TOP 10 negatywny, czyli najwięksi przegrani EuroBasketu 2009

W czwartek zaprezentowaliśmy listę największych wygranych Mistrzostw Europy 2009. Teraz przyszedł więc czas na zestawienie największych przegranych polskiego EuroBasketu. Niespodziewanie, biorąc pod uwagę prognozy sprzed turnieju, w klasyfikację tej znalazło się miejsce dla takich potentatów jak Litwa czy Rosja, a także dla gwiazd w postaci Hidayeta Turkoglu i Linasa Kleizy.

Oto zatem subiektywna lista największych przegranych EuroBasketu 2009 w kolejności przypadkowej:

1. Litwa i Ramunas Butautas - Miały być trzy szybkie zwycięstwa z Turcją, Polską i Bułgarią, a potem spokojna przebieżka w drugiej rundzie grupowej i wreszcie gra o najwyższe cele. Prognozy te zostały jeszcze bardziej napompowane tuż przed rozpoczęciem turnieju, kiedy drużyna prowadzona przez trenera Butautasa ograła niepokonaną od 33 meczów Hiszpanię. Litewski szkoleniowiec poczuł się na tyle pewnie, że stwierdził, iż poda się do dymisji jeśli jego ekipa nie awansuje do przyszłorocznych Mistrzostw Świata. Cóż, sześć spotkań, w tym raptem jedno zwycięstwo ze słabą Bułgarią wystarczyło, wystarczyło by Butautas spełnił swoją obietnicę, a jego koszykarze wracali do domów zawstydzeni i pogrążeni w smutku. O ile w przypadku innych drużyn, znaleźli się następcy godni wielkich gwiazd, o tyle w zespole Litwy okazało się, że bardzo trudno o drugiego Sarunasa Jasikeviciusa czy Rimantasa Siskauskasa. Litwini mogli co prawda liczyć na grupę solidnych podkoszowców, jak np. Marijonas Petravicius czy Ksystof Lavrinović, lecz trener Butautas skutecznie zabił ich możliwości, non stop stosując udziwnioną rotację i ciągłe przechodzenie z piątki wysokich do niskich lub odwrotnie.

2. Turcja - Z niesamowitym impetem zaczęli Turcy EuroBasket 2009. Podopieczni Bogdana Tanjevicia pokonali Litwę, Bułgarię, następnie Polskę w obliczu kilku tysięcy rozentuzjazmowanych fanów, wreszcie Hiszpanię i Serbię. Potem jednak przyszła porażka ze Słowenią oraz bardzo bolesna z Grecją. Nie od dzisiaj wiadomo, że stosunku pomiędzy tymi dwoma państwami są, łagodnie mówiąc, napięte i każde starcie, nawet na płaszczyźnie sportowej, traktowane jest jak wojna. W owym ćwierćfinale Turcja doznała porażki i od tego momentu... uleciała z niej cała ambicja. Ekipa spod znaku czerwonego półksiężyca przegrała kolejne trzy spotkania i ostatecznie zakończyła turniej na ósmej pozycji, nie przejawiając żadnej chęci do gry ani walki. I za takie właśnie lekceważące podejście do rywali należy ich traktować jako jednych z największych przegranych mistrzostw.

3. Rosja - Choć nikt nie stawiał "Sbornej" w roli faworyta Mistrzostw Europy, od złotego medalisty poprzedniego turnieju wymaga się jednak obrony tytułu za wszelką cenę. Zawodnicy rosyjscy prowadzeni przez amerykańsko-izraelskiego trenera Davida Blatta tymczasem od początku sprawiali wrażenie, jakby gdyby nie wierzyli, że mogą w Polsce osiągnąć cokolwiek. Przegrywając dwa z trzech pierwszych spotkań znacznie utrudnili sobie drogę do ćwierćfinału i pomimo trzech kolejnych zwycięstw w Bydgoszczy, ponownie nie dali rady w najważniejszych meczach turnieju. W reprezentacji zabrakło lidera, jakim dwa lata temu byli J.R. Holden czy Andrei Kirilenko. Naturalizowany Kelly McCarty co prawda nie zawiódł, ale też nie miał tak dużego wpływu na grę, jak oczekiwano.

