Jeszcze dziesięć dni temu informowaliśmy, że w sezonie 2023/2024 w Energa Basket Lidze wystąpi drużyna z Ukrainy: BC Prometey, uczestnik EuroCupu (tam też gra WKS Śląsk Wrocław). Ukraińcy radzą sobie tam znakomicie, z bilansem 12:4 są liderem grupy A. W całych rozgrywkach tylko hiszpańska Gran Canaria może pochwalić się tylko lepszym wynikiem (13:3).
W minionym tygodniu trwały bardzo zaawansowane rozmowy na temat doprecyzowania ostatnich szczegółów tego projektu. Ukraińcy wizytowali polskie miasta (m.in. Sosnowiec, Radom czy Łódź) i byli w stałym kontakcie z wybranymi ośrodkami.
Pierwotnym wyborem szefów klubu była Warszawa, ale na to nie było zgody ze strony władz PLK, bo w tym mieście swoje mecze rozgrywa Legia, a na poziomie I ligi: Dziki i Polonia. Obecność czterech zespołów mijała się z celem. Wydawało się, że bazą Ukraińców będzie Sosnowiec, ale już wiemy, że do tego nie dojdzie.
Okazuje się bowiem, że zespołu BC Prometey w ogóle nie zobaczymy w rozgrywkach Energa Basket Ligi. Taką - zaskakującą decyzję - przekazał w krótkim komunikacie zarząd Polskiej Ligi Koszykówki. Podano, że Ukraińcy nie są w stanie spełnić warunków regulaminowych. Z naszych informacji wynika, że poszło o dwie kwestie: miejsce rozgrywania meczów (nie było ustalonej bazy) i... liczbę polskich zawodników w drużynie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co on zrobił?! Genialny rzut z... kolan
Władze PLK postawiły sprawę jasno: Ukraińcy muszą grać m.in. z jednym Polakiem na parkiecie (taki jest przepis dla wszystkich klubów w rozgrywkach). Wiemy, że władze Prometey nalegały na to, by w ten przepis włączyć... ukraińskich koszykarzy (ci mieli być liczeni jako "gracze miejscowi").
Na to zgody ze strony PLK nie było i ostatecznie zespołu z Ukrainy nie zobaczymy w rozgrywkach PLK. Zmiany decyzji już nie będzie. "Jest nieodwołalna" - słyszymy. Ukraińcy mają w kolejnym sezonie ponownie wystąpić w lidze estońsko-łotewskiej.
"Zarząd Polskiej Ligi Koszykówki, po rekomendacji Rady Nadzorczej, podjął decyzję, że w związku z niemożliwością spełnienia warunków regulaminowych przez klub z Ukrainy, w przyszłym sezonie rozgrywki nie zostaną rozszerzone o tę drużynę" - tak brzmi czwartkowy komunikat zarządu PLK.
Radość klubów
Nie jest tajemnicą, że ewentualne poszerzenie ligi o drużynę z Ukrainy było bardzo istotne w kontekście ligowej hierarchii. Mocny zespół z wielkim budżetem na pewno wywróciłby ją do góry nogami. Dla szefów tego klubu nie jest bowiem problemem zapłacić koszykarzowi 15 czy 20 tysięcy dolarów za miesiąc pracy. Amerykanie DJ Stephens czy DJ Kennedy to gracze o dużych nazwiskach. Podobnie Czech Balvin czy Nigeryjczyk Agada.
Do niedawna w tym zespole grał też Kanadyjczyk Marek Klassen (ex-Czarni Słupsk), ale ostatecznie 30-latek przeniósł się do francuskiego Limoges. Trenerem Ukraińców jest Ronen Ginzburg, 59-letni szkoleniowiec, który pracuje także w czeskiej federacji (sukcesy z kadrą - m.in. 6. miejsce na MŚ w 2019 roku, udział w IO w 2022 roku).
Pisaliśmy też o tym, że szefowie klubów z PLK mocno kręcili nosem, gdy słyszeli, że Ukraińcy w sezonie 2023/2024 zagrają o mistrzostwo Polski (mieliby na to ogromne szanse). W nieoficjalnych rozmowach nie ukrywali, że trudno im będzie nawiązać rywalizację z drużyną, która dysponuje znacznie większymi środkami finansowymi. Niektórzy mówili nawet o przepaści.
Nie ma co ukrywać, że czwartkowa informacja wywołała uśmiech na twarzy szefów klubów PLK, zwłaszcza tych, które mają spore ambicje i zamierzają w kolejnych sezonach bić się o mistrzostwo Polski. - Uważam, że zarząd PLK podjął bardzo dobrą decyzję. Liga nie powinna być poszerzana - mówi nam jeden z prezesów.
Nie wiemy jeszcze, ile zespołów zagra w kolejnym sezonie w PLK. Pewne jest, że ostatnia drużyna w obecnych rozgrywkach spadnie do I ligi. W tym momencie na 16. miejscu jest zespół Twardych Pierników. Torunianie mają na swoim koncie zaledwie cztery zwycięstwa.
Karol Wasiek, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
Nazywają go "kopią Florence'a". Sporo mu płacą
Chcieli go już dwa lata temu. Teraz odmówił Rosjanom. "Tam mógł zarobić więcej"
Żan Tabak. Gra na swoich warunkach [OPINIA]
Nikt nie pisnął słówkiem. Tak podpisali dużą umowę