Teorie o tym, dlaczego tegoroczna Wielka Pętla była wyścigiem dość niemrawym: z włączeniem efektów specjalnych dopiero w ostatnim tygodniu i biernością faworytów, zwykle zahaczają o fakt, że dość niewymagająca była trasa przygotowana przez organizatora. Ten nie ujawnił przypadków dopingu. Na razie.
Cisza dopingowa
Jeżeli przez trzy kolejne lata najsłynniejszy wyścig kolarski świata torpedowały afery z niedozwolonym wspomaganiem: wycofanie się w ostatnim tygodniu lidera (Michael Rasmussen), zatrzymania przez żandarmerię zwycięzców etapowych (Riccardo Riccò), przeszukania samochodów rodziców kolarzy (Johnny Schleck) czy w końcu skandale z odebraniem czołowych miejsc (Floyd Landis, Bernhard Kohl), trzeba było oczekiwać czegoś przynajmniej mniejszego kalibru i tym razem.
Na cztery lata przed setną edycją wyścigu afera dopingowa nie wybuchła. Były zakrojone na niespotykaną dotąd skalę kontrole, będą ponownie badane próbki czołówki sprzed roku (czyżby ktoś przejął się słowami skruszonego Kohla, który stwierdził, że "cała dziesiątka może być umoczona"?). Pamiętajmy, że w ubiegłym sezonie o pozytywnym wyniku antydopingowym trzeciego kolarza, Austriaka właśnie, dowiedzieliśmy się dopiero w październiku.
Nietrudno wyczuć ciągle unoszący się nad środowiskiem kolarskim smród dopingowy. Sukcesem żadnym jest brak na razie pozytywnych testów. Ze spokojem odpierający zarzuty o stosowanie Cera, syntetycznej erytropoetyny trzeciej generacji, Danilo Di Luca (drugi kolarz Giro d'Italia) jest przykładem tego, że niczego pewnym być nie można. Również laboratoriów z certyfikatem Światowej Agencji Antydopingowej (WADA), które błędy także na swoim koncie mają.
Tour de Lance
300 tysięcy ludzi na Polach Elizejskich w ostatnią niedzielę wyścigu, znacznie więcej widzów zgromadzonych na każdym z największych podjazdów, przede wszystkim Ventoux - to świadectwa marki wyścigu, ale również powrotu do rywalizacji Lance'a Armstronga.
Można rozumieć jako pewną słabość dzisiejszego kolarstwa fakt, iż 37-letni ex emeryt powracając po czterech latach na Tour, który wygrał wcześniej siedmiokrotnie z rzędu, staje znów na podium. Ustępuje tam tylko dwóm znacznie młodszym wspinaczom: nowemu królowi Wielkiej Pętli Contadorowi i Luksemburczykowi Andy'emu Schleckowi, którego być może zwerbuje do swojej nowej ekipy.
Bo Armstrong powracający do kolarstwa to wielka sprawa dla sportu, który uczy pokory. Teksańczyk dawno już został ikoną popkultury, kimś więcej niż idolem rzeszy młodych cyklistów. Jakiż to cel może mieć dobrze sytuowany człowiek znów chcący wylewać siódme poty. Armstrong jako najsłynniejszy kolarz naszych czasów jest przykładem pasji prowadzącej do sukcesu.
Gdy za rok powróci do na Tour w koszulce RadioShack, znów będzie zdolny do rywalizacji na najwyższym poziomie. Nie mają co do tego wątpliwości znawcy kolarstwa. Ósma żółta koszulka? Proszę bardzo, ale najpierw trzeba pokonać Contadora, który w 2009 roku był jego wielkim rywalem, choć jeżdżącym w tym samym zespole.
Kazachski cyrk
Nie można było mieć wątpliwości, że jeżeli team manager i największa gwiazda zespołu na kilka dni przed wyścigiem są gotowi zerwać współpracę z kierownictwem i założyć własną grupę, nie ma mowy o zdrowej koabitacji. W Astanie nie było miejsca dla dwóch liderów, a przecież obok Contadora i Armstronga zdolni do bycia kapitanami są jeszcze co najmniej Andreas Klöden i Levi Leipheimer.