4. Hidayet Turkoglu, Linas Kleiza i Nikola Vujcić - Co łączy tych trzech koszykarzy? Odpowiedź jest prosta - status gwiazd. Turkoglu podczas tegorocznego lata podpisał bajeczny kontrakt z Toronto Raptors, Kleiza wybrał intratną propozycję Olympiakosu, którego jednym z filarów jest ten trzeci, Chorwat Vujcić. Tymczasem w Polsce każdy z nich zawiódł. Od tego pierwszego oczekiwano wielu punktów i serii trójek, a tymczasem ustanowił niechlubny rekord 1/16 z gry w meczu przeciwko Serbii, prezentując się tak, jak gdyby na niczym mu nie zależało. Kleiza miał być liderem Litwy pod nieobecność Sarunasa Jasikeviciusa, lecz notował ledwie nieco ponad 8 punktu i 5 zbiórek, pozwalając by inni koszykarze brali odpowiedzialność na swoje barki. Vujcić zaś najlepsze lata ma już za sobą i choć wobec jego postawy pretensje można rościć najmniejsze, od zawodnika, który w przeszłości dwukrotnie triumfował w Eurolidze, a pięciokrotnie grał w Final Four, wymaga się znacznie więcej. 31-latek tymczasem pozwolił by inni wysocy wyparli go z pierwszego składu, a gdy wchodził na plac gry, wnosił niewiele (średnio 6,6 punktu i 2,1 zbiórki).

5. Łotwa - Jeszcze na kilkanaście sekund przed końcem meczu koszykarze Kęstutisa Kemzury wygrywali z Niemcami różnicą ośmiu oczek i jedną nogą byli już w drugiej fazie grupowej. Wystarczyło dostawić drugą w postaci obronienia ostatniej akcji i Łotysze mogli by się cieszyć z największego sukcesu od sześciu lat. Brak komunikacji pomiędzy zawodnikami a ławką spowodował jednak, że gracze na parkiecie myśleli, że muszą wygrać różnicą przynajmniej dziewięciu punktów, dlatego celowo... faulowali rywala. Jan Hendrik Jagla wykorzystał dwa rzuty wolne, a Łotysze pożegnali się z turniejem w najbardziej frajerski z możliwych sposobów.

6. Muli Katzurin - To, co miał wygrać - wygrał, a to co przegrać - przegrał. Niewątpliwym zaskoczeniem było jedynie zwycięstwo nad Litwą, lecz kolejne mecze naszych wschodnich sąsiadów pokazały, że to żaden sukces. Choć Izraelczyk miał do dyspozycji najsilniejszy skład reprezentacji Polski od lat, to jednak nie udało mu się wprowadzić drużyny do ćwierćfinału na własne życzenie. Najpierw zaczęło się od fatalnej selekcji i podziękowania ważnym graczom(o czym niżej), a skończyło na przyspawaniu do ławki rezerwowych kilku innych zawodników. Katzurinowi zabrakło odwagi by częściej korzystać ze zmienników, a gdy już się opamiętał, było za późno. Jest takie powiedzenie - kto się nie rozwija, ten się cofa i w przypadku tego trenera taka sytuacja zaczyna mieć miejsce. Izraelczyk trenuje bowiem na co dzień czeskiego mistrza CEZ Nymburk, gdzie jego jedynym bólem głowy jest to czy w finale pokona przeciwnika do zera, czy raczej pozwoli mu na jedno zwycięstwo. Wydaje się, że ten brak rywalizacji na wysokim poziomie zabił w nim zmysł stratega, którym był kilka lat temu, gdy we wspaniałym stylu doprowadzał Zepter Śląsk Wrocław do złotego medalu mistrzostw Polski.

