsłynniejszy pomocnik, Lance Armstrong nie wytrzymał tempa podjazdu i przyjechał na metę z opóźnieniem. - Myślę, że radzi sobie całkiem nieźle. Widziałem go dwa tygodnie temu i myślę, że czuje się teraz znacznie lepiej - ocenił lider Astany swojego rodaka z Teksasu.

Tenże jak zwykle nie panikował po stracie kolejnych sekund. - Musieliśmy po prostu utrzymać nasze tempo, próbując nie ponieść większych strat jak dwie minuty. Są trzy, ale nie szkodzi - przyznał na gorąco, gdy otoczył go wianuszek ludzi z mikrofonami. - Mówiłem już, że pierwsza połowa wyścigu nie jest dla mnie. Nie mogę oczekiwać, że będę tu na przodzie - dodał Armstrong, który musiał na trasie zmienić swój efektownie wymalowany w graffiti rower.

Nie lepszy niż w 2007

Lider Di Luca zaprzeczył, że czuje się lepszym zawodnikiem niż dwa lata temu, kiedy wygrał Giro. - Myślę jednak, że jestem w takiej samej formie jak w 2007 roku i znów czuję, że mogę wygrać każdy wyścig, który zechcę - powiedział telewizji Rai.

Zdradził tajemnicę swojej dobrej formy już na początku Giro. - Zwykłem przyjeżdżać tutaj mocny, bo lubię występować w klasykach. Po wyścigu Dookoła Trydentu, gdzie wygrałem etap, wiedziałem, że jestem gotowy. Wiedziałem, że będę się tu liczył - mówił zwycięzca siedmiu etapów w "różowym tourze".

A Szmyda chwalą

Pod wrażeniem jazdy Sylwestra Szmyda, już drugi dzień z rzędu, byli eksperci zaproszeni do studia programu "Processo alla tappa" (Proces nad etapem) publicznej telewizji Rai. - Szmyd w Liquigas jest dla mnie kimś takim jak Gattuso dla Milanu - na takie porównanie posilił się Marino Bartoletti, słynny komentator kolarstwa i sportów motorowych.

W kraju, w którym piłka nożna i kolarstwo są czołowymi sportami wpływającymi na wyobraźnię mieszkańców, odniesienie pracy Szmyda do roli walczaka zagrzewającego do boju, jaką pełni w piłkarskim Milanie Gennaro Gattuso, jest cennym komplementem.

Świetny w wymowie podpis umieścił pod zdjęciem Roberto Bettiniego, najsłynniejszego na świecie fotografa kolarstwa, serwis Cyclingnews. Jadącego na czele peletonu ze spokojem na twarzy Polaka, za nim z trwogą patrzących w szosę rywali i biegnącego obok człowieka przebranego za Mefistofelesa opatrzono komentarzem: "Zawodnik Liquigas Sylwester Szmyd narzucił tak piekielne tempo, że wzbudził respekt samego diabła".

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×