Ekipa Astana była gwiazdą Tour de France, ale jej czas się skończył. Armstrong ścigał się najpewniej po raz ostatni w tej samej formacji co Contador. Budując od podstaw RadioShack, Amerykanin weźmie ze sobą swoich wiernych towarzyszy: przede wszystkim managera (najważniejsza osoba w bezpośrednim prowadzeniu ekipy kolarskiej, szef dyrektorów sportowych) Johana Bruyneela, Klödena, Chrisa Hornera, Jarosława Popowycza, pewnie Haimara Zubeldię, może Leipheimera.
Kazachski rząd, dobrodziej grupy kolarskiej, stoi na rozdrożu. Zaległości w wypłatach w kwietniu i maju były dla Bruyneela tylko pretekstem do nagłośnienia niedobrych relacji z centralą. Ta gwóźdź do trumny wbiła dając błogosławieństwo na powrót do zespołu Aleksandrowi Winokurowowi, wracającemu z dwuletniej dyskwalifikacji dopingowiczowi, pod którego Astana została de facto stworzona.
Ale pupilem rządców po wpadce "Wino" został Contador. W sprawę uporządkowania sytuacji w zespole miał się włączyć sam prezydent Kazachstanu, któremu aby zatrzymać Hiszpana proponuje się wyłożenie nieco grosza na podwyżkę dla niego. Contador ma bowiem kontrakt jeszcze na kolejny sezon. Umowy takiej nie można rozwiązać jak w realiach piłkarskich.
Survival
Jeżeli Contador wytrwał w relacji z Armstrongiem (mimo z pewnością przesadzonej w opisach atmosfery chłodu w zespole), to dlaczego miałby nie poradzić sobie z Winokurowem. Pytanie tylko czy hiszpański mistrz z Pinto chce dalej trwać w kazachskim cyrku. Może jednak przystanie na warunki szefostwa chcącego dać mu jeszcze większą niż dotychczas wolną rękę w zatrudnianiu kolarzy.
Contador chciał odejść, gdy do Astany miał dołączyć przyjaciel Bruyneela Armstrong. Dziś wolne miejsce czeka na niego ponoć w Caisse d'Epargne, gdzie widmo dyskwalifkacji wisi nad Alejandrem Valverde. Podczas drugiego w karierze zwycięskiego Touru Contador częściej tonął po udanych etapach w ramionach swojego brata Frana, a potem znajdował pocieszenie u matki Paquity i dziewczyny Macareny.
Pedro Horrillo, który prawdopodobnie zakończył karierę dramatycznym upadkiem podczas Giro d'Italia, w felietonie na łamach hiszpańskiego "El País" pisze: "Alberto, jestem zadowolony z twojego powodu i z powodu Armstronga. Mam nadzieję, że ty też". Przekonania co do zdrowej relacji między Contadorem i Armstrongiem, dwiema największymi figurami dzisiejszego kolarstwa, nie ma żadnego.
Bruyneel przed wyścigiem desygnował na lidera zespołu Contadora, co było naturalnym wyborem. Druga wielka figura w Astanie, Armstrong, obruszył się na przypięcie do Hiszpana łatki lidera, ale po wyścigu przyznał mu to co należne. W ogóle wątpliwości bowiem nie było: Contador rywali godnych nie znalazł.
Mistrz z Pinto
Wielką przewagą Contadora jest jego wysoka specjalizacja w jeździe na czas. Był drugi za Fabianen Cancellarą na otwarcie w Monako, pierwszy w Annecy i pierwszy z Astaną w Montpellier. To tam, a także atakiem na Arcalis (21 s) i samotną wspinaczką na Verbier (43 s) wypracował ponad czterominutową przewagę nad Andym Schleckiem.
Contador jest dwunastym i najmłodszym Hiszpanem, który wygrał Tour de France. W sumie reprezentanci tego kraju jeździli w żółtej koszulce przez 133 dni. Cztery ostatnie edycje to zwycięstwa Hiszpanów, którzy w ostatnim dziesięcioleciu tylko trzykrotnie (2003-5) nie stali na podium, a zawsze w tym okresie mieli kogoś w pierwszej dziesiątce.
Dwunastu kolarzy łącznie z Contadorem wygrało Tour dwukrotnie. Za rok przyjedzie madrytczyk do Francji, by pokusić się o wyrównanie osiągnięcia już tylko trzech zawodników: Philippe'a Tysa, Louisona Bobeta i Grega LeMonda, który zszokował na łamach prasy w domyśle podejrzeniem Contadora o doping.
Bohaterowie pozytywni
Wyścig kreuje gwiazdy. Również takie chwilowe. Pośród tych ostatnich znaleźli się Brice Feillu, Pierrick Fédrigo, a potem Nicki Sørensen, Heinrich Haussler i Sergiej Iwanow, którzy przez trzy dni z rzędu wygrywali etapy, uprzedzając peleton.
Miano najlepszego sprintera świata potwierdził Mark Cavendish (Columbia). Ma do pomocy na finiszu najlepszą ekipę i wiernych kompanów: Bernharda Eisela, George'a Hincapie i Marka Renshaw. Sześciu sprintów w jednym Tourze nie wygrał przed nim nikt. Można być pewnym, że za rok ze swoją ambicją (czasami chorą - vide etap w Besançon i 5 s, których zabrakło do żółtej koszulki Hincapiemu) przyjedzie bić rekord ośmiu zwycięstw.
Bradley Wiggins, największy na świecie specjalista od torowego wyścigu na 4 km, koronnej konkurencji wytrzymałościowej, po skoncentrowaniu się na szosie odniósł pierwszy duży sukces lokując się tuż za podium, tracąc sześć minut do Contadora. Był mocny w górach, co wcale nie dziwiło jego dyrektorów sportowych.
Świetną sprawą dla Astany było prowadzenie przez aż osiem dni w klasyfikacji generalnej Rinalda Nocentiniego (Ag2r), postaci niezbyt utytułowanej nawet na włoskim podwórku. Astana z kolejnych pozycji kontrolowała sytuację bez presji utrzymania prowadzenia. Contador zdobył żółtą koszulkę w trzecią niedzielę na szczycie Verbier.
Ludzkie dramaty
Astana była najmocniejsza, trasa miała zbyt wiele etapów z łatwą końcówką, tylko trzy mety znajdowały się na podjeździe. Wszysko to wiemy, ale wiemy też, że najzwyklej nie popisali się w lipcu głośno mówiący o żółtym trykocie Cadel Evans (Silence-Lotto) i nieco mniej widoczny w mediach triumfator sprzed roku Carlos Sastre (Cervélo).
Mieli słabsze ekipy, a jazda drużynowa - piąty etap - na kilkanaście dni ustawiła wyścig. Sami jednak w górach nie mieli nóg, pomysłu, a heroiczna próba Evansa na etapie z Saint Gaudens do Tarbes wywołała tylko uśmiech politowania.
Nieciekawie wiodło się Tomowi Boonenowi, ex zwycięzcy klasyfikacji punktowej, który dopiero ostatniego dnia miał pewność, że wystartuje w Tourze. Jego walka w sądach o prawo występu była tylko honorową, bo poobijany były mistrz świata nie powalczył na żadnym sprincie.
A teraz Amsterdam
W 1954 roku Tour wystartował w Amsterdamie, po raz pierwszy poza Francją. W holenderskiej stolicy przewidziano Grand Départ również w roku następnym. Poza granicą francuską (w sumie siedemnaście razy) tylko z Luksemburga ruszał peleton dwukrotnie.
Wszystko wskazuje na to, że w 2010 roku Tour de France znów będzie rywalizacją tych samych kolarzy jak w tym sezonie. Co więcej, podium znów może składać się z Contadora, młodszego Schlecka i Armstronga. Bardzo możliwe, że cała trójka może jeździć wtedy w innych barwach niż obecnie.