7. David Logan i Maciej Lampe - mieli być wielkimi liderami kadry, okazali się niewypałami. Dlaczego, ktoś wzburzy? Przecież naturalizowany Amerykanin był czołowym strzelcem (15,5 punktu) oraz asystującym (4,5) całego EuroBasketu, zaś zawodnik Maccabi Tel Awiw również statystycznie spisywał się nieźle - 11,3 punktu i 6 zbiórek. Owszem, tyle że od graczy, którzy mieli liderować w ofensywie wymaga się czegoś więcej. Logan zdecydowaną większość swoich punktów zdobywał, gdy losy spotkań były rozstrzygnięte, a ponadto notował całą masę niepotrzebnych strat, gubił się w kozłowaniu czy wdawał w niepotrzebne dryblingi. W PLK takie akcje przynoszą efekt, ale, z całym szacunkiem, PLK to bardzo daleko od EuroBasketu. Lampe z kolei kapitalnie wszedł w turniej (w trzech spotkaniach średnio prawie 18 oczek i 7 zbiórek), lecz kiedy przyszło co do czego w najważniejszych meczach i kadra potrzebowała lidera - znikł. Przestał trafiać (6/23 z gry przeciwko Serbii, Słowenii i Hiszpanii), nie walczył o zbiórki i sprawił, że wszyscy zapomnieli o fantastycznym początku.

8. Filip Dylewicz i Paweł Kikowski - Obaj gracze znaleźli się w tym zestawieniu, lecz nie ze swojej winy. Przegranymi są, bo trener Muli Katzurin uznał, że nie pasują do stylu gry kadry i nie dadzą nic zespołowi. Przed mistrzostwami uznałem, że Izraelczyk zrobił dobrze odsyłając Dylewicza do domu. Dał wyraźny sygnał pozostałej czwórce (bez Roberta Witki) graczy podkoszowych, że mogą liczyć na sporą ilość minut i ułatwił sobie tym samym rotowanie składem. Teraz się z tego wycofuję (wszak tylko krowa nie zmienia zdania). Doświadczenie i ogranie na europejskich parkietach skrzydłowego Air Avellino mogło by przydać się kadrze w niejednym trudnym momencie. Co zaś się tyczy Kikowskiego - pod koniec minionego sezonu wszyscy eksperci zgodnym chórem stwierdzili, że oto godny następca Andrzeja Pluty. Obecnie ma 23 lata, a jego rówieśnicy z Serbii, Słowenii, Niemiec czy Hiszpanii odgrywali ważne role w swoich zespołach, zbierając doświadczenie, którego nie zastąpi żadna rywalizacja ligowa. Coś zostało zaprzepaszczone…

9. Zachowanie (aktualnych) mistrzów Europy - Tak samo jak należy cenić Hiszpanów za pierwszy złoty medal Mistrzostw Europy w historii, tak samo należy ich zganić za zachowanie. Ot, takie zwykłe, ludzkie. Wymuszenie przekwaterowania do hotelu Hyatt pod pretekstem zbyt krótkich łóżek w hotelu Novotel, wyproszenie z treningu mediów (nawet hiszpańskich) oraz obsługi hali i wolontariuszy czy zupełnie jawna niechęć do polskiej wody. Hiszpanie poza parkietem dali się poznać jako gwiazdki, strojące fochy. Jako jedyna ekipa omijała szerokim łukiem kibiców (nawet tych z Półwyspu Iberyjskiego), liczących na wspólne zdjęcie, wymienienie dwóch-trzech zdań czy autograf. A przecież każdy z tych zawodników w co drugim wywiadzie podkreśla, że gra przede wszystkim dla fanów, bo bez nich ten sport nie miałby sensu...

10. Brak promocji i zła organizacja EuroBasketu - Prezes Roman Ludwiczuk może mówić co chce, twierdzić, że FIBA na każdej imprezie życzyłaby sobie takiej frekwencji jak u nas, lecz prawdziwe oblicze EuroBasketu zna każdy kto wybrał się na przynajmniej jeden mecz. W Warszawie na Placu Zamkowym wisiał wielki billboard chińskiego mistrza tuszu, a obok stały banery zapraszające do kina czy teatru na nowe filmy i spektakle. Gdyby nie odziani w zielone, jednakowe koszulki fani ze Słowenii, nikt w stolicy nie wiedziałby o istnieniu mistrzostw. Sytuacja powtórzyła się również w Gdańsku i Poznaniu, gdzie przeciętny Jan Kowalski nie miał zielonego pojęcia, że w jego mieście odbywa się najważniejszy turniej koszykarski na kontynencie, lecz doskonale potrafił podać miejsce kolejnego objazdu spowodowanego remontem skrzyżowania. Do tego stare, pamiętające poprzednią epokę hale dopełniły szarego obrazu polskiej rzeczywistości koszykarskiej.

Komentarze (0)