Rozgorzała dyskusja, czy aby na pewno emerytura gracza o przydomku "The Answer" jest nieunikniona. Wybitne postaci NBA prześcigały się w komplementowaniu wpływu jaki Iverson wywarł na rozwój nie tylko ligi, ale dyscypliny w ogóle. Co więcej Larry Brown, trener Iversona z czasów jego gry w barwach Philadelphi 76-ers, otwarcie prosił zawodnika o zmianę decyzji i zastanowienie się nad dalszym kontynuowaniem przebogatej kariery. Podobnie ma postąpić niedługo John Thompson, szkoleniowiec uniwersyteckiej drużyny Georgetown, pod którego skrzydłami Iverson rozwijał swój talent w rozgrywkach akademickich. Nagle wszystkim zaczęło zależeć na Allenie.
Czy Iverson po 13 latach spędzonych w najlepszej koszykarskiej lidze świata rzeczywiście zdecyduje się na definitywne pożegnanie z parkietem? Śmiem wątpić. Okazać się może jednak, że ogłoszenie rozbratu z koszykówką może być genialnym posunięciem krnąbrnego gracza.
Dla wielu Allen Iverson to wciąż ten sam gracz, który w 1996 r. przebojem wdarł się na parkiety amerykańskiej ligi, stając się ikoną całej organizacji o nazwie NBA. To dzięki jego fenomenalnym zagraniom, opanowanymi do perfekcji crossoverom wielu amatorów basketu uwierzyło, że mimo niedoskonałości w postaci niskiego wzrostu można osiągnąć sukces w sporcie zarezerwowanym dla dwumetrowych wieżowców. To on przejął schedę po erze jordanowskiej będąc jednym z motorów napędowych całej ligi. Dzięki niemu kultura hip-hopowa na stałe zagościła na salonach najlepszej ligi świata, to on m.in. wprowadził modę na fryzurę typu "corn-rows", widywaną u wielu fanów i zawodników wzorujących się na ówczesnym graczu "Sixers".
Cechą charakterystyczną Iversona zawsze była chęć zwyciężania. Niejednokrotnie wychodził na boisko z niezaleczonymi urazami, po to by pomóc swojej drużynie zwyciężyć. I właśnie ta nieustająca chęć bycia najlepszym doprowadziła do sytuacji w jakiej obecnie się znajduje. 10-krotny uczestnik Meczu Gwiazd nie potrafił pogodzić się z rolą jaka mu przypadła, najpierw w Detroit Pistons, a ostatnio w Memphis.
Nie da się zwyciężać, nie uczestnicząc w grze. Z takiego właśnie założenia wychodzi 4-krotny król strzelców ligi, a także MVP sezonu zasadniczego z 2001 roku. Zawodnikowi, który przez całą swoją przygodę ze sportem miał kontrolę nad grą trudno nagle stać się postacią drugoplanową. Już w szkole średniej, czy to w footballu, czy w koszykówce, Iverson był po prostu najlepszy. Nie inaczej było na studiach, a także już na parkietach NBA.
W przerwie letniej przed sezonem 2009/10 wypowiedzi Iversona dawały jasno do zrozumienia, że prędzej zakończy karierę, niż zostanie rezerwowym. I ta niemożność pogodzenia się z rolą zmiennika zniechęcała kluby do zatrudnienia 34-letniego koszykarza.
Zaraz po tym jak Memphis Grizzlies rozwiązali kontrakt z Iversonem pojawiły się plotki o mniejszym, bądź większym zainteresowaniu jego osobą zespołów z Nowego Jorku, Miami, Charlotte, Cleveland, Orlando, Chicago, czy nawet z Bostonu. Do podpisania umowy z żadnym z nich jednak nie doszło. I raczej nie dojdzie, gdyż Iverson nie zamierza oglądać meczów swojej drużyny z perspektywy ławki rezerwowych. Czy to oznacza, że najniższego w historii numeru 1 draftu, króla strzelców, MVP ligi i MVP Meczu Gwiazd nie ujrzymy w barwach klubu z NBA? Chyba jednak nie.
Wiele wskazuje na to, że Philadelphia 76-ers, czyli zespół kojarzony głównie z Iversonem ponownie sięgnie po swojego legendarnego gracza. „Szóstki” w tym sezonie są nękane przez fale kontuzji. Do wykluczonych z gry Eltona Branda i Marressa Speightsa dołączył ostatnio Lou Williams. 23-letni rozgrywający notował w tym sezonie ponad 17 punktów i 5 asyst na mecz, będąc jedną z najjaśniejszych postaci słabo spisującej się drużyny. Na mecze rozgrywane w Wachovia Canter przychodzi niecałe 12 tysięcy kibiców, co stanowi drugą najniższą średnią w lidze. Powrót po 3 latach "syna marnotrawnego" Filadelfii mógłby znacznie poprawić kiepską kondycję 76-ers. Iversona ciągle stać na to, by być czołowym strzelcem rozgrywek, oczywiście przy odpowiedniej liczbie minut spędzonych na parkiecie. Wie o tym trener Eddie Jordan, który jest jednym z wielu zwolenników zatrudnienia Iversona w ekipie z miasta braterskiej miłości. Podobno już w najbliższy wtorek, w Atlancie, może dojść do spotkania legendy "Szóstek" z coachem Jordanem.
Wydaje się, że ewentualny comeback A.I. do klubu, w którym odnosił największe sukcesy mógłby być korzystny dla obu stron. Z jednej strony chyba tylko w Filadelfii "The Answer" ma szansę na bycie starterem, po drugie powrót Iversona spowoduje natychmiastowy wzrost zainteresowania koszykówką w tym mieście. Koszulki z trójką na plecach znów zaczęły by się sprzedawać jak świeże bułeczki, a liczba widzów na trybunach zapewne bardzo by wzrosła. Rekordową ilość biletów kibice "Szóstek" zakupili w tym sezonie na mecz ich zespołu z Memphis Grizzlies, większość pewnie tylko po to, by móc znów zobaczyć swojego idola na żywo. Czy dane im będzie oglądać Iversona w barwach ich ukochanego zespołu? Decydujące słowo w tej kwestii należy do właściciela klubu Eda Sneidera. Obaj panowie w 2006 r. rozstawali się w niezbyt miłej atmosferze. Czy tym razem uda im się znaleźć wspólny język? Być może w ciągu kilku najbliższych dni poznamy ostateczną "Odpowiedź".