Od 2010 roku Bukowina Tatrzańska i Tour de Pologne to zgodne małżeństwo. Tak zgodne, że jak w tym roku nie udało się zorganizować etapu do słowackiego Popradu, to Czesław Lang zwrócił się z prośbą o organizację dwóch etapów z metą w tym tatrzańskim kurorcie. - Nie ma problemu - usłyszał. Bo Bukowina wie, że bez Tour de Pologne nie byłaby tą samą Bukowiną. Miejscowi nie liczyliby dutków, nie byłoby tylu turystów i inwestycji drogowych. Choć z tym ostatnim nie jest najlepiej.
Zimą do przyjazdu w góry ludzi nie trzeba zachęcać. Narciarze stoją godzinami w kolejkach na stok, rodziny z dziećmi cieszą się śnieżnym szaleństwem, jeszcze inni lubią po prostu góralskiego grzańca. Jest śnieg, jest zimno, jest pięknie. Latem większość Polaków woli Bałtyk lub ciepłe kraje. Górale narzekają, że nie zawsze jest różowo z obłożeniem miejsc hotelowych. Turystów chodzących po górach z roku na rok przybywa, ale to jeszcze nie są oszałamiające dane. Dlatego trzeba ich do przyjazdu w góry zachęcić. Jak? Bukowina Tatrzańska ma patent. Sprawdzony.
W 2010 roku po raz pierwszy w tej miejscowości zorganizowano metę jednego z etapów największego wyścigu w Polsce. Nie tylko w Polsce, w całej Europie Środkowo-Wschodniej. Wyścigu należącego do elitarnej, kolarskiej "Ligi Mistrzów". - To był strzał w dziesiątkę - mówią z perspektywy lat mieszkańcy Bukowiny i okolic.
Niech przemówią liczby. Średnio do Bukowiny przyjeżdża kilka tysięcy kibiców kolarstwa (od momentu, gdy przy okazji rywalizacji profesjonalistów Lang organizuje Tour de Pologne amatorów, to samych kolarzy-amatorów startuje za każdym razem około dwóch tysięcy). Każdy z nich musi znaleźć nocleg, zjeść obiad, kupić colę w sklepie, a i po pamiątkę z Tatr też sięgnie. - Oj, tak - śmieje się pan Stanisław, który sprzedaje na stoisku przy wejściu w ulicę Leśną. - Dużo więcej sprzedaję podczas dnia, w którym jest wyścig. Więcej ceprów, to i więcej dutków.
ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 87. Andrzej i Bartek Bargielowie o historycznym zjeździe na nartach z K2 [cały odcinek]
Można bezpiecznie szacować, że te kilka tysięcy dodatkowych kibiców-turystów w ciągu jednego, dwóch dni zostawi w Bukowinie nawet i milion złotych. Mieć milion, a nie mieć miliona. Chyba nawet nie warto się zastanawiać. Zwłaszcza że część tych kibiców-kolarzy wraca do Bukowiny w innych miesiącach roku.
- TdP to doskonała promocja Bukowiny i okolic, ale i całej Małopolski - twierdzi wójt gminy Stanisław Łukaszczyk. - Dlatego tak bardzo dbamy o kolarzy.
Nie byłoby jednak TdP w Bukowinie bez miejscowego Towarzystwa Geotermalnego. Budowa największego kompleksu basenów geotermalnych w Polsce oraz 4-gwiazdkowego hotelu doskonale wpisała się w sprowadzenie wyścigu kolarskiego do tej miejscowości. - Dzięki TdP wypromowaliśmy się, ale i TdP dzięki nam ma doskonałe zaplecze, warunki dla ekip, może organizować wyścig dla amatorów - podkreśla z kolei Piotr Kuchta z zarządu Towarzystwa.
Kolarze przyjeżdżają, za nimi kibice, pieniądze płyną szerokim strumieniem. Można narzekać? Oczywiście! - Przyjechałam na wczasy, a stałam się więźniem Tour de Pologne - lokalny portal 24tp.pl cytuje turystkę Katarzynę Pokorę-Diduszko, która ma dość sportowego zamieszania. - Paraliżuje on życie całej Bukowiny Tatrzańskiej. Przez dwa dni miejscowość jest odcięta od świata. Drogi dojazdowe pozamykane pilnowane przez policjantów. Nie mogę wyjść na wycieczkę w góry pomimo pięknej pogody, a przecież po to tu przyjechałam. Wszędzie hałas, zgiełk, ciężarówki ze sprzętem. Trudno poznać spokojne dotąd miejsca i ulice. To druga strona Tour de Pologne.
Zapytaliśmy kilku miejscowych (m.in. właściciela sklepu i jednego z barów), co sądzą o takich narzekaniach. Owszem, przyznają, że zamykanie dróg komplikuje życie, ale podkreślają, że to zaledwie dzień lub dwa w roku. - Jeżeli turystka narzeka na hałas, to oczywiście ją mogę przeprosić, ale przecież mogła wybrać sobie wakacje w innym terminie - usłyszeliśmy od pracownika największych w okolicy delikatesów. - Termin TdP był znany przynajmniej od kilku miesięcy. Nie przesadzajmy, to są tylko góra dwa dni. Letnie wakacje trwają dwa miesiące.
TdP "przywozi" ze sobą nie tylko kibiców i ich pieniądze, ale i nowe drogi. Wszędzie, gdzie pojawia się kolumna wyścigu, tam lokalne władze są zobligowane do poprawy jakości asfaltów. Kolarze nie mogą jeździć po zrujnowanych i dziurawych drogach, bo to po prostu niebezpieczne. Przykłady? Podjazd pod Orle Gniazdo w Szczyrku, droga z Wisły na Salmopol, wiele odcinków w Beskidzie Wyspowym i Żywieckim (tegoroczna edycja TdP tamtędy przejechała). W Bukowinie niestety tak dobrze już nie jest. Okoliczne - piękne! - drogi są w stanie średnim. Delikatnie pisząc. I niewiele się tutaj zmienia.
Kiedy w 2017 roku Lang odkrył podjazd Harnaś w Rzepiskach, okazało się, że trzeba tam dojechać z Bukowiny przez miejscowość Brzegi. Kolarzy czeka karkołomny zjazd po drodze, w której jest więcej dziur, niż równego asfaltu. - Od lat staramy się o nową drogę - mówili wówczas mieszkańcy. - Teraz pewnie dzięki TdP nam ją wyremontują.
Przeliczyli się. Nie wyremontowali, jedynie "zakleili" największe dziury. - Teraz prowadzimy spore inwestycje drogowe w Poroninie, przy Zakopiance - mówią urzędnicy. - Pewnie jak tam skończymy pracę, to zabierzemy się za te mniej uczęszczane drogi.
Kto wie? Być może peleton w 2019 roku wróci właśnie na Zakopiankę, na podjazd do Zębu, korzystając z remontowanych obecnie tras. Bo wokół Bukowiny nic się nie dzieje przypadkowo. Tutaj kolarstwo i mieszkańcy żyją w symbiozie.