33-letni Di Luca odrobił w piątek do Rosjanina 8 s, ale wciąż traci do niego 18 s. - Nie spocznę do ostatniego kilometra - powiedział na górującym nad Pompejami Wezuwiuszu. - Przyjechaliśmy tutaj wykończeni. Próbowałem odjechać [od Mienszowa] na wszystkie sposoby. Komplementy będę przyjmował dopiero, jak wygram ten Giro - tłumaczył.
W oczywisty sposób to nie Di Luca, a Rosjanin z Orła będzie faworytem kończącej wyścig czasówki pod rzymskim Koloseum. - Jestem realistą, nie pesymistą - mówił Włoch. - Denis jest na papierze lepszy, ale ja będę miał ze sobą kibiców - szukał optymizmu na dwa dni przed końcem rywalizacji.
- Szacunek dla Danila, bo nie jest łatwo utrzymać się za jego plecami - przyznał z kolei Mienszow, zwycięzca górskiego etapu na Alpe di Siusi i górskiej czasówki w Cinque Terre, po której założył różowy trykot.
- Dystans do Mienszowa jest spory, więc trudno jest mieć nadzieję, że gra może być jeszcze otwarta - powiedział Franco Pellizotti (Liquigas). - Powinniśmy poczekać na Rzym, ale jeżeli Mienszow wygra Giro, to znaczy, że będzie najbardziej regularny - stwierdził czwarty zawodnik ubiegłorocznej edycji.
Po raz pierwszy jasno przyznał, że wyścig jest dla niego skończony Ivan Basso (Liquigas). - Czekałem na Pellizottiego, bo uznałem, że tak będzie lepiej. Wierzę, że to był dobry znak dla lojalności między nami - przyznał.
Carlos Sastre (Cervelo) zgodził się z opinią (a może faktem), że przegrał Giro na Blockhaus, w czwartek.
Jak na polskich drogach
Koniec Giro (ale nie w sensie formalnym) w swoim wykonaniu ogłosił na blogu Sylwester Szmyd (Liquigas). - Cieszę się, że znów byliśmy widoczni: Ivan [Basso], który czeka na Franco [Pellizottiego], a on po kilku skokach odjeżdża Di Luce... Podium uratowane, ja jestem zmęczony psychicznie - przyznał.
Według bydgoszczanina etap z metą na Wezuwiuszu był najbardziej nerwowym w Giro na stulecie. - Wszystko przez pokręconą trasę, mnóstwo ludzi stojących na drogach i dziury jak na polskich szosach - przekazał nam Szmyd.