Maciej Mikołajczyk: Zacznijmy może od standardowego pytania - czemu wybrałeś właśnie narciarstwo alpejskie? Rozważałeś też postawienie na inny sport?
Maciej Bydliński: Odkąd pamiętam, to zawsze w naszej rodzinie sport odgrywał ważną rolę. Mój ojciec to dawny, dobry alpejczyk i trener narciarstwa, z kolei rodzeństwo osiągało wybitne wyniki - początkowo w narciarstwie alpejskim (mistrzowie Polski), a później w skibobach (medaliści mistrzostw świata). Pomimo mojej początkowej niechęci do uprawiania sportu w pewnym czasie zacząłem zazdrościć bratu i siostrze przywożonych do domu zdobyczy w postaci medali i pucharów. Swoją przygodę ze sportem rozpocząłem od kolarstwa górskiego i to z pozytywnym skutkiem. Od samego początku łatwo przychodziły mi wygrane w zawodach. Bez wątpienia do moich sukcesów przyczynił się fakt, iż mam wrodzoną dobrą wytrzymałość. W tym samym czasie w zimie próbowałem jeździć na "deskach". Początkowo jeździłem słabo i przegrywałem nawet z dziewczynami, zaś w kategorii chłopaków zajmowałem dalsze pozycje. Po pewnym czasie udało mi się poprawić formę narciarską i w 2000 roku zostałem amatorskim mistrzem Polski w narciarstwie i kolarstwie górskim. W wieku dwunastu lat miałem dokonać wyboru, z czym chcę łączyć swoją sportową przyszłość. Najbliżej było mi do piłki nożnej, lecz ojciec szybko wybił mi ją z głowy. Jako, że wtedy był ze mnie wygodny leń, to pomyślałem sobie, że mniej będę się męczył, jeżdżąc z górki na nartach, aniżeli podjeżdżając na rowerze. Wybór był wówczas prosty, choć teraz dłużej bym się przy jego dokonaniu zastanawiał.
Jak wspominasz swoje pierwsze kroki na stoku?
- Pierwsze kroki na stoku stawiałem na tzw. "dupolocie", czyli jabłuszku. Wspominam to bardzo miło. Jeśli chodzi o narty, to miałem proste, stare, za długie i czerwone Atomici, na których jeździłem głównie na wprost. Strasznie nie lubiłem skręcać. Osobiście preferowałem pozycję na tzw. "jajo", za co nie raz dostawałem porządną reprymendę od trenerów.
[b]
Jak oceniasz obecną kondycję polskiego narciarstwa alpejskiego?[/b]
- Uważam, że tendencja jest zwyżkowa. Dobre wyniki w skicrossie osiąga obecnie Karolina Riemen. W kadrze pań pozytywnie rokuje Maryna Gąsienica-Daniel. Wśród młodych chłopaków wyróżnia się jazda Michała Jasiczka. Polską zdolną narciarską młodzież objął program Tauron Bachleda Ski. Mam nadzieję, że mimo młodego wieku narciarze podejdą profesjonalnie do otrzymanej szansy, jaką dał im pan Andrzej Bachleda oraz sponsor. Jeśli chodzi o sytuację seniorów, to aktualnie jest ich za mało i przydałaby się większa konkurencja.
Jakie cele stawia sobie Maciek Bydliński w tym sezonie?
- Koncentruję się na każdych następnych zawodach i każdym kolejnym przejeździe. W tym sezonie w grę wchodzą punkty Pucharu Świata, wysoka pozycja na mistrzostwach świata oraz dalszy progres w takich konkurencjach, jak slalom, super gigant i super kombinacja.
Z każdym dniem jesteśmy coraz bliżsi igrzysk w Soczi. Co sądzisz o
tej olimpijskiej trasie?
- Trasy w Soczi są bardzo widowiskowe z perspektywy widza. Od strony narciarza są to jedne z najtrudniejszych i najbardziej wymagających tras na świecie. Dowodem na to są liczne kontuzje najlepszych zawodników takich, jak Bode Miller, Ivica Kostelic, czy Beat Feuz. Występujące tam szerokie i strome polany są pokryte szczerym lodem i urozmaicone w dalekie loty podczas zjazdu.
Twoją zdecydowanie najmocniejszą konkurencją jest superkombinacja. Czemu właśnie w tego typu zawodach "idzie" Tobie znacznie lepiej niż np. w
slalomie?
- Super kombinacja wymaga od zawodnika wszechstronnego przygotowania. Musisz być zarówno dobry w slalomie, jak i w zjeździe. Sześć lat temu trenerzy zauważyli we mnie potencjał na osiągnięcie sukcesu w tej konkurencji. Początkowo uzyskiwałem dobre wyniki w slalomie, a później spróbowałem zjazdu. Jak się okazało - także z pozytywnym skutkiem, stąd narodził się pomysł, aby pójść w tym kierunku.
Jakie masz plany na najbliższe tygodnie? Gdzie będziesz startował?
- Styczeń będzie dla mnie interesującym miesiącem. Będzie sporo konkretnych startów. Zaczynamy Pucharem Europy w Wengen w zjeździe. Następnie zostajemy tam na Puchary Świata w super kombinacji i slalomie. Dwudziestego pierwszego stycznia przemieszczamy się na legendarną trasę do Kitzbuehel, gdzie wystartuję w super kombinacji, super gigancie i slalomie. Pierwsza połowa lutego to natomiast mistrzostwa świata w Schladming.
Skromna grupa polskich alpejczyków z Tobą na czele wzbogaciła się w
zeszłym roku o Branio Bizika. Praca Słowaka przynosi efekty?
- Praca z trenerem jest inspirująca i motywująca. Wprowadził on wiele nowych ciekawych elementów treningowych. Razem z pierwszym szkoleniowcem tworzą zgrany zespół, który mam nadzieję przyniesie nam zawodnikom satysfakcjonujące wyniki.
Przejdźmy teraz do Lindsey Vonn. O Amerykance zrobiło się przed sezonem
głośno z powodu jej chęci zmierzenia się z mężczyznami w zawodach
alpejskiego Pucharu Świata. Jakie masz zdanie na ten temat? Czy decyzja
FIS-u była w tej sprawie słuszna?
- Był to udany chwyt marketingowy. Szkoda, że nie doszedł do skutku, bo chętnie bym się z nią pościgał.
Ile czasu poświęcasz na treningi? Nastąpiły jakieś zmiany w twoich
przygotowaniach do przedolimpijskiego sezonu?
- Całe moje życie jest podporządkowane narciarstwu. Codzienne urozmaicone treningi, regeneracja i oczywiście odpowiednia dieta. W tym sezonie rozpoczęliśmy pracę nad treningiem mentalnym. Do sezonu przygotowywaliśmy się w Nowej Zelandii i Kanadzie. Zwróciliśmy większą uwagę na konkurencję slalomu.