Polscy bohaterowie zimy: Adam Cieślar

W cyklu pt. "Polscy bohaterowie zimy" prezentowaliśmy już rozmowy z reprezentantami Polski w biathlonie, short tracku, narciarstwie alpejskim i łyżwiarstwie szybkim. Teraz przyszła pora kombinatora.

Maciej Mikołajczyk
Maciej Mikołajczyk

Maciej Mikołajczyk: Czemu postawiłeś ostatecznie na kombinację norweską w kraju tak mocno ogarniętym "małyszomanią"?

Adam Cieślar: Zawsze uwielbiałem biegać. Jeszcze zanim zacząłem skakać, to próbowałem swoich sił na nartach biegowych. Zauważyłem, że z czasem wychodzi mi to coraz lepiej. Widziałem, że mam w obu konkurencjach niemały potencjał i mogę w tym sporcie jeszcze coś osiągnąć. Zawsze mnie kręciło i jedno i drugie, więc wybrałem dwubój.

Jaką przyszłość wróżysz w najbliższym czasie polskiej kombinacji norweskiej?

- Trudno powiedzieć. Jestem w grupie 4-5 zawodników, którym naprawdę bardzo zależy na wynikach. Chcemy pracować ciężko i wierzymy w to, co robimy. Cały czas idziemy do przodu, choć może początek sezonu nie był najlepszy w naszym wykonaniu, to jego drugą część można już uznać za całkiem dobrą. Dawno nie było takiej sytuacji, żeby aż sześciu Polaków zdobywało punkty w Pucharze Kontynentalnym. Kombinacja to ciężki sport i by odnosić w nim sukcesy potrzeba czasu i przede wszystkim spokoju.

Twoimi pierwszym trenerami byli Jan Kawulok i Jan Szturc, wuj Adama Małysza. Pamiętasz, czego Cię nauczyli?

- To były podstawy. Na pierwszy trening pojechałem do Wisły. Pamiętam, że trzy razy zjechałem spod progu i od razu poszedłem na skocznię. Pierwszymi rzeczami, których się uczyłem były dojazd do progu i technika odbicia.

Polscy dwuboiści potrafią osiągać znakomite wyniki podczas imprez juniorskich, ale nie potrafią ich przełożyć do seniorskiej rywalizacji. Jak myślisz - co jest tego powodem?

- W Pucharze Świata jest bardzo wysoki poziom, a z juniora do seniora jest dość duży przeskok i niewielu młodych zawodników potrafi się od razu odnaleźć w seniorskiej rywalizacji. Czasu nie da się przeskoczyć. Siła jest jednym z czynników, które przychodzą z wiekiem.

Podczas mistrzostw w Predazzo gwiazda niemieckiego biathlonu - Miriam Goessner dosłownie otarła się o medal podczas indywidualnego biegu na 10 kilometrów stylem dowolnym. Czy niektórzy kombinatorzy mieliby kolokwialnie mówiąc, czego szukać w skokach?

- Skoki w kombinacji stoją na bardzo wysokim poziomie. Wielu dwuboistów zrezygnowało z biegów i zdecydowało się na same "latanie", jak Koivuranta, Asikainen, Nurmsalu, czy Zauner. Ten ostatni radzi sobie całkiem dobrze, ale co chwilę zmaga się z różnymi kontuzjami.

Jeśli już o kontuzjach mowa, to urazy w obecnym sezonie także i Ciebie nie ominęły…

- Zgadza się. Miałem problemy z kolanem, co uniemożliwiło mi trenowanie. Musiałem się poddać artroskopii kolana. Nie było innego wyjścia. Przez około cztery miesiące nie mogłem w ogóle skakać, a biegać na nartorolkach zacząłem po miesiącu. To były jednak bardzo lekkie treningi i sezon startowy stał u mnie pod wielkim znakiem zapytania.

Jeśli chodzi o zimowe konkursy, to została już ostatnia prosta. Ile czeka Cię jeszcze marcowych występów?

- Przede mną prawdopodobnie jeszcze dwa starty - Puchar Świata w Oslo i jeśli śnieg się utrzyma, to mistrzostwa Polski w Wiśle.

W 2011 roku wystartowałeś na pożegnalnym benefisie Adama Małysza. Czułeś, że bierzesz udział w czymś naprawdę niezwykłym?

- Tak - było to dla mnie duże wyróżnienie, jak i niesamowite przeżycie. Bardzo cieszę się z faktu, że mogłem z tak wybitnymi skoczkami, jacy byli tam zaproszeni uczestniczyć w tej uroczystości. Zostałem do niej wytypowany jako jedyny z grona polskich kombinatorów. Adam też kiedyś, przed tym jak zaczął odnosić sukcesy, trenował przecież kombinację. Atmosfera była naprawdę super. Szkoda tylko, że pogoda wtedy nie dopisała.

Wróćmy na chwilę do twojej kariery. Medale z olimpijskiego festiwalu młodzieży w Szczyrku uznajesz za swój największy sukces?

- Są to dla mnie ważne medale, ale za moje największe osiągnięcie uważam do tej pory siódme pozycje na mistrzostwach świata juniorów, rozegranych w Hinterzarten i Erzurum. Na drugim miejscu stawiam właśnie krążki z EYOF-u, a później szóstą lokatę w Pucharze Kontynentalnym i zwycięstwa w krajowych konkursach.

Na przełomie lutego i marca 2011 roku w Oslo zadebiutowałeś na pierwszej poważniejszej imprezie – mistrzostwach globu seniorów. Jak je wspominasz?

- Na mistrzostwa pojechałem bardziej posmakować, jak to jest uczestniczyć w tak dużej imprezie. Musiałem obyć się z tym, zebrać cenne doświadczenie i zobaczyć, ile mi brakuje do najlepszych. Występ w Norwegii był dla mnie dużym przeżyciem.

W Predazzo polskich dwuboistów tym razem zabrakło. Liczysz na start podczas igrzysk w Soczi?

- Jak najbardziej. Wierzę, że tam wystartuję, bo na pewno mnie na to stać.

Pierwsze kroki stawiałem na dupolocie - rozmowa z Maciejem Bydlińskim, polskim alpejczykiem

